KLIKNIJ TU I ZOBACZ WROCŁAW W GOOGLE
Od kilku dni firma Google prezentuje kilka największych polskich miast w usłudze Street View. To bardzo dokładne, panoramiczne zdjęcia miejsc publicznych. Zrobiono je z perspektywy przechodnia w ubiegłym roku przez specjalistyczną aparaturę Google, umieszczoną na dachach samochodów lub trójkołowych rowerach.
Rzecz w tym, że zdjęcia w Street View uwieczniają wszystko i wszystkich w danej chwili w konkretnym miejscu. Mimo że twarze ludzi i tablice rejestracyjne samochodów są zamazywane, można rozpoznać po sylwetce czy ubiorze, kto jest na zdjęciach.
- Google spełniło wiele postawionych przez nas wymogów dotyczących prawa do prywatności i ochrony danych. Na przykład taki, że miało obowiązek informować opinię publiczną , kiedy będą robić zdjęcia - wyjaśnia Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych.
Coraz więcej osób żałuje, że nie zwrócili uwagi na takie informacje i np. nie umyli samochodu lub zostawili suszące się majtki na sznurze. Teraz znajomi mają niezły ubaw.
Wojciech Wiewiórowski zaznacza, że na razie nie wpłynęły do niego skargi na naruszenie prywatności.
Jednak w internecie wybuchła już gorąca dyskusja. Jedni są zachwyceni wirtualnym spacerem, zaś inni nie kryją oburzenia, bo uważają, że takie zdjęcia to forma inwigilacji.
- To świetna zabawa i wielka reklama Polski przed Euro 2012 - komentują ci, którzy długo czekali, by obecna już w 30 krajach popularna cyfrowa mapa objęła również Polskę.
- To inwigilacja i naruszanie naszej prywatności - przekonują ci, którzy nie życzą sobie, by miliony ludzi na całym świecie mogły oglądać fasady ich domów, a być może także ich samych, jeśli akurat znaleźli się w polu widzenia aparatów fotograficznych Google, gdy uwieczniały ich okolicę.
"Nie musicie się już zastanawiać, jak wygląda siedziba Midea. Mamy dużo zieleni i bentleya w drugim garażu" - napisał w internecie i dodał zdjęcie ze Street View zrobione przed siedzibą firmy Paweł Tkaczyk, specjalista od wizerunku w sieci i internetowych technologii.
- No i po co to panu było? - zapytaliśmy go. - Od razu pełno komentarzy, zwłaszcza dotyczących samochodu przed garażem, który przypomina raczej daewoo niż bentleya.
- Jak to po co? Sam sprowokowałem tę dyskusję. Bardzo fajna usługa, na przykład dla turystów, którzy chcieliby obejrzeć, jak naprawdę wyglądają miejsca, do których się wybierają, a które znają z pięknych prospektów - tłumaczy Paweł Tkaczyk.
- Zdarzało mi się korzystać ze Street Viev przed wyjazdem za granicę i uważam to za naprawdę użyteczną rzecz. Sam adres wyszukany na mapie to dla nas jednak abstrakcja. Jesteśmy już społeczeństwem "wizualnym" i wszystko musimy zobaczyć, najlepiej z bliska.
Na zastrzeżenia internautów, że niebawem korporacje internetowe będą nam wchodzić przez komin do domów, jedna z internautek napisała, że w Niemczech to już się dzieje, bo wprowadza się tam usługę "google indoors". Przedstawiciele firmy zapowiadają wizytę, odwiedzają ludzi i fotografują wnętrza domów. I pokazały to niemieckie media.
- Zaraz, zaraz... To był telewizyjny żart, a jego autorką była moja koleżanka, która pracuje we wrocławskiej siedzibie Google - opowiada Paweł Tkaczyk.
Mało kto wie, że to właśnie wrocławscy pracownicy Google koordynują zamazywanie rejestracji samochodów i twarzy ludzi napotkanych podczas robienia zdjęć dla Street View.
- Na razie nie wpłynęły do nas żadne skargi na naruszanie prywatności, ale minęło dopiero kilka dni - tłumaczy Wojciech Wiewiórowski, generalny inspektor ochrony danych osobowych.
GIODO już dwa lata temu, po zapowiedziach Google, że wchodzi do Polski z tą usługą, badał jej zgodność z polskimi przepisami. - Kilka miesięcy przed rozpoczęciem fotografowania mieliśmy serię konsultacji z Google. Robiliśmy też inspekcję pojazdów i urządzeń, za pomocą których sporządzają panoramy zdjęć - opowiada Wojciech Wiewiórowski.
Zapewnia, że wszelkie zastrzeżenia i wymogi zostały uwzględnione. Przy okazji sporządzania zdjęć z miejsc publicznych Google nie zbiera żadnych danych dotyczących internautów, użytkowników sieci bezprzewodowych itd.
- W kilku innych krajach były problemy związane z tym, z jakiej wysokości fotografowane są miejsca publiczne i czy można zaglądać za ogrodzenia prywatnych posesji. My ustaliliśmy, że w Polsce aparat nie może być umieszczony wyżej niż 340 cm. To wysokość, z jaką patrzy na otoczenie kierowca tira lub turyści w autobusach wycieczkowych - tłumaczy szef GIODO.
Dodaje, że uznał za wystarczające stosowane przez Google zasady zachowania prywatności osób napotkanych podczas fotografowania ogólnodostępnych miejsc. Chodzi przede wszystkim o możliwość zamazania fragmentów zdjęć na żądanie pokazanej osoby. Dotyczy to też jej rodziny, samochodu lub domu.
- Oczywiście, też zajrzałem, jak prezentuje się mój dom w Street View. Akurat uwieczniono wywieszone u mnie pranie, ale nie zamierzam domagać się wymazania moich ręczników - śmieje się Wojciech Wiewiórowski.
Mniej poczucia humoru miał jeden z francuskich rolników, który podał do sądu Google za uwiecznienie, jak wypróżnia się we własnym ogródku. Zamazanie twarzy nie wystarczyło i stał się pośmiewiskiem całego miasteczka.
Po sieci krąży mnóstwo zabawnych zdjęć uchwyconych przez Street View - np. golasów w parkach, przydrożnych prostytutek, ludzi wchodzących do sex shopów, nawet złodziei włamujących się do domów.
W wielu miastach urządza się happeningi w dniu, gdy Google fotografuje okolicę, np. we Włoszech po pasach przechodzili rzymscy legioniści.
- Na razie pozostanę elementem placu Dominikańskiego. Jak mi się znudzi bycie celebrytą, którego oglądają miliony ludzi, to zgłoszę, by mnie wymazali - żartuje Paweł Relikowski, fotoreporter "Gazety Wrocławskiej". W momencie, gdy robił zdjęcie aparatowi Google, ten również go pstryknął.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?