Tak, właśnie tak - nie wypadku, czy eufemistycznego tragicznego zdarzenia, ale morderstwa. Dokonanego z zimną krwią i z premedytacją.
Najwyższy czas zacząć nazywać pijanych kierowców po imieniu. Najwyższy czas przestać organizować marsze milczenia, które mają mordercom uświadomić, że nie ma takiej ilość alkoholu, po której można wsiąść za kierownicę auta i pojechać. Te marsze wstrząsają uczuciami tych, którzy zostali osieroceni bezsensowną śmiercią bliskich ludzi, ale na pewno nie sumieniami pijaków, którzy ich zabili.
Katastrofalna w skutkach polska przyjaźń z gorzałką to dobry punkt odbicia dla polityków. Ale na krótki moment. Bo można populistycznie krzyczeć o zaostrzeniu kar, o konfiskacie narzędzia zbrodni, o obciążaniu kosztami leczenia i rehabilitacji ofiar, które przeżyły kontakt z pijanym kierowcą, ale w ŻADEN sposób nie przekłada się to na liczby.
Fatalnie konstruowane przepisy okazują się niekonstytucyjne, co nie tylko ośmiesza ich autorów, ale i pokazuje słabość państwa, w którym nawet prawo nie nadaje się do szanowania, bo jest złe. Co gorsza, okazuje się, że również apele Kościoła trafiają w próżnię i jak się człowiek choć przez chwilę zastanowi, to wydaje się, że sytuacja jest po prostu bez wyjścia: pijani kierowcy mordowali, mordują i będą mordować na polskich drogach.
Pijana śmierć od lat urządza sobie polowania i nic nie wskazuje na to, żeby miała przestać. Może czas zacząć się przyzwyczajać do tej myśli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?