Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Arcybiskup Gołębiewski odchodzi na emeryturę. Kto go zastąpi?

Katarzyna Kaczorowska
fot. Janusz Wójtowicz
Z arcybiskupem Marianem Gołębiewskim, metropolitą wrocławskim, obchodzącym w ten weekend we Wrocławiu 50-lecie święceń kapłańskich, rozmawiamy o tym, co różni profesora od biskupa, co będzie robił na emeryturze i kto może go zastąpić i stanąć na czele diecezji

ZOBACZ TEŻ:

Prowadzi Ksiądz dziennik?
Można powiedzieć, że prowadzę.

Od zawsze?
Od pierwszej parafii, praktycznie od zawsze, bo pisany był wstecz.

Żeby zapisywać rozterki i zwątpienia?
Też. Kiedy byłem młodym księdzem, te zapiski były raczej refleksyjne, trochę literackie, skupione na emocjach i przeżyciach. Odkąd jestem biskupem, jest to raczej diariusz, w którym notuję, gdzie byłem, czy młodzież bierzmowana przeze mnie była dobrze przygotowana, czy źle, o czym rozmawialiśmy na plebanii.

Jak się dojrzewa do bycia księdzem?

A pani myśli, że powiem to tak z marszu? W kilku zdaniach? Musiałbym wrócić do zapisków, ale tyle tego jest, że prace nad nimi odkładam na emeryturę. Już mam plan, że przejrzę wszystkie tomy i zrobię syntezę. Wrócę do jakichś aspektów, wydarzeń, spotkań, jak choćby tutaj, we Wrocławiu, z dyplomatami, czy podróży zagranicznych.

Był Ksiądz podobno bardzo wymagającym nauczycielem akademickim, ale równocześnie umiał pomóc, gdy ktoś miał problemy. Tego można się nauczyć?
Też, ale to przychodzi z doświadczeniem, bo nie jest łatwo pogodzić różne wymagania. Rzeczywiście te naukowe stawiałem jasno i dobitnie. Bywało, że student wychodził ode mnie z oceną niedostateczną. Ale jeśli widziałem, że ktoś pracuje, stara się, tylko zdolności ma mniej i mniej możliwości intelektualnych, wychodziłem mu naprzeciw. Wielu moich studentów, którzy nie mieli piątek, sprawdziło się potem jako ludzie i jako kapłani.

To jest wielka rzecz, kiedy chłopak ze wsi idzie na księdza, a potem zostaje biskupem?
Pół wieku temu pewnie było to wielkie wydarzenie, ale dzisiaj? Jest inne rozwarstwienie społeczne, inny styl życia, no i jest demokracja. Kulawa, bo kulawa, ale jednak jest. Dzisiaj na nikim ze wsi nie robi wrażenia to, że jakiś chłopak chce być księdzem.

Proszę mi powiedzieć, ten 18-latek, który stanął w drzwiach seminarium, nie miał wątpliwości, że to słuszny wybór?
Nie miał. Gdzieś ta myśl dojrzewała we mnie, a proboszcz umiał to zauważyć. Rzucał od czasu do czasu taki harpun, który zaczepiał moją uwagę i rezonował. Mama się cieszyła z mojej decyzji, ale tato był ostrożny. Po wojnie warunki życia były bardzo ciężkie, utrzymanie syna w seminarium kosztowne i nie krył, że wolałby, żebym poszedł do technikum, zdobył zawód i dobrą pracę. Tato myślał praktycznie i pragmatycznie, ale potem się cieszył z mojej decyzji. No i miałem wsparcie w rodzeństwie. Jedna z sióstr, już nieżyjąca, była nauczycielką i pomagała mi, jak tylko mogła.

Mówi się, że to Pan Bóg wybiera człowieka, woła go do siebie. Jak to było z Księdzem Biskupem?
Och, trudno tak o tym mówić, bo to sprawy, które przenikają inną sferę naszej jaźni i osobowości. Jan Paweł II napisał, że to jest dar i tajemnica, i ja się pod tym podpisuję. Może są tacy święci czy wybrani, którzy potrafią rozmawiać z Bogiem, jak siostra Faustyna, ale to są ludzie wyjątkowi.

I nigdy nie wadził się Ksiądz z Panem Bogiem? Nie pojawiła się myśl, że to za trudna droga, że może gdzie indziej byłoby łatwiej?
Rzeczywiście, były sprawy, których zrozumienie sprawiało mi problem. Analizowałem coś, próbowałem wytłumaczyć, zwłaszcza z teologii dogmatycznej, i miałem problem. Wydawało mi się, że brakuje ciągłości w niektórych sprawach, i trochę trwało, zanim zrozumiałem, że pewne prawdy nie tyle zrodziły się nagle, ile dojrzewały, a wielkie sobory były już zwieńczeniem tych wieloletnich czy wielowiekowych procesów.

Intelekt i wiara niekoniecznie idą pod rękę, rozum się buntuje, drąży, wątpi, a serce po prostu przyjmuje.

I dobrze. Cóż w tym dziwnego? W ewangelii czytanej w niedzielę poświęconą Świętej Trójcy jest takie charakterystyczne zdanie. Uczniowie Jezusa odbierają od niego nakaz misyjny. Mówi im: "idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody", ale jakby mimochodem słyszymy też, że niektórzy z nich wątpili. Wyobraźmy sobie: trzy lata działalności publicznej, potem ten dramatyczny Wielki Tydzień od Niedzieli Palmowej aż do zmartwychwstania, 40 dni Chrystofanii, czyli ukazywania się Jezusa w różnych miejscach i okolicznościach, a i tak niektórzy wątpili w to, co widzieli. Wierze często towarzyszy zwątpienie, i to jest twórcze, bo sprawia, że szukamy, pytamy, chcemy wiedzieć więcej i głębiej.

Matka Teresa z Kalkuty pisała o ciemności, jaka ją ogarnia, o zatracaniu się w niewierze. Miał Ksiądz takie chwile w życiu?
Takie przeżycia są dane wielkim mistykom i świętym. Ja tak daleko nie sięgam.

Chodzi Ksiądz twardo po ziemi?
Raczej tak. Święty Jan od Krzyża pisał o nocy ciemnej. Święty brat Albert zatracał się w pustce i cierpieniu. Ja po prostu miałem wątpliwości intelektualne. Mistykiem nie jestem.

Wstępując do seminarium, można zaplanować karierę?
Akurat chęć kariery mi nie przyświecała. Byłem święcony w roku 1962, w okresie twardego komunizmu. W tamtych czasach decydowanie się na to, by zostać księdzem, oznaczało zgodę na szykany ze strony władz. Byliśmy osaczeni. Dosłownie. Ale na szczęście mało kto z nas zdawał sobie z tego sprawę. Ja sobie zdałem dopiero, gdy otrzymałem od wrocławskiego Instytutu Pamięci Narodowej status po-krzywdzonego i zobaczyłem swoje dokumenty.

Każdy kleryk miał teczkę założoną przez SB.
Jeden z moich kolegów był śledzony dzień i noc. Dzięki Bogu, myśmy tego nie widzieli i nie wiedzieli, bo pewnie człowiek nic by w życiu nie zrobił. Strach by nas paraliżował.

Kiedy zaczynaliście studia w seminarium, było widać, kto kim będzie w przyszłości?
Tak, i to bardzo szybko. Mój rocznik był intelektualnie mocny, ale było widać, że ktoś będzie bardzo praktyczny, ktoś inny będzie budowniczym kościoła, a jeszcze inny dobrym duszpasterzem.

A Księdza pęd do pracy naukowej kiedy dał się zauważyć?
Pewnie równie szybko, a potem już samo poszło. Zostałem doktorem nauk biblijnych, a wtedy w Polsce było nas zaledwie kilku. Zaczęły się więc pojawiać propozycje pracy, wykładów, w końcu etat. Tak zostałem szefem dwóch katedr: egzegezy Starego Testamentu i filologii języków biblijnych. Karierę naukową skończyłem z tytułem profesora nadzwyczajnego, no ale przyszło biskupstwo i zaczęła się moja mała rewolucja.

Benedykt XVI nie jest w stanie zrezygnować z pasji naukowej i do obiadu jest papieżem, a po obiedzie badaczem życia Jezusa. Z Księdzem jest podobnie?
Nie jestem papieżem i to robi różnicę. A na poważnie - wiele rzeczy mnie interesuje, a jeszcze więcej niepokoi i to jest mój dramat.

Aż tak źle jest na tym świecie?
Nie, ale to prawdziwy dramat, bo czasem ledwo co zdążę gazety przejrzeć, a tyle jest fantastycznych książek i chciałoby się je wszystkie przeczytać, tylko że czasu rozpaczliwie brak. Więc tu przeczytam fragment, zaznaczam obrazkiem i myślę, że muszę wrócić. Odkładam książkę na bok i rosną sterty. Na biurku, w sypialni. No po prostu coś okropnego, że nie można zdążyć.

Nie żałuje w takim razie Ksiądz, że poszedł w biskupy?
To jest zupełnie inne doświadczenie, o wiele bogatsze. Życie profesora ma inny charakter. Wtedy też pewnie trochę narzekałem, podkreślałem, jaki to ja jestem zapracowany i ważny, ale to było życie wy-godne. Uporządkowane, uregulowane. Pamiętam, kupiłem nowy samochód i myślałem, że mi starczy do emerytury. W Warszawie miałem kawalerkę, życie poukładane i spokojne. I nagle przychodzi rewolucja. Biskupstwo wszystko przewraca do góry nogami. Człowiek nagle znajduje się poza regulaminem, zostaje wewnętrzny kompas, bo bez niego można się zgubić, ale nie da się mieć wszystkiego ułożonego, jak w profesorskim notesie.

To źle?
Inaczej. Kiedyś jakiemuś profesorowi zaproponowałem, by wygłosił kazanie. Sześć tygodni przed terminem! A on do mnie: "I ksiądz biskup tak w ostatniej chwili zaprasza?". A ja dzisiaj dostaję wiadomość, że jutro czy pojutrze muszę gdzieś być, i prawie z marszu piszę kazania.

Sypie Ksiądz kazaniami jak z rękawa?
Z żadnego rękawa, wszystko z powagą należną sprawie. Na dowód sprezentuję pani tom z moimi listami pasterskimi i homiliami...

Co Ksiądz będzie robił na emeryturze? Siedział we wrocławskich bibliotekach?
Też. A od czasu do czasu pójdę do ogrodu botanicznego. Wstyd się przyznać, ale wielu rzeczy nie zdążyłem zwiedzić, nie miałem kiedy się zachwycić, bo wszystko tak szybko i szybko, a tyle jest do zobaczenia.

Biskup na emeryturze też chodzi z czerwoną czapeczką?
Biskup na emeryturze nie traci insygniów. Traci władzę.

Oj, chyba tylko formalną, bo nieformalne wpływy pewnie dalej zostają. Kto przyjdzie na Księdza miejsce?
To pytanie do Stolicy Apostolskiej, nie do mnie.

Żadnych plotek?
O, na plotki to mnie pani nie naciągnie. Mogę za to powiedzieć, że jak przyszedłem do diecezji, to powiedziałem księżom, że 28 lat wytrzymali z księdzem kardynałem, to ze mną te osiem też przeżyją.

Bali się Księdza?
Nie znali mnie.

A dzisiaj?
Myślę, że się nie boją. Nie jestem apodyktyczny, choć może się mylę? Musi pani poplotkować na Ostrowie.

Osiem lat temu dostał Ksiądz trudne zadanie.
Trudne, ale mam nadzieję, że się z niego należycie wywiązałem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska