Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Żyła - Każdego nowego członka rodziny wsadzał na te sanki (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Dziadek, czyli Andrzej Żyła. Na igrzyskach w Innsbrucku zajął 10. miejsce w dwójce z Janem Kasielskim. A później wsiadł do boba
Dziadek, czyli Andrzej Żyła. Na igrzyskach w Innsbrucku zajął 10. miejsce w dwójce z Janem Kasielskim. A później wsiadł do boba fot. archiwum prywatne
Gdy chodzi o polski sport saneczkowy i bobslejowy, kojarzymy takie oto wybiórcze fakty - że boba trzeba nam z reguły pożyczyć od bogatszych, że nie ma później komu go nosić (stąd pomoc w czasie igrzysk śp. Piotra Nurowskiego), że na torze można zginąć (patrz igrzyska w Vancouver) i że Ewelina Staszulonek zakończyła ostatnio karierę, nie widząc dla siebie perspektyw. A jak jest naprawdę? I jak to było na Dolnym Śląsku?

UWAGA. ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2012 ROKU!

- Ja zaczynałem w Karpaczu w 1962 roku. Lata 50. i 60. to były czasy, gdy w bobslejowych MP po 40 załóg startowało. Na samym Dolnym Śląsku mieliśmy Śnieżkę Karpacz, Olimpię Kowary, Zapłon Jelenia Góra, Orła Mysłakowice, a poza tym rywalizowały m.in. Dunaj Nowy Sącz, Olsza Kraków czy AZS AWF Warszawa. Pieniądze na niebezpieczne, a kosztowne bobsleje szybko jednak w kraju wstrzymano, więc dawaj na te sanki. Zmieniłem branżę - uśmiecha się Andrzej Żyła, wielki miłośnik i propagator obu dyscyplin. W 1976 roku na igrzyska do Innsbrucku pojechał jeszcze na sankach (10. miejsce w dwój-ce), ale już w 1985 roku był 10. na bobslejowych MŚ we włoskiej Cervinii. W jego czwórce siedział też m.in. Andrzej Kupczyk, dziś mieszkaniec Kowar, przed laty olimpijczyk z... Monachium (1972), gdzie był siódmy w finale biegu na 800 m i brązowy medalista halowych ME (Sofia 71, 800 m). Z czasem obaj stworzyli trenerski duet, który miał dodawać polskiemu bobowi mocy.

- Po igrzyskach w Innsbrucku cała grupa, trochę na znak protestu, zakończyła karierę. Wtedy zacząłem myśleć o reaktywowaniu tych bobslejów. Udało się w 1980 roku. I do dziś z tym walczę - wyjaśnia Andrzej Żyła. - Najpierw tośmy działali z Andrzejem Ostrowskim. Andrzej Kupczyk dołączył za moją namową w 1993 - dodaje. I tak oto powstał wspomniany szkoleniowy tandem. Żyła zajął się nauką pilotów, Kupczyk - przygotowaniem fizycznym. Tak ważnym w tej profesji.
- Siła i szybkość dynamiczna na starcie to podstawa. Zawodnicy czołówki światowej robią pełny przysiad z ciężarem 240-245 kg. Wyrywają 130 kg, mają zarzut na poziomie 160 kg. Trening jest więc bardzo ciężki. To pierwsze uderzenie na starcie, rozepchnięcie jest niezwykle istotne. Szybkość początkowa daje szybkość jazdy - naświetla temat Żyła. Nie jest zatem tajemnicą, że najwięcej trafia do bobów lekkoatletów. Choć niekoniecznie średniodystansowców, jak Kupczyk. Tu raczej potrzeba napakowanych sprinterów. Swego czasu przez rok ścigał się w amerykańskiej osadzie słynny Edwin Moses, dwukrotny mistrz olimpijski (Montreal i Los Angeles) i świata, przez 10 lat niepokonany czterystumetrowiec. I to jako wegetarianin. Szczęścia próbował także w bobie były rekordzista kraju w rzucie oszczepem oraz czterokrotny mistrz Polski, Rajmund Kółko. Zatem po zakończeniu kariery lekkoatleci nie muszą się rozstawać z kolcami.

- My też mamy w obuwiu kolce. Gwoździki takie, szpilki raczej. W jednym bucie tych szpilek jest 600 - mówi Żyła. I tu również jest wyścig zbrojeń. Tak jak w narciarstwie biegowym masę pracy ma upaprany w smarach serwismen, tak tu w cenie jest dobry mechanik. Złota rączka.

Swego czasu ścigał się mistrz olimpijski Edwin Moses (400 m). Oszczepnik Rajmund Kółko także próbował

- Przy takiej maszynie jest mnóstwo pracy i mnóstwo określonych regulaminem ustawień. Przede wszystkim ustawienie płóz. Przy tak ogromnych przeciążeniach po każdym zjeździe trzeba sprawdzać, czy się nie rozeszły. Bardzo ważne jest również utrzymanie odpowiedniej temperatury płóz oraz ich przepisowego zaokrąglenia. Są specjalne przymiary, którymi komisja techniczna to sprawdza. Płozy nie mogą być ostre, bo cięłyby lód jak nóż. Przy takich prędkościach lód by zwyczajnie pękał. Pracuje się więc przy tych płozach z pastami polerskimi i papierem ściernym po 1,5 godziny dziennie. Sterowanie? Linki z uchwytami zamiast kierownicy - wyjaśnia olimpijczyk. Sam bob, czwórka, nie może być lżejszy niż 210 kg. Z załogą nie może natomiast przekroczyć 630 kg. Zatem łebski inżynier i mechanik mają tu swoje poletko do popisu.

Kraksy, kontuzje? Kariera Żyły przebiegła szczęśliwie. Poza jedną wywrotką w Rumunii u progu kariery. A dziś rywalizacja jest już bardziej bezpieczna niż przed laty. - Przy wywrotkach najczęściej kończy się poparzeniem. Jest tarcie, więc lód pali skórę, parzy. Często niezbędne są zabiegi operacyjne, by dokonać jej wymiany na uszkodzonym odcinku, bo nie bardzo chce się to goić - tłumaczy Dolnoślązak ciemną stronę sportu. Taka cena radości z rozwijanej prędkości.

Ta radość jest jednak na tyle duża, że udało się zaszczepić pasję w najbliższych. W zasadzie to każdego nowego członka rodziny wsadzał Andrzej Żyła na te sanki i puszczał w świat. Syn Tomasz to bobslejowy olimpijczyk z Nagano (22. miejsce) i Salt Lake City (18.). Wnuk, Mateusz Luty (22 lata, AZS AWF Katowice), na igrzyskach jeszcze nie był, ale właśnie zadebiutował w PŚ. Zresztą i Andrzej Kupczyk (ur. 26.10.1948 w Świdnicy) z miejsca kierował swoje dzieci na odpowiedni tor. Czyli... bobslejowy. Choć zaczynał Dawid Kupczyk (ur. 10.05.1977 w Jeleniej Górze), wzorem ojca, na torze stadionu lekkoatletycznego. Jest olimpijczykiem z Nagano, Salt Lake City, Turynu, Vancouver i Soczi. W sezonie 2002/03 w dwójce z Marcinem Płachetą zajął trzecią lokatę w Pucharze Europy w Königssee, wcześniej zdobyli także srebro MŚ juniorów. Za to w czwórce (Płacheta, Piotr Drozd i wrocławianin Mariusz Latkowski) był na tej imprezie czwarty.

- W niewielu dyscyplinach jest taki ciąg pokoleniowy - raduje się Żyła senior. - W Nagano i Salt Lake pilotem był Tomek, a rozpychającym Dawid, który później zaczął się szkolić jako pilot i od Turynu przejął tę rolę - dodaje. Sprzęt magazynują Dolnoślązacy w Karpaczu i Kowarach, ale trenować mogą tylko za granicą. Choć tor w Krynicy zaczęli już nawet budować.
- Niestety, zieloni całe przedsięwzięcie zablokowali. Sprawa otarła się nawet o Sąd Najwyższy. Chcemy zatem, by na Dolnym Śląsku jednak spróbować. Wojewoda jest za, marszałek również przychylny, rozmawiamy z burmistrzem Karpacza. Na tor w Krynicy przeznaczono 30 mln złotych, z czego 2-3 zostały wykorzystane, a resztę zwrócono. Staramy się, by została ona przeznaczona na nasz cel - tłumaczy Żyła. Nie znaczy to jednak, że w Karpaczu się obecnie nie zjeżdża. W lutym na tamtejszym torze rozegrano nawet młodzieżowe mistrzostwa Polski. Choć, siła wyższa, na skróconym odcinku. - Co roku jednak staramy się te 50-100 metrów dorobić, tor wciąż jest betonowany. A to Śnieżka pomoże, a to Okręgowy Związek Sportów Saneczkowych, a to powiat, marszałek - wylicza nasz pasjonat.

Przypomnijmy, że mieliśmy jeszcze niedawno saneczkarkę w światowej czołówce. Zamieszkałą w Mroczkowicach koło Świeradowa-Zdroju Ewelinę Staszulonek. W 2007 roku we włoskiej Cesanie miała wypadek przy prędkości około 120 km/h. Doznała wówczas otwartego złamania obu kości lewego podudzia, by sezon 2008/09 PŚ rozpocząć od siódmego miejsca w austriackim Igls. Klasyfikację generalną ukończyła na 9. miejscu. Dwukrotnie potrafiła zająć piątą pozycję w zawodach PŚ (Turyn 2006, Altenberg 2007). Była 15. na igrzyskach w Turynie i ósma w Vancouver. Wychodziło, że w Soczi, zachowując progres, winna się zakręcić koło... pierwszej lokaty. Już się nie zakręci. Zakończyła karierę, żal wylewając m.in. na trenera kadry Marka Skowrońskiego. - Niesłusznie, bo to dzięki jego znajomościom zaczęła korzystać z niemieckiego sprzętu i tamtejszych trenerów. Dzięki temu robiła wyniki - ocenia Żyła. Wydawało nam się, że może spróbuje wrócić jeszcze Staszulonek na sankach w niemieckich barwach, lecz na nic takiego się nie zanosi.

Dodać trzeba, że i wcześniej mieliśmy liczące się saneczkarki. Choćby zamieszkałą dziś w Niemczech Halinę Kanasz, szóstą zawodniczkę igrzysk w Sapporo (1972), gdzie przed nią znalazły się tylko reprezentantki NRD (całe podium), RFN i Japonii. Także w Niemczech mieszka dziś Teresa Bugajczyk-Łabudź, wicemistrzyni Europy juniorek z 1972 roku. - To były nasze ikony - przypomina Żyła. W tym samym mniej więcej czasie (1970, Königssee) złoty medal MŚ zdobyła dla naszego kraju katowi-czanka Barbara Piecha, dorzucając rok później brąz MŚ (Olang) oraz ME (Imst).

Swoje gwiazdy mają dziś skoki, biegi, biathlon, a i panczeny (brąz pań w Vancouver), czekamy więc i tu na rodzynki. Zwyciężają tylko tacy, którzy nigdy nie tracą wiary. Tacy jak Andrzej Żyła i spółka.

Andrzej Żyła

Urodził się 24 listopada 1946 roku w Miłkowie. Klub: Śnieżka Karpacz. Olimpijczyk z Innsbrucku (1976), gdzie z Januszem Kasielskim zajął 10. miejsce (saneczki, na 25 ekip). Mistrz Polski z 1973 roku (z Kasielskim). Uczestnik saneczkowych MŚ w jedynkach: Valdaora 1971 (13. miejsce), Oberhof 73 (14.), Königssee 74 (10.), Hammarstrand 75 (15.) i ME: Imst 71 (7.), Königssee 72 (23.), Kufstein 74 (5.!), Valdaora 75 (7.). W 1985 zajął 10. miejsce na bobslejowych MŚ we włoskiej Cervinii (także Krzysztof Przybył, Marian Ostrowski, Andrzej Kupczyk). Wieloletni prezes Okręgowego Związku Sportów Saneczkowych, absolwent Zasadniczej Szkoły Zdobienia Kryształów w Karpaczu (szlifierz kryształów). Żona Irena, syn Tomasz (ur. 1967) jest olimpijczykiem z Nagano (22. m., boby) i Salt Lake City (18. - także Dawid Kupczyk, Krzysztof Sieńko, Tomasz Gatka). Mieszka w Karpaczu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska