18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

ROK PO KATASTROFIE. 10 kwietnia Polska płakała. Ale oni byli szczęśliwi

Justyna Kościelna
Tobiasz, Barbara i Rafał Zdunkowie
Tobiasz, Barbara i Rafał Zdunkowie Paweł Relikowski
Pierre Degas musiał przyszyć guzik do ślubnych spodni, kupić narzeczonej czarny tusz do rzęs i odebrać kwiaty dla rodziców. Basia Zdunek musiała zapoznać się z instrukcją karmienia i przewijania noworodka, a Arsen Kasabijew musiał uwierzyć, że za chwilę dźwignie kilkaset kilo. Na żałobę czasu już nie wystarczyło.

O tym, że spadł prezydencki samolot, Barbara Zdunek dowiedziała się między jednym skurczem a drugim. A że rodzić i myśleć o katastrofie to zdecydowanie za dużo, poprzestała na rodzeniu.

Tobiasz ważył 2135 gramów i przyszedł na świat we wrocławskim szpitalu przy ul. Kamieńskiego o godz. 10.05. Mniej więcej w tym samym czasie Karolina Kowalska wychodziła na ulicy Czystej od fryzjerki, co właściwie nie miało większego znaczenia, bo lał deszcz. Deszcz w dniu własnego ślubu nie nastraja zbyt optymistycznie, ale ją bardziej od deszczu dręczyło pytanie, czy jej tato - zwolennik Prawa i Sprawiedliwości- nie będzie chciał odwołać wesela.

W innej części Wrocławia jej narzeczony Pierre właśnie przyszywał guzik do ślubnych spodni od garnituru (oryginalny mu się nie podobał i zarządził wymianę), a później pognał do sklepu po tusz do rzęs (czarny, Max-Factora) dla swojej narzeczonej, bo stary gdzieś się zapodział w przedweselnym bałaganie.

777 kilometrów na północny wschód od Wrocławia, w Mińsku, Arsen Kasabijew, zawodnik Górnika Polkowice, szykował się do startu w mistrzostwach Europy. Po raz pierwszy w karierze włożył strój z białym orłem na piersi. Czuł, że to jego dzień i że będzie dobrze. Jeszcze nie wiedział, że za chwilę obok orła przypną mu czarną wstążkę.

Gdy w mediach rozpoczęła się ogólnonarodowa żałoba, oni na żałobę czasu nie mieli. Byli szczęśliwi, choć przez wypadek rządowego Tu-154 nie było to szczęście w pełnym wymiarze.

* * *
Tato Karoliny stanął na wysokości zadania - o katastrofie nie wspomniał ani po jej powrocie od fryzjera, ani później. -Udawaliśmy przed sobą, że nic się nie stało. Chyba nie chciał swojej jedynej córce popsuć tak ważnego dnia - zastanawia się Karolina. O tragedii dyskutowali za to bliscy pana młodego, Pierre'a Degasa (z urodzenia Francuza, z wyboru, od czterech lat, wrocławianina), którzy przyjechali na ślub do stolicy Dolnego Śląska.

- Byli moi rodzice i siostra. Włączyliśmy telewizję i przełączaliśmy z kanałów francuskich na polskie, słuchając najświeższych doniesień - opowiada Pierre, który siedział, słuchał i nie mógł się nadziwić, że powstał tak wielki kontrast między jego ogromnym, prywatnym szczęściem a publicznym, wielkim nieszczęściem. - Ja, mimo wszystko, czułem tego dnia radość. Bałem się tylko, że Polacy będą smutni - wspomina.

Niepotrzebnie. Nie byli.

Żaden z gości nie rozmawiał z młodymi o tym, co się stało w Smoleńsku i nie sprawiał wrażenia przybitego. No, może tylko ciocie Karoliny, urodzonej w dniu śmierci prymasa Stefana Wyszyńskiego, pozwoliły sobie pod kościołem na komentarz w stylu: "Oj, Karolinko, obstawiasz wszystkie ważne dla tego kraju daty".

Weselnicy na parkiet wkroczyli chwilę po tym, jak państwo Degas odtańczyli walca angielskiego. Nie było rozmów o przyszłości narodu, przeklętym katyńskim fatum i trudnej sytuacji w ojczyźnie. Była zimna wódka, oczepiny i ciuchcia w rytm przeboju Ryszarda Rynkowskiego. - Myślę, że wszyscy dobrze się bawili - ocenia Karolina. Ostatni goście odjechali o 5 nad ranem.

Kilka godzin przed weselem zadzwonił do Karoliny szef orkiestry z pytaniem, czy impreza dalej aktualna. Usłyszał, że tak. I że niepotrzebna minuta ciszy, bo symboliczny hołd ofiarom został oddany w kościele.

- Ksiądz na początku mszy wspomniał o ofiarach. Przemknęło mi wtedy przez myśl, że para prezydencka miała to szczęście, że zakończyła swoją drogę razem. I że ja — która tę drogę dziś zaczynam- też bym tak chciała - wspomina pani Degas.

Swoją drogę tego dnia rozpoczął też Tobiasz.

* * *
W nocy z 9 na 10 kwietnia Basia Zdunek obudziła się ok. 3 nad ranem. Szturchnęła męża Rafała, że chyba się zaczęło, ale on się tym specjalnie nie przejął. W końcu ich pierworodny syn miał się urodzić za 13 dni. - Poczekałam do 6 rano i zadzwoniłam do swojego lekarza. Powiedział, żeby do niego przyjechać- opisuje Barbara. Mąż, wtedy już mocno przejęty, złamał więc kilka zakazów drogowych i zawiózł ją najpierw do przychodni, a później na porodówkę do wrocławskiego szpitala przy ul. Kamieńskiego. Tam zdecydował, że też pójdzie rodzić, chociaż wcześniej mówił, że rodzinny poród to raczej nie jego bajka. Akcja zaczęła się ok. 8.30. Po niecałych dwóch godzinach było po wszystkim.

- Podczas porodu przyszła położna z wiadomością o katastrofie. Mówiła, że prawdopodobnie para prezydencka przeżyła - mówi Rafał Zdunek.

Kiedy wrócił do domu i włączył telewizor, wiedział już, że nie. I zastanawiał się, dlaczego akurat dziś musiał się urodzić jego pierworodny. - Zadzwoniłem do teściów i rodziców z dwiema wieściami - że mają wnuka i że spadł samolot prezydencki - opowiada. - Przez kilka dni krążyłem między szpitalem, gdzie był nasz mały, prywatny świat, a domem, gdzie dowiadywałem się coraz to nowych szczegółów o tragedii - dodaje.

Pani Basia w ogóle nie miała czasu myśleć o katastrofie. Na Kamieńskiego rytm dnia jej i innych młodych mam wyznaczało karmienie, kolki i przewijanie. Telewizora nie było. 10.04.2010 kojarzył jej się wyłącznie z datą wypisaną w metryce Tobiasza. - Żyłam w totalnie innym świecie, nie wiedziałam do końca, co się stało. Byłam zaabsorbowana synkiem. Małe dzieci to czasożercy - uśmiecha się. I dodaje, już na poważnie: - Każdy ma swoje życie. Dla nas 10 kwietnia będzie kojarzył się z urodzinami Tobiasza. Dla innych pewnie z tragedią pod Smoleńskiem.

Albo, jak dla Arsena Kasabijewa, ze złotym medalem.

Osetyjczyk, któremu prezydent Lech Kaczyński nadał obywatelstwo, pierwszy raz dźwigał jako Polak właśnie 10 kwietnia. Był świetnie przygotowany, wiedział, że może powalczyć o zwycięstwo. I powalczył. W dwuboju podniósł 392 kilogramy. W nagrodę zdobył złoto i po raz pierwszy zaśpiewał Mazurka Dąbrowskiego. Biało-czerwoną flagę przepasał kir.

O wypadku tupolewa dowiedział się na kilka chwil przed startem. - Próbowałem znaleźć jakiś kanał telewizyjny, który by to potwierdził, ale w białoruskiej telewizji nie było zbyt wielu depesz. Mimo szoku, nie rozważałem wycofania się z zawodów. Myślę, że w ten sposób niczego bym nie udowodnił. Wolałem raczej wystąpić w hołdzie dla ofiar - przypomina sobie tamten dzień sztangista. Na pomost wszedł z przypiętą czarną wstążką, na znak solidarności. Odprowadził go kontuzjowany Szymon Kołecki - srebrny medalista olimpijski z Pekinu- prywatnie przyjaciel, zawodowo konkurent.

- Byłem wtedy podzielony na dwie części- cieszyłem się ze swojego sukcesu, ale jednocześnie nie mogłem zapomnieć o tragedii, która spotkała moją nową ojczyznę -mówi płynną polszczyzną Kasabijew.

- Niestety, taka sytuacja spotyka mnie po raz drugi. Jeszcze gorsze chwile przeżyłem podczas olimpiady w Pekinie, gdy w moim domu - w Osetii - wybuchła wojna z Gruzją. W tym wszystkim uczestniczyła moja rodzina, ginęli ludzie. Nie mogłem spać po nocach, to był prawdziwy koszmar - opisuje.

* * *
10 kwietnia 2010 roku dość przewrotnie wpisali się w ogólnopolski trend. Płakali, ale z radości. Basia łzami młodej mamy, Karolina łzami panny młodej, a Arsen łzami sportowca.

10 kwietnia 2011 roku w trendy wpisywać się nie zamierzają. Nie będą oglądać telewizji, palić zniczy i rozprawiać o tym, co wydarzyło się w Smoleńsku rok temu. Arsen, obecnie na zgrupowaniu kadry w Spale, trochę odpocznie, przypominając sobie smak złotego medalu. Państwo Zdunkowie zdmuchną świeczkę na pierwszym torcie syna. A państwo Degas zjedzą romantyczną kolację w Karpaczu, wspominając, jak Jacąues, jeden z gości weselnych - choć z Francji - polskim sposobem nie wylewał za kołnierz.

Tekst archiwalny, Gazeta Wrocławska, 9 kwietnia 2011

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: ROK PO KATASTROFIE. 10 kwietnia Polska płakała. Ale oni byli szczęśliwi - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska