Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko to harmonia. Rozmowa z Aleksandrą Lemiszką

Małgorzata Matuszewska
Marek Grotowski
Trzydziestolecie pracy artystycznej uświetnią jej dzieci, także muzycy. Aleksandra Lemiszka - znakomita sopranistka Opery Wrocławskiej kocha pieśni, dużo uwagi poświęca ogrodowi i ma fantastyczny kontakt ze swoimi uczniami - pisze Małgorzata Matuszewska.

Miłość do muzyki wyniosła Pani z domu?
Mogę się pokusić o stwierdzenie, że tak właśnie było. Wojna przerwała edukację mojej mamy w klasie fortepianu w lwowskim konserwatorium. Po wojnie mama uczyła grać mojego starszego brata, który chodził do katowickiej Szkoły Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza. Tym samym moja droga do szkoły muzycznej była oczywista. W dzieciństwie grałam na skrzypcach, a na studia pojechałam do Warszawskiej Akademii Muzycznej.

Jak trafiła Pani do Wrocławia?
Po studiach szukałam pracy, zgłaszałam się na przesłuchania. Kiedy to wspominam, dostrzegam brak różnic między dawniejszymi czasami a dzisiejszymi, bo przesłuchania były zawsze obecne w życiu śpiewaków. Znalazłam się w Warszawskiej Operze Kameralnej, śpiewałam muzykę dawną - renesansu, baroku oraz operę klasyczną. Debiutowałam partią Rozyny w "Cyruliku sewilskim", w Teatrze Marii Antoniny w Wersalu, podczas tournée zespołu po Francji. W repertuarze miałam wszystkie formy: od misteriów, przez Mozarta, Rossiniego, aż po współczesne opery. Do Wrocławia przyjechałam już z mężem, któremu zaproponowano dwa etaty - w Akademii Muzycznej i Operze. Zostałam zaangażowana do "Nocy wigilijnej" Mikołaja Rimskiego-Korsakowa, do roli "baby z normalnym nosem". To był trzeci plan, a dla mnie szczęśliwy moment. Weszłam do teatru, niedługo później śpiewałam Halkę, Toscę, Desdemonę w "Otellu" i wiele innych partii.

W jakim repertuarze czuje się Pani najlepiej?
Jedną z moich ulubionych partii była Tosca. I Senta w "Holendrze tułaczu". Każdą lubię ze względu na coś innego. Ważne były superprodukcje: zaśpiewałam pierwszą "Aidę" w Hali Ludowej w 1997 roku, byłam w obsadzie jedyną polską Giocondą. Myślę, że publiczność pamięta mnie z roli Gołdy w "Skrzypku na dachu". Innym doświadczeniem było zespołowe śpiewanie jednej z ośmiu Walkirii. Do dziś ludzie wspominają "Toscę" w reżyserii Jeana-Pierre'a Valentine'a, której każdy akt odbywał się w innym, pięknym miejscu Wrocławia: katedrze Marii Magdaleny, Auli Leopoldyńskiej i na Wzgórzu Partyzantów. Ale nieważne, co się lubi, ważne jest wrażenie, które zostało po spektaklach.

A co Pani lubi śpiewać?
To trudny wybór. Bardzo lubię pieśni, zwłaszcza Rachmaninowa. Śpiewam je, kiedy tylko mogę. Cenię Toscę. Piękną, długo przeze mnie wykonywaną partią była Abigail. Ważna była też Mamka w "Kobiecie bez cienia" Straussa. To arcytrudny zapis muzyczny, ze względu na dużą rozpiętość skali głosu i rytmiczność. I wyzwanie, miałam satysfakcję, że ją zaśpiewałam.
Była Pani pierwszą, po dwustu latach, wykonawczynią Halki - tak zwanej "Wileńskiej II".
Zaśpiewałam ją w Operze Kameralnej, w reżyserii Kazimierza Dejmka. Wyjechaliśmy z tym spektaklem na festiwal w Brighton. I zostawiliśmy świetne wrażenie. Dejmek preferował bardzo oszczędne środki wyrazu. Wprowadzenie do roli sprowadzało się do kilku minut rozmowy, z której wynikała prosta rzecz: "wszystko jest w nutach, róbcie, co o tym myślicie". Okazało się, że zagłębienie się w emocje muzyki Moniuszki wystarcza. Dejmek nie wymagał dziwactw w środkach wyrazu, ekspresji, ruchu. Był oszczędny, wewnętrzny, a sceniczny efekt został świetnie przyjęty. Ta "Halka" miała pochlebne recenzje.

Pracowała Pani z wieloma realizatorami…
Najwięcej partii wykonywałam pod batutą Ewy Michnik. Bogaty repertuar, który wprowadziła do teatru, zaowocował dla mnie wieloma rolami i możliwością ich wykonywania na naszej scenie i wielu europejskich.
Wystąpiła Pani w kilku inscenizacjach "Toski".
Tak, tę Weissa-Grzesińskiego przyjęto owacyjnie na festiwalu w Xanten. Ciekawa była "Tosca" na Zamku Książąt Pomorskich w Szczecinie. Tę partię śpiewałam też w Bydgoszczy, a z gdańskim zespołem wyjechałam na tournée po Wielkiej Brytanii i Holandii. Spektaklami dyrygował Andrzej Straszyński. Ciekawym doświadczeniem była praca nad "Toscą" "chodzoną" z francuskim reżyserem Jeanem-Pierre'em Valentine'em, który nie zagłębiał się w materiale muzycznym, nie śledził partytury, ale słuchał. To, co chciał zobaczyć i usłyszeć w naszym wykonaniu, prezentował ekspresją własnej osoby. Natomiast praca z Adamem Hanuszkiewiczem dodała mi skrzydeł i pewności siebie: na premierze spektaklu zrozumiałam, że wchodzę w annały realizacji teatralnych.

Jak Pani pogodziła wychowanie trójki dzieci z pracą?
Tak się ułożyło życie. Nie miałam czasu na zastanawianie się, czy ze wszystkim zdążę (śmiech). Kiedy się nie ma czasu, po prostu nie można nie zdążyć. Prowadziłam dom, robiłam zakupy, gotowałam. Wychodziłam na spacer z dwójką dzieci w wózku, trzecie jechało na rowerku, a ja miałam słuchawki na uszach i nuty w ręku. Miałam bardzo pomocnego męża, w rodzinie nie było podziału na sekcje kuchenne - damskie i inne - męskie. Wszystko musiało być w doskonałej harmonii.

Lubi Pani ogród?
To moje hobby. Poświęcam mu dużo uwagi, choć mniej wysiłku. Nie ma roślin, które nie wymagają opieki, ale lubię się zajmować tymi mniej wymagającymi - piwoniami, liliowcami. Pomaga mi córka Magda - absolwentka Uniwersytetu Przyrodniczego, która ma doświadczenie zdobyte w ogrodzie botanicznym.

Nie odradzała Pani dzieciom trudnej drogi śpiewaka?
Każdy zawód jest trudny, bo trzeba w nim znaleźć swoje miejsce: umieć współżyć z kolegami, pogodzić się z różnego rodzaju dyskomfortem, nawet konkurencją. Śpiewacy mają o tyle trudniej, że nie mogą chorować jak inni. Każde przeziębienie jest długie, nie kończy się razem z końcem zwolnienia lekarskiego. Z przeziębienia tchawicy wychodzi się dopiero po wakacjach w ciepłym miejscu. Kilka razy tego doświadczyłam.

Straciła Pani coś, chorując np. na zwykłe przeziębienie?
Tak. Musiałam wracać do kondycji, stresując się, czy się uda. Nigdy jednak nie czułam zawodowej pustki, praca zawsze była bardzo intensywna.

Śpiewała Pani, wychowywała dzieci, uprawiała rośliny. Chyba na nic więcej już nie starczało Pani czasu.
Trochę obawiałam się pytania "Co pani ostatnio przeczytała?" (uśmiech). Przechodzę koło księgarni i widzę mnóstwo książek, które chciałabym przeczytać. Obiecuję sobie: muszę kupić tę książkę, muszę pójść na dobry film. Odchodzę na emeryturę, nie chcę nadrabiać wszystkich zaległości, ale część oczywiście nadrobię. Kończyłam liceum humanistyczne i nigdy nie zapomnę, jak w drugiej klasie liceum słuchałam na lekcjach języka polskiego "Wielkiej Improwizacji" w wykonaniu Ignacego Gogo-lewskiego. Wywarło to na mnie porażające wrażenie. Nie chcę "ścigać" wszystkich nowości, wolę wrócić do tego, co jest mi nadal bliskie, mimo mijającego czasu. Wartości się nie zmieniają.

Uczy Pani śpiewać?
Uczę w średniej szkole muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Jeleniej Górze. To kolejna pasja. Z uczniami mam fantastyczny kontakt. Patrzę z podziwem na młodych ludzi, którzy biegną z lekcji na muzyczne zajęcia, bardzo często bez obiadu. Lubię mówić im o muzyce, można to robić obrazowo, prezentując obyczajowość obowiązującą w czasach, kiedy powstał dany utwór. Kiedy mówię o Moniuszce, tłumaczę, co to znaczy "nie zginać karku", że szlachcic nie trzymał czapki byle jak... Wydział wokalny jest popularny, uczniowie chętnie pracują nad scenkami. Nauka nie musi być drętwa, tylko pełna pasji i życia.

W niedzielę w samo południe w Operze Wrocławskiej spotka się Pani z publicznością…
Bardzo się cieszę, bo będę mogła przedstawić osoby, które dojrzewały w klimacie mojej pracy artystycznej. Dziś są dorosłe i same zdecydowały, że zmierzą się z trudami tego zawodu, mając zakodowany szacunek do dyscypliny pracy i miłość do muzyki. To córka Marcjanna (mezzosopran), syn Mateusz (tenor) i synowa Marta (alt). Na wi-downi wraz z ojcem Kazimierzem Myrlakiem zasiądzie wierna melomanka, córka Magdalena - magister inżynier ogrodnik.

30 lat pracy z najlepszymi

Aleksandra Lemiszka śpiewała najsłynniejsze partie sopranowe: Micaelę, Cho-Cho-San, Anusię i Agatę, Violettę, Dorabellę, Amelię, Abi-gail, Elżbietę, Hrabinę, Sentę, Ulanę, Hannę, Aidę, Mimi, Małgorzatę, Leonorę, Alicję Ford. Współpracowała z Waldemarem Zawodzińskim, Janiną Niesobską, Robertem Skol-mowskim, Markiem Weissem-Grzesińskim, Hansem-Peterem Lehmannem, Itką Stokalską, Markiem Okopińskim, Mieczysławem Dondajewskim, Andrzejem Straszyńskim, José Marią Florencio, Zbigniewem Gracą, Warcisławem Kuncem, Andrzejem Wróblewskim, Mar-kiem i Aleksandrem Traczami, Tadeuszem Rychertem, Tadeuszem Zatheyem, Tomaszem Szrederem i Ewą Michnik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska