Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica Powstańców Śląskich to historia miasta

Marta Bigda
Ul. Powstańców Śląskich nocą. Widok ze Sky Tower
Ul. Powstańców Śląskich nocą. Widok ze Sky Tower Tomasz Hołod
Była najbardziej reprezentacyjną ulicą w Breslau - w czasie II wojny to na niej toczono zacięte walki. Po 1945 roku była świadkiem walczącej opozycji, wizyty papieża Jana Pawła II i bujnego rozwoju biznesu i nowoczesnego budownictwa. Powstańców Śląskich jest zarówno miejscem, gdzie spełniły się marzenia, jak i uwierającą codziennością. O współczesnych obliczach tej ulicy pisze Marta Bigda

Długa na ponad trzy kilometry ulica o barwnej przeszłości. Dla niektórych jest niczym więcej, jak kolejną nazwą w spisie na odwrocie mapy, dla innych codzienną drogą do pracy. Znana wrocławianom lepiej lub gorzej ulica Powstańców Śląskich kryje wiele ludzkich historii. Postanowiłam powędrować między betonowe ściany bloków i dowiedzieć się, jak to jest żyć i pracować właśnie tam.

Z początku moja wyprawa nie wyglądała najszczęśliwiej. Wiatr duł niemiłosiernie, przynosząc przenikliwy chłód. Niewielu ludzi w taką pogodę chciało wyściubić nos z domu choć na chwilkę. Udałam się więc do kwiaciarni przy bramie numer 112. Spotkałam tam wesołą panią sprzedawczynię, ubraną w kolory równie optymistyczne, jak jej podejście do życia.

- Pracuję tu od trzydziestu lat - zaczęła swoją opowieść Krystyna Cześniewicz, gdy usadowiłyśmy się na zapleczu. - Dlaczego wybrałam pracę przy kwiatach? Wszystko zaczęło się od mojej miłości do operetek.

Tamtego dnia pani Krystyna poszła na "Wiedeńską krew". W trakcie spektaklu dojrzała na scenie pewnego urodziwego aktora. - Po przedstawieniu ten sam aktor poprosił mnie do siebie - mówi pani Krystyna z lekkim rumieńcem. - Musiałam mu się spodobać. No, w końcu byłam niebrzydka - śmieje się kwiaciarka, wskazując na zdjęcie młodej dziewczyny z burzą jasnych włosów. - Zaproponował mi... pracę w kwiaciarni. Zgodziłam się.

Był to państwowy sklep zieleni miejskiej. Ten sam, w którym spotkałam panią Krystynę. Po przedstawieniach, dzięki nowej florystce, do rąk aktorów trafiały kosze pełne kwiatów. I chociaż później kwiaciarnia zmieniła właściciela, sprzedawczyni została ta sama. - Wtedy wspaniale się tu pracowało. Niedaleko stał bank PKO, a z drugiej strony Poltegor. Stamtąd przychodziło mnóstwo zamówień. Na imprezy firmowe chociażby. Prawdziwe hurtowe zakupy - wspomina.
W tej chwili jest trochę ciężej. Przeważają pojedynczy klienci.

- Nie chcę narzekać - stwierdza kwiaciarka. - Mam wielu stałych klientów i mogę śmiało powiedzieć, że wszyscy się tu znamy. Kiedyś nawet naczelnik urzędu skarbowego przychodził do mnie kupować kwiaty - dodaje z dumą.
Jakiś czas temu do kwiaciarni przyplątał się mały, czarny piesek. - Przygarnęłam go i nazwałam Emi. Pamiętam, jak ludzie przychodzili do mnie i pytali: "Jest pan dyrektor Emi?". Jak odpowiedziałam, że nie, z udawanym obruszeniem stwierdzali: "To nie kupuję!" - śmieje się kobieta.

Do sklepu pani Krystyny prawie nie dociera hałas z ruchliwej ulicy. Sklep stoi na uboczu, ale i tak niedawno ktoś się do niego włamał.

- Chociaż tyle, że to był porządny złodziej - mówi kwiaciarka. - Bo szukał tylko pieniędzy i nie narobił szkód.
Kolejnym przystankiem na mojej drodze okazał się zespół szkół im. Mikołaja Kopernika przy ul. Drukarskiej 50. Tam spotkałam Annę Rybark, wicedyrektorkę. - Mieszkam dziesięć minut drogi stąd. Nieopodal zajezdni. I muszę powiedzieć, że naprawdę dobrze mi się tu żyje - stwierdza nauczycielka. - Do hałasu, zwiększonego jeszcze sąsiedztwem zajezdni, można się przyzwyczaić. To odgłosy życia, a przynajmniej ja je tak nazywam - uśmiecha się kobieta.

Pani Anna żyje szkołą. Uwielbia pracę z ludźmi i spełnia się w tym, co robi. Jak sama mówi, zawodowo przeszła tu wszystkie szczeble, od nauczycielki do wicedyrektorki. A prywatnie?

- Uwielbiam drugą część parku Południowego. Tę dzikszą. Zresztą do całego parku mam sentyment. W końcu chodziłam tam na spacery z dziećmi, gdy jeszcze były małe - wspomina.

Sąsiedzi też trafili się niezgorsi. Nawet studenci, ponoć z natury hałaśliwi, nie dają się we znaki. - Pewnego razu, gdy urządzali imprezę, to nas na nią zaprosili. Stwierdziliśmy jednak, że nie będziemy im psuć nastroju - śmieje się pani Anna.

Prawie każdy z sąsiadów ma psa. Gdy rozmawiają między sobą i chcą powiedzieć coś o osobie, której nazwiska nie znają, rzucają rasę psa, którego posiada. - Nie oznacza to, że nie zdarzają się nocne krzyki niesione po rurach. Ale to normalne w takim ludzkim skupisku - mówi kobieta.

Wychodząc ze szkoły, udałam się na plac Powstańców Śląskich. Pogodzie zmienił się nastrój i już tylko od czasu do czasu czułam deszczowe podmuchy. Nieopo-\dal najstarszej kamienicy na rondzie spotkałam jej mieszkankę. - Tak, kamienica jest bardzo ładna. Szkoda, że brak w niej ogrzewania - stwierdza z przekąsem Ewelina Zdaniewicz.

Cienkie ściany, wysokie na cztery metry sufity i przewaga starszych osób. Tak pokrótce wygląda charakterystyka kamienicy pani Eweliny. - Chociaż cienkie ściany mają swoje radosne strony - mówi. - Pewnego razu, gdy brałam kąpiel, usłyszałam zza kafelków okrzyk: "Bin Laden, gdzie się schowałeś?!". Okazało się, że to moja sąsiadka wybrała nietypowe imię dla swojego kota...

Gdy zapytałam o ulubione miejsca w okolicy, dowiedziałam się, że najbliższa ulubiona okolica jest w Rynku. - Co mi przeszkadza? Zdecydowanie deficyt barów na rondzie - mówi dziewczyna. - Ale chociaż park niedaleko. Tylko Sky Tower trochę mi nie pasuje do kompozycji.

Kierując się już w stronę przystanku, w parczku na rondzie spotkałam Pawła Miszczyka na spacerze z psem. - Czasem rano czuję się tu jak w prologu amerykańskich filmów. Wstaję, piję mocną kawę i idę pooglądać ptaki nad wodą w parku - mówił, odprowadzając mnie na przystanek. - Mimo to trochę się tu nudzę. Chciałbym wyjechać, zobaczyć kawałek świata. Zmienić klimat.

Panu Pawłowi podoba się Sky Tower, bo kojarzy mu się z Los Angeles, które chętnie by odwiedził. - Nawet nie znam zbytnio swoich sąsiadów. Czasem tylko chodzę do okolicznych klubów. Wtedy trenuję angielski i niemiecki w rozmowach z Hiszpanami i Włochami, których całkiem tu sporo.

Okolice Powstańców Śląskich to dla niego szara, hałaśliwa monotonia. Wygląda na to, że moi wcześniejsi rozmówcy niekoniecznie zgodziliby się z tą opinią. A przecież to ta sama ulica.

W dzisiejszej Gazecie Wrocławskiej dodatek specjalny poświęcony ul. Powstańców Śląskich! Znajdziecie w nim archiwalne zdjęcia, przeczytacie między innymi o tym, kto podłożył bombę na rondzie i jaka przyszłość czeka jedną z najdłuższych arterii w mieście. Polecamy!


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Ulica Powstańców Śląskich to historia miasta - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska