Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocławska bitwa o "Grunwald"

Zbigniew Figat
W 1965 roku "Dwudziestolatka" miała zostać... "Misterem Wrocławia"
W 1965 roku "Dwudziestolatka" miała zostać... "Misterem Wrocławia" Michał Pawlik
Wracamy do tematów, które poruszyły Czytelników "Słowa Polskiego".

Niedawno cały rozkopany, z krajobrazem jak po bitwie, "Grunwald" ciągle lśni nowością. Rondo Reagana z tramwajowo-autobusowym dworcem; przejścia podziemne z windami, prowadzące wprost do Galerii Grunwaldzkiej. Z jej tarasów widać (patrz "Słowo Polskie" sprzed 42 lat) siedmiopiętrowy dom studentek, zbudowany w gomułkowskim stylu, wówczas kandydata do tytułu "Mister'65"! Budowlany hit roku na dwudziestolecie PRL - "Dwudziestolatkę".

Wertując stare roczniki "Słowa Polskiego", wybrałem tę stronę ze zdjęciem żeńskiego akademika, bo kiedyś on dominował na placu Grunwaldzkim. Na stałe weszło do języka potocznego młodych wrocławian określenie: "Grunwald". Na "Grunwaldzie" umawiają się studenckie i licealne pary, na "Grunwald" jadą grupki gimnazjalistów...

Jednym z pierwszych powojennych gimnazjalistów wrocławskich był Zbyszek Dołęga z Warszawy. Z rodziną i setkami innych osób jako piętnastoletni wówczas chłopak szedł na "Grunwald" pod eskortą. Na przedwiośniu 1945 roku, podczas oblężenia miasta, wraz z innymi niewolnikami Trzeciej Rzeszy, prowadzono go codziennie na powstające tam lotnisko Festung Breslau.

Na skutek bombardowań ów ogromny plac zrównany był z ziemią, a oni codziennie, od świtu do nocy, go odgruzowywali. Przy takich robotach przymusowych zginęło kilkanaście tysięcy ludzi, a wśród nich wiele warszawskich rodzin, które najpierw przez szereg dni, w chłodzie i głodzie, koczowały w pruszkowskim obozie, oczekiwały na pociąg w głąb Niemiec. Po upadku powstania warszawskiego zwożono ich z kolejnych dzielnic stolicy, by przewieźć w towarowych wagonach do Breslau.

Rodzinę Dołęgów zakwaterowano w budynku szkolnym przy ulicy Hauke-Bosaka i codziennie prowadzono na rumowisko placu Grunwaldzkiego.
Dla Zbyszka zrujnowane Breslau było wtedy miastem znienawidzonym i obcym, rządzonym przez broniących się resztkami sił Niemców, którzy traktowali go jak niewolnika.
Z ostrym atakiem wyrostka robaczkowego trafił kiedyś do szpitala przy dawnym pl. 1 Maja, gdzie operowali go niemieccy lekarze. Wrócił do rodziny, tłoczącej się wśród setek innych na korytarzach i w klasach późniejszego, powojennego Technikum Energetycznego. Stamtąd pędzono ich na dzisiejszy plac Grunwaldzki, gdzie urządzano lotnisko.

Artyleria radziecka ostrzeliwała teren tak, by samoloty z dostawami dla oblężonego miasta nie mogły na nim lądować. Ginęli niewinni ludzie: Polacy, Włosi, Francuzi, Czesi... Efekt był taki, że z odgruzowywanego straszliwym kosztem lotniska wystartował w końcu tylko jeden samolot, którym z 5 na 6 maja 1945 r. uciekł gauleiter Hanke. Spośród ocalałych budowniczych lotniska, kilkuset przeżyło ostatnie bombardowanie Wrocławia w szkole przy Hauke-Bosaka.

Trzy lata temu prowadziłem tam warsztaty dziennikarskie, na które zaprosiłem pana Zbigniewa Dołęgę, aby młodym adeptom zawodu odpowiedział na kilka pytań: Jak go uwięziono w tej szkole? Co przeżywał, gdy szedł stąd na "Grunwald?" Jaki był ten pierwszy dzień wolności we Wrocławiu?
- Nie ma tutaj żadnej tablicy? - zdziwił się. - Żeby chociaż w dwóch zdaniach było, że nas tu więziono - mówił cicho i pierwszy raz po wielu latach wpatrywał się w znany z czasów wojny mur.

Gdy weszliśmy po schodach i otworzyliśmy bramę, dyskretnie przyglądałem się jednemu z pierwszych gimnazjalistów wrocławskich (potem, jako technik mechanik, przepracował kilkadziesiąt lat w lotniczych zakładach na Psim Polu). Siwiutki pan Zbigniew drżał chwilami z przejęcia, idąc przestronnymi korytarzami.
- Wtedy przeskakiwało się przez leżących ludzi - wspominał.

Starannie przygotował się do tej lekcji historii Wrocławia,. Przyniósł ze sobą nóż, który zrobił sobie wtedy z kawałka blachy, papiery niemieckie na nazwisko Dolega, trójkątne naszywki z literą P i inne pamiątki, o których opowiadał młodzieży:
- Żeby nie iść na plac Grunwaldzki, do tych ciężkich robót, chowałem się czasem o świcie na parapecie zasłoniętego okna, o tam - wskazywał.
- Myślał pan, że pan zginie? - pytała pana Zbigniewa ładna, czarnowłosa dwudziestolatka.
- Od pierwszego do ostatniego dnia wojny wiedziałem, że przeżyję - odparł po chwili milczenia. - Nie wiem, dlaczego. Już podczas wrześniowych nalotów na Warszawę byłem o tym przekonany. Gdy kończyła się wojna i bomby padały tuż obok szkoły, na domy przy Traugutta, też wiedziałem, że przeżyję.

Znienawidzone Breslau stało się jego ukochanym Wrocławiem - miastem nadziei na lepsze życie. Pan Zbyszek wygrał swoją, wrocławską bitwę pod "Grunwaldem".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska