Organizacja ta wzięła pod lupę piekarnie i inne firmy, które używały soli do produkcji m.in makaronów czy majonezów. Do zakładów mięsnych, mleczarskich i rybnych weszli natomiast inspektorzy weterynarii . Na Dolnym Śląsku muszą sprawdzić 185 firm wykorzystujących sól do produkcji spożywczej.
Wiadomo już, że na liście 40 zakładów, które używały soli odpadowej przy produkcji wyrobów spożywczych, są dwie hurtownie z Dolnego Śląska. Jedna miała w swoim magazynie w Bielanach Wrocławskich sól sprowadzoną z wielkopolskich firm, wobec których toczy się postępowanie.
Taką działalność przez ostatnie 10 lat prowadziły też przedsiębiorstwa z województwa kujawsko-pomorskiego. Kupowały sól przemysłową (używaną do posypywania dróg i chodników w zimie) i sprzedawały ją jako spożywczą, zarabiając około 300 zł na tonie.
To, co trafiało na nasze stoły, zostało przebadane przez ekspertów z Politechniki Łódzkiej. Okazało się, że sól zawierała siarczany, a jedna z próbek - azotany, które po przemianie mogą stanowić zagrożenie rakotwórcze. Ale ani inspekcje kontrolujące sól techniczną, ani śledczy nadzorujący śledztwo w sprawie "afery solnej", nie chcą się dzisiaj wypowiadać o jej szkodliwości. Magdalena Mazur-Prus, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu, mówi, że ocenią to dopiero biegli.
- Ja mogę tylko powiedzieć, że w całym kraju sprawdziliśmy 137 podmiotów, które kupowały sól - mówi Janusz Związek, główny lekarz weterynarii, prosząc o uzbrojenie się w cierpliwość.
W Polsce, do tej pory policja zabezpieczyła ok. 500 ton soli. I to, niestety, wciąż nie jest koniec. Prof. Jadwiga Biernat, kierownik zakładu żywienia człowieka na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu, przekonuje, że trudno będzie udowodnić, czy zanieczyszczona sól wywołała u kogoś chorobę, np. nowotwór. Ale to, ile soli używamy, zależy już od nas.
Lista produktów zawierających sól jest długa. Dodaje się ją do wędlin, zwłaszcza tych z długim okresem przydatności do spożycia. Jest też w pieczywie, produktach mlecznych (najwięcej w żółtych serach), w chipsach, paluszkach, słonych orzeszkach, w wędzonych rybach, mięsie, we wszystkich konserwach i pasztetach, w marynatach, gotowych zupkach w proszku i makaronach instant, a tak-że w mieszankach z przyprawami (np. kostkach bulionowych), których używamy przygotowując posiłki.
- Powinniśmy jeść ok. 5 gramów soli dziennie - przypomina prof. Jadwiga Biernat, która kieruje zakładem żywienia człowieka na wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym. - Z badań jednak wynika, że Polak te wskazania przekracza i spożywa jej około 18 g.
Nadmiar soli (tej przebadanej, kontrolowanej, trafiającej na nasze stoły) nie pozostaje obojętny dla organizmu. Może spowodować nadciśnienie tętnicze, udar mózgu, zawał serca, osteoporozę i raka żołądka. Instytut Żywności i Żywienia zaleca kontrolować to, co jemy. Wskazuje, że wędzony dorsz zawiera 2,93 g soli, a ser typu feta - 2,75 g . Tymczasem ten twarogowy półtłusty jedynie 0,11 g, a świeży dorsz - 0,223 g.
Specjaliści od żywienia zalecają zamienić przetworzone jedzenie na naturalne, przygotowane przez nas samych. To znaczy: lepiej ugotowane ziemniaki z sosem i surówką kupowane jako gotowy obiad w tacce (odgrzewany później w mikrofalówce) zamienić na posiłek przygotowywany w domu od podstaw. Taki, którego nie musimy specjalnie dosalać, by go zjeść.
Janusz Związek, główny lekarz weterynarii, wylicza, że w wyrobach mięsnych sól to maksymalnie do 2,5 proc. masy ogólnej produktu, w zupach typu instant do 6 proc., w przetworach warzywnych - do 3 proc., zaś w piekarniczych średnio 1,7 proc.
O tym, czy sól przemysłowa, która zamiast zimą na chodniki trafiła na nasze stoły, była niebezpieczna - dowiemy się w poniedziałek (5 marca). Oceniają to eksperci z Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego Państwowego Zakładu Higieny w Warszawie.
Na razie oczyszczono z podejrzeń jedną firmę: Mlekovitę. Wiadomo już, że nie wykorzystywała do produkcji swoich wyrobów soli przemysłowej.
Sól nie jest jednak jedynym groźnym dodatkiem do żywności. Podczas produkcji ulepszany jest jej smak, zapach, kolor, a konserwanty, przeciwutleniacze i stabilizatory mają za zadanie przedłużyć trwałość produktów. Pracują nad tym naukowcy, np. dr Katarzyna Wińska, adiunkt w Katedrze Chemii Uniwersytetu Przyrodniczego. W styczniu wyróżniono ją tytułem "Wynalazczyni 2011", m.in. za syntezę związków zapachowych. - Mogą być używane w przemyśle spożywczym i kosmetycznym - mówiła "Gazecie Wrocławskiej".
Wszystkie dodatki, które trafiają do jedzenia, mogą mieć pochodzenie naturalne, jak i sztuczne. Właśnie te ostatnie wywołują niepokój części konsumentów. Są to produkty sztucznie barwione i aromatyzowane oraz takie, które mają smak czy zapach "identyczny z naturalnym".
Rozporządzenie ministra zdrowia z 2008 r. określa, co można, a czego nie można dodać do żywności. W jego myśl, można stosować, między innymi: konserwanty, substancje spulchniające, uwalniające gaz i zwiększające np. objętość ciasta, tak zwane polepszacze do mąki.
"Afera solna" nie jest jedyną jaka ujrzała światło dzienne. W 2005 r. konsumenci odwiedzili się jak odświeża się wędliny w Starachowicach, które potem trafiały na sklepowe półki z nową datą ważności. W 2008 r. Główny Inspektor Sanitarny wstrzymał sprzedaż proszku do pieczenia, który wytwarzał jeden z polskich producentów. Dodawano do niego melaminę (stosowana jest w pestycydach oraz do produkcji plastiku) importowaną z Chin. A to właśnie w Państwie Środa wtedy odnotowano masowe zatrucia dzieci i niemowląt mlekiem w proszku, do którego dodawano melaminę. W 2011 r. była tzw. afera słoiczkowa. Okazało się wtedy, że jedna z firm produkujących jedzenie dla niemowląt w Polsce karmili je zmielonymi ścięgnami, włóknami i błonami z drobiu. Ta sama firma za Zachodzie miała inną recepturę produkcji jedzenia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?