Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pisze się po to, żeby było napisane

Aleksander Malak
Zacznijmy od Wańkowicza: "Pisać za 5 dolarów od felietonu nie pozwalają mi przekonania; za 10 dolarów będę pisał, ale bez przekonania; za 15 dolarów będę pisywał z przekonaniem; a za 20 dolarów mogę pisywać bez przekonań".

On to napisał pół wieku temu, więc do wymienionych cyfr i liczb trzeba dodać zero, ale sens pozostaje niezmieniony. Dlaczego przywołuję właśnie tego Wańkowicza? Ano, bo strasznie się towarzystwo rozpisało. I pisze bez opamiętania. Za darmo, czego zrozumieć nie jestem w stanie, i raczej jednak bez przekonań. Co otworzę internet, wyskakuje mi jakiś blog. Niby-pamiętnik nazywany również dziennikiem sieciowym, jak mówią rozmaite definicje albo coś w tym guście. Zwykle podpisany przez jakiegoś polityka, który nagle zdecydował spiąć ostrogami swoją głęboko zakamuflowaną wenę i puścić bąka.

Oczywiście, żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do publicznej kompromitacji, ale dlaczego aż w takim wymiarze? I dlaczego ta wolność tak bardzo uderza do głów, że wszelkie reguły gramatyczne i ortograficzne pozostają gdzieś na dalekim marginesie tego pisania? Pewnie dlatego, że w internecie wszystko wolno (nie bardzo wiem, kto o tym zdecydował), poza tym piszący w każdej chwili mogą powołać się na immunitet. Jak znany poseł Jan Tomaszewski, który nie będzie płacił mandatu za złe parkowanie, bo przecież on obowiązującym przepisom nie podlega. Rozumiem też potrzebę wynikającą z miłości do pióra, ów przymus pisania, natręctwo niemal, zwane pospolicie grafomanią, ale i ona nie wszystko tłumaczy. Całkiem jak u Zoszczenki: "Pisze człowiek, pisze, a po co pisze - nie wiadomo".

Najbardziej jednak śmieszy mnie co innego. Oto z przymuszonej potrzeby zaistnienia napisze polityk swój ułożony mozolnie z nadmiarem inwencji elaborat, pomieści go w sieci i już rzuca się nań (na elaborat!) stado dziennikarskich (?) sępów. By za chwilę na pierwszej stronie portalu pojawił się krzykliwy tytuł. Na przykład taki: "Na naszych oczach padł mit. Czeka nas wstyd". Ciekawe, zastanawiające, intryguje. Klika człowiek, żeby się dowiedzieć, za co ma się wstydzić i jakiż to mit padł, i owszem, sam pada. Ze śmiechu. Bo pan poseł doszedł do odkrywczego wniosku, że jego przeciwnicy polityczni są do d... Wolno mu. Dlaczego jednak dziennikarz (?) robi z tego wiadomość, i to na pierwszą stronę? Komu służy ta idiotyczna, bo nawet nie chamska, manipulacja? Ja wiem, jak trudno dzisiaj o pozyskanie jakiejkolwiek sensownej informacji, nie wspominając o śnionym newsie.

Ale żeby kręcić biczyk z piasku? Bo lekko, łatwo i przyjemnie? Bo inni - w gazetach, telewizorach i radioodbiornikach też robią swoje na zasadzie jedna pani drugiej pani, a trzecia i czwarta to skomentuje? To tak ma się kręcić medialny światek?

Kazimierz Rudzki, jeżeli ktoś z czytelników, bo przecież nie pracowników mediów, pamięta, pisał w liście do przyjaciela: "Piszesz, że piszesz, a nie piszesz, co napisałeś...". Tak właśnie jest z naszymi "pisarzami". Piszą, piszą, że piszą, ale nie piszą, co napisali. Trudno im się przebić na szkło, więc przebijają się na ciekłokrystaliczne ekrany i ekraniki. Wielu i tak da się nabrać.

Felieton powinien mieć puentę. Zacząłem od Wańkowicza, na nim zakończę. Opowiadał mi kolega, który prowadził zajęcia z adeptami dziennikarstwa na uniwersytecie: - Zapytałem, co czytali Wańkowicza. Z kilkunastu obecnych nikt nie wiedział, kto to jest. A tytuł jest z Zygmunta Kałużyńskiego. Dziennikarza, gdyby ktoś nie wiedział.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pisze się po to, żeby było napisane - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska