Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tu Jerzy Skoczylas składał telewizory i z Tadeuszem Drozdą zakładał kabaret

Weronika Skupin
Akademik Politechniki Wrocławskiej "Straszny Dwór". Tu swoje początki miał kabaret Elita
Akademik Politechniki Wrocławskiej "Straszny Dwór". Tu swoje początki miał kabaret Elita fot. Piotr Warczak
Dziś z Gazetą Wrocławską kolejny dodatek z cyklu Wrocławskie place i ulice. Tym razem wszystko o placu Grunwaldzkim. A pisząc o tym miejscu nie mogliśmy zapomnieć o akademikach...

Na placu Grunwaldzkim i w jego pobliżu znajdziemy akademiki takich uczelni, jak Uniwersytet Wrocławski, Politechnika Wrocławska i Uniwersytet Przyrodniczy. Każdy z nich ma swoją intrygującą historię.

"Kredka" i "Ołówek", Uniwersytet Wrocławski
Gdy mówi się o jednym z nich, wspomina się i drugi. To najwyższe domy studenckie we Wrocławiu. Co ciekawe, wyżej mierzy... "Kredka". Ma 85 m wysokości (a z anteną telewizyjną ponad 100), co daje 23 kondygnacje i aż 290 pokoi. Nieco niższy jest "Ołówek": 70 m wysokości, 19 pięter i 136 mieszkań.
Projekt profesora Politechniki Wrocławskiej Mariana Barskiego był przełomowy jak na tamte czasy (akademiki postawiono w 1980 roku). Pokoje modułowe z loggią, antresole, bufet, klub, ośrodek zdrowia czy sala telewizyjna sprawiły, że w 1992 roku akademiki zostały wyróżnione przez ministra budownictwa.

W "Kredce" mieszkają głównie żacy kończący studia i piszący prace magisterskie. Dlatego też jest ona nieco spokojniejsza od "kolegi". "Ołówek" znany jest z goszczenia studentów zagranicznych.
Agata Grzelińska pamięta zabawną sytuację, jaka zdarzyła się w "Kredce" w latach 90.
- Było lato. Kolega wyszedł na balkon na ósmym piętrze i na melodię refrenu kościelnego psalmu zaśpiewał: "bilet miesięczny na okaziciela". Studenci z całej "Kredki" podchwycili melodię, wyszli na balkony i wszyscy śpiewali ten refren, a on wymyślał zwrotki - wspomina.

T-3 "Straszny Dwór", Politechnika Wrocławska

Tadeusz Drozda, znany satyryk (ba, "Dyżurny Satyeryk Kraju"), ukończył elektrykę na politechnice w 1986 roku. Mieszkał właśnie w T-3. Obok stoi dom T-2, "Telemik".
- Przez pół roku waletowałem, a jak dostałem pokój, zostałem do czwartego roku - mówi.
Tam swe początki miał kabaret "Elita", który Drozda założył razem z kolegą z pokoju obok Jerzym Skoczylasem. Obaj doskonale pamiętają tamte czasy.
- Zaczęliśmy działać sami z siebie. Obok, w "Telemiku" mieszkał Janek Kaczmarek, którego udało mi się "przeflancować" z kabaretu "Nerwówa", i dołączył do nas. Spoza akademika dochodził na występy także Roman Gerczak. "A mnie się marzy kurna chata" śpiewaliśmy już we czterech - wspomina Drozda.

Panowie dawali swoje popisy w klubie studenckim Kurant, znajdującym się na parterze budynku T-3. W akademiku nadawane były także audycje z radiowęzła, które współtworzył m.in. Jerzy Skoczylas.
- Mieliśmy tylko magnetofon i mikrofon, ale coś próbowaliśmy za ich pomocą zdziałać. Robiliśmy programy satyryczne, a także głupkowate koncerty życzeń. Bawiliśmy się w ten sposób świetnie - przyznaje Skoczylas.
W T-3 powstawały nie tylko audycje i skecze, ale także... telewizory, które w tamtych czasach były towarem deficytowym. Ich części przywożono z dzierżoniowskiej fabryki "Diora", a studenci politechniki kupowali je po niskich cenach i montowali telewizory samodzielnie.
- Sam złożyłem jeden. Taki telewizor-kundel, mieszanka różnych ras. Jak się dorobiłem, kupiłem lepszy, ale póki go miałem, działał niezawodnie- wspomina Skoczylas.

"Słowianka", Uniwersytet Wrocławski
Akademik ten w czasach PRL-u prowadził ożywioną działalność kulturalną, co dobrze pamięta Stanisława Dębicka, dyrektorka "Słowianki" oraz sąsiedniego "Parawanowca".
W 200-lecie niepodległości USA rada mieszkańców akademika organizowała dzień amerykański. Studenci dostali z ambasady Stanów Zjednoczonych materiały: plakaty i nieznane wtedy T-shirty z nadrukami.
- Wypożyczono nam nawet wszystkie filmy z Marilyn Monroe - uśmiecha się Dębicka.
Uroczystość została przez reżim komunistyczny uznana za skandal. Stanisława Dębicka była wielokrotnie przesłuchiwana przez funkcjonariuszy SB, którzy sądzili, że pomysł za-szczepił wśród rady mieszkańców zewnętrzny prowokator.

Działał tu też teatr poezji "Embrion". Jedna ze sztuk, "Skarga Afryki", zrobiła furorę. Aktorzy grali ją w wielu wrocławskich akademikach, a jej autorka, Bożena Lech, dostała nagrodę za najlepsze przedstawienie w Polsce. Był to miesięczny pobyt w Japonii. Mieszkała u jednej z rodzin w Kraju Kwitnącej Wiśni.
W październiku 1981 akademik zajął trzecie miejsce w konkursie na najlepszy w Polsce. Dzięki temu studenci mogli pojechać autokarami na Węgry.
- Niestety, nagrody nie skonsumowaliśmy, bo 13 grudnia wybuchł stan wojenny - wspomina Stanisława Dębicka.
"Słowianka" była niezwykła także dlatego, że jej mieszkańcy nosili specjalne szaliki i czapki z daszkiem, które trzeba było wykonać własnoręcznie.

"Centaur", Uniwersytet Przyrodniczy
W jego pobliżu, przy ul. Grunwaldzkiej, stoją też "Zodiak" i "Talizman", dwa inne akademiki tej uczelni. W "Centaurze" działał latami klub "Katakumby". Teraz działa on w "Labiryncie".
- "Katakumby" zdobyły na-wet prestiżową nagrodę Czerwonej Róży dla najlepszego klubu - mówi Kazimiera Anioł, dyrektor działu spraw studenckich UP.
"Centaura" pamięta szczególnie z innego powodu.
- Pewnego dnia dostałam zawiadomienie od kierowniczki, że studenci warzą w piwnicy coś, co przypomina kompot, a inni siedzą w pokojach, popijają to i są strasznie czerwoni - wspomina. Pojechała tam z opiekunem akademika, ówczesnym dziekanem Stanisławem Kostrzewą.
- Studenci byli czerwoni jak buraki. Na stole leżała otwarta "toksykologia". Zbaranieliśmy - mówi pani Kazimiera.
Studentom groziła komisja dyscyplinarna, ale skończyło się na groźbach. - Wszyscy pokończyli studia, narkomanami nie zostali. Nastraszenie wystarczyło - wspomina Anioł.

"Dwudziestolatka", Uniwersytet Wrocławski
"Dwudziestolatka" jest największym akademikiem w Polsce, mieszka tu ponad 1000 studentów. Danuta Janczak pracuje tu jako sprzątaczka 33 lata i pamięta choćby stan wojenny.
- Nie miałyśmy wtedy wstępu do akademika, mieszkało tu ZOMO. Młodzież była spacyfikowana - wspomina.
W czasie powodzi w 1997 ro-ku rezydowały tam sieroty i dorośli, którzy stracili rodziny.
- Ci, którym utonęli najbliżsi, zajmowali niemal cały budynek - mówi Danuta Janczak.
Na pierwszym piętrze mieszkały w latach 80. małżeństwa z dziećmi. - Pamiętam, jak bywało wtedy głośno - wspomina Danuta Janczak.

WIĘCEJ O PLACU GRUNWALDZKIM W CZWARTKOWYM WYDANIU GAZETY WROCŁAWSKIEJ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska