Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Kto i po co wymyślił, napad na Redutę?

Marcin Rybak
Napad na Redutę już na zawsze pozostanie jedną z wrocławskich tajemnic
Napad na Redutę już na zawsze pozostanie jedną z wrocławskich tajemnic Paweł Relikowski
W nocy z czwartku na piątek minęło 16 lat od napadu na klub nocny Reduta. Działał w lokalu na Wzgórzu Partyzantów, przy ul. Piotra Skargi.

Po latach śledztw i procesów ustalono, że grupa zamaskowanych napastników, którzy wpadli do Reduty, to policyjni antyterroryści i że działali na rozkaz dowódcy. Ale szczegółów nie wyjaśniono. Po co był ten rozkaz i kto wymyślił tę akcję? Wtedy głośno było o tym napadzie w całej Polsce. Później wszystko ucichło. Przed sądem stanęła mniej niż połowa uczestników zajścia.

Wyrok zmieniano. Najpierw uniewinnienie - bo działali na rozkaz. Później skazanie - bo rozkaz był bezprawny i powinni byli odmówić. Wreszcie warunkowe umorzenie. Przestępstwo było, ale kary nie ma. Skazany został dowódca - za wydanie rozkazu. Wyroki usłyszeli też oficerowie za próbę zamiatania sprawy pod dywan.
Lokal dla półświatka

Na początku lat 90. w Reducie było kasyno. Pod koniec 1995 roku działała tu dyskoteka. Jej właścicielami i gośćmi bardzo interesowała się policja. To tu zbierało się towarzystwo z ówczesnego półświatka. Dwaj z trzech właścicieli lokalu stanęli później przed sądem w procesie wrocławskiego gangu. Jeden został skazany za udział w jego kierowaniu, drugi miał być członkiem grupy przestępczej.

Ale w 1996 roku Reduta to jedna z niewielu wrocławskich dyskotek. Pewnie dlatego 8 marca 1996 poszło tam pobawić się kilku antyterrorystów. Zostali rozpoznani jako policjanci i poturbowani. Są dwie wersje. Policjantów: pobili nas. I właścicieli lokalu: byli agresywni, wyprosiliśmy ich.

Ale jak to możliwe, że antyterroryści - w akcji zamaskowani, po to, by nikt ich nie poznał na ulicy - zostali zidentyfikowani na dyskotece? Ludzie z półświatka i policjanci spotykali się w siłowniach. Często wywodzili się z tego samego - sportowego - środowiska. Byli bokserami, trenowali wschodnie sztuki walki, judo, zapasy. Najbardziej prawdopodobna hipoteza jest taka, że incydent z 8 marca zapoczątkował późniejsze wydarzenia.

Później była wizyta w Reducie jednego z antyterrorystów. Dzień przed napadem, w czwartek, 14 marca 1996 r. do dyskoteki przyszedł Janusz O., bokser, dowódca drużyny w kompanii antyterrorystycznej. Z jednym z właścicieli - mistrzem wschodnich sztuk walki - znał się ze wspólnych treningów w Gwardii Wrocław.

Antyterrorysta był pijany. Jak opowiadali później właściciele dyskoteki, miał pretensje za to, co wydarzyło się 8 marca. Groził. Mówił, że wejdą w trzydziestu i zdemolują lokal. Zostawił kolegom wizytówkę: "Janusz O., dowódca drużyny".
Dzięki temu właściciele byli przygotowani na najście. W piątek, 15 marca, wieczorem zadzwonili po ekipę Telewizji Dolnośląskiej. Chwilę po przyjeździe dziennikarzy grupa napastników wpadła do lokalu.

Była krótka walka i odwrót. Czterej napastnicy stracili kominiarki. Goście rzucili się w pościg za uciekająca grupą.
Ale wtedy na środek ulicy Piotra Skargi wyjechał nieoznakowany radiowóz, a w nim czterech policjantów kryminalnych z komendy wojewódzkiej. Napastnicy uciekli.

- Jaka była wasza rola w akcji? Coście tam robili?
- Byliśmy przypadkiem - mówi dziś jeden z pasażerów golfa. - Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.
- Niech pan powie prawdę. Dziś to ma znaczenie już tylko dla historii.
- To jest właśnie prawda.

Sprawa trafiła na czołówki gazet. Komenda Główna Policji nakazała szybkie wyjaśnienie szczegółów zajścia. Czterej policjanci, którzy stracili kominiarki, zostali namówieni przez oficerów z komendy wojewódzkiej, by wzięli winę na siebie. Mieli powiedzieć, że to była ich prywatna akcja. A reszta napastników to koledzy z podwórka, wynajęci za skrzynkę wódki. Obiecywano im, że zostaną przeniesieni do innej jednostki, a jak sprawa przycichnie, wrócą do kompanii. Słowa nie dotrzymano. Natychmiast, jak złożyli uzgodnione zeznania, zwolniono ich z pracy. Wtedy powiedzieli prawdę. To dzięki nim wiemy, jak to było.

A było tak, że w piątek 15 marca 1996 r. dowódca kompanii Krzysztof K. rozkazał napaść na lokal. Mieli mieć cywilne ubrania i kominiarki. Mieli narobić zamieszania i wybiec z dyskoteki. Taką wersję wydarzeń przyjęły prokuratura i sądy zajmujące się tą sprawą. Ale nie wiemy nic więcej. Trudno sobie wyobrazić, żeby sam dowódca wymyślił taką akcję i wysłał na nią swoich chłopców.

Dziś prawie wszyscy bohaterowie są już cywilami. Czterej zwolnieni ze służby funkcjonariusze, ci, co ujawnili prawdę, wrócili do policji po wygranym procesie w sądzie administracyjnym. Dziś policjantem jest tylko Andrzej W., wtedy sierżant, instruktor strzelania w kompanii. Teraz dzielnicowy.

Marek Z., drugi z czwórki, jest komandosem, ale w wojsku. Wówczas szeregowy policjant, dziś oficer. Walczył w Afganistanie. Ale zaplątał się też w kryminalną historię z wyłudzaniem pieniędzy z PZU. Prokuratura oskarżyła go o oszustwo i podrabianie dokumentów. Proces trwa.

Mirosław B., były bokser, odszedł z policji na emeryturę kilka lat temu. Ma pasiekę i robi miód. Rafał P. - wtedy jeden z najmłodszych policjantów w kompanii - dziś jest biznesmenem. Pod koniec procesu odszedł z policji , skończył studia. Prowadzi niewielką firmę we Wrocławiu, zatrudniając kilka osób. - Dziś, gdybyście mieli tę historię opowiedzieć raz jeszcze, jak by wyglądała? - Tak samo. Myśmy wtedy mówili tak, jak było naprawdę - odpowiada dzielnicowy Andrzej W.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wrocław: Kto i po co wymyślił, napad na Redutę? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska