Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyroki w zawieszeniu za śmiertelne zaniedbanie

Marcin Rybak
Oskarżeni czują się niewinni
Oskarżeni czują się niewinni Janusz Wójtowicz
Trzy osoby przyczyniły się do śmierci dziecka. Nie zrobiły nic, by usunąć awarię obok boiska.

Była dyrektorka gimnazjum przy ul. Świstackiego we Wrocławiu Ewelina G. swoim zaniedbaniem przyczyniła się w lipcu 2006 roku do tragicznej śmierci czternastoletniego Filipa. Tak uznał w poniedziałek sąd i skazał kobietę na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Razem z Eweliną G. na ławie oskarżonych zasiadły jeszcze dwie osoby: funkcjonariusz policji Krzysztof C. oraz dyspozytor z zakładu energetycznego Zygmunt L. Obaj zostali skazani na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.
Sąd uznał, że cała trójka wiedziała o awarii linii energetycznej biegnącej nieopodal siatki, która otacza szkolne boisko przy ul. Świstackiego we Wrocławiu.

Wszyscy oni wiedzieli, że z tego powodu siatka jest pod napięciem. Wszyscy mieli obowiązek zareagować. Ale nie zrobili nic. Skutek? Śmierć 14-letniego chłopca, który razem z kolegami grał na boisku w koszykówkę.
Jego rodzice z kamiennymi twarzami wysłuchali wyroku. Ich pełnomocnik domagał się w sądzie, by oskarżeni wpłacili 100 tysięcy złotych nawiązki. Sąd odrzucił ten wniosek. Zamiast 100 tysięcy nakazał zapłacić w sumie 7 tysięcy złotych. Rodzice chłopca nie chcieli komentować wyroku. Podobnie jak sami oskarżeni.

Dramat wydarzył się w lipcu 2006 roku. Filip razem z kolegami grał w koszykówkę na boisku otoczonym 3,5-metrowym murem. Nad nimbiegnie jeszcze metalowa siatka.
Do wypadku doszło, gdy piłka wpadła między kosz a mur. Chłopiec wdrapał się tam, strącił piłkę i chciał zejść na ziemię.
Wtedy właśnie dotknął jedną ręką siatki pod napięciem, a drugą - metalowej obręczy kosza. Chwilę potem spadł z wysokości trzech metrów na ziemię.

Na miejsce wypadku przyjechało pogotowie, ale chłopca nie udało się uratować. Jak się okazało, Filip zmarł od porażenia prądem. Szybko wyszło na jaw, że niedaleko siatki przebiega linia doprowadzająca prąd do pobliskiego zakładu czyszczenia pierza.
Jak wykazało później śledztwo, linia podłączona była bardzo niefachowo. Podtrzymywała ją metalowa rura połączona z siatką na murze. Wystarczyło niewielkie uszkodzenie izolacji, by przez siatkę zaczął płynąć prąd. Tak się właśnie stało.
Prokuraturze nie udało się ustalić, kto zawinił i czyje zaniedbanie doprowadziło do awarii. Śledczy podejrzewali, że uszkodzenie jest efektem zaniedbania pracowników administracji pobliskich budynków mieszkalnych.
Mimo kilkunastu miesięcy śledztwa, nie udało się jednak znaleźć winnych. Wspomniała o tym w uzasadnieniu swojego wyroku sędzia Magdalena Bombała.

Tragedii można było jednak uniknąć, bo o awarii było wiadomo co najmniej dwa tygodnie przed wypadkiem Filipa. Już wtedy alarm podniosła matka studenta, który na początku lipca 2006 grał w koszykówkę na tym samym boisku i został lekko porażony prądem. Kobieta zgłosiła ten fakt woźnej z gimnazjum. Woźna zaś - jak zeznała w czasie śledztwa i podczas procesu w sądzie - natychmiast zgłosiła to dyrektorce szkoły.

Sąd nie dał się przekonać obronie, że zeznania woźnej są niewiarygodne. Adwokaci oskarżonych wskazywali, że wzmianki o kopiącej prądem siatce nie było w "zeszycie usterek".
Sędzia Bombała w uzasadnieniu wyroku przypomniała, że do zeszytu miały być wpisywane tylko drobne problemy. O poważnych awariach należało natychmiast informować panią dyrektor.
Woźna szczegółowo opowiadała, jak wyglądała rozmowa z szefową. Opisywała, jak podeszła z dyrektorką do okna i pokazywała, w którym miejscu siatka jest niebezpieczna.

Jeden z chłopców, którzy często grali na boisku przy ul. Świstackiego, zeznał w sądzie, że widział, jak jego kolega został porażony prądem. Stwierdził, że i on zgłaszał ten fakt dyrektorce szkoły.
Matka studenta, która zaalarmowała woźną z gimnazjum, zadzwoniła też do komisariatu policji przy ul. Traugutta.

Prokuratura otrzymała nagranie tej rozmowy. To podstawowy dowód, który obciąża policjanta Krzysztofa C. Funkcjonariusz nie miał najmniejszego zamiaru zrobić w tej sprawie czegokolwiek. Choć, jak mówiła sędzia w uzasadnieniu wyroku, miał obowiązek informować odpowiednie służby o takich zagrożeniach, jak groźna awaria sieci energetycznej. Z nagrania wynika, że rozmówczyni jasno wskazywała, czym może się skończyć bierność funkcjonariusza.

Nic nie zrobił w tej sprawie również dyspozytor zakładu energetycznego. Sąd w wyroku stwierdził, że powinien był sprawdzić, jaka jest przyczyna awarii i do kogo należy uszkodzona linia.
- Nie zgadzam się z wyrokiem, będzie apelacja - zapowiedział wczoraj mecenas Andrzej Sitnicki, obrońca skazanego policjanta.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska