Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O odpadkach, odpadach i wypadach

Aleksander Malak
Wiadomo, felieton z zasady żywi się odpadkami. Czasem odpadami. O wypadach będzie na końcu. Czasem pisanie o odpadkach i odpadach prowadzi do jakiejś żartobliwej puenty, czasem do ciekawej konkluzji, czasem wymusza na czytelniku (może nawet głębszą) refleksję, czasem nie prowadzi do niczego i niczego nie wymusza. Na przykład dzisiaj.

Usłyszałem od przyjaciela anegdotkę, którą nie wiem jak spożytkować, ale żal mi jej, więc chcę się podzielić. Przyjaciel ma astmę, ale się wspina. Ten typ tak ma. Przed dwoma tygodniami wspiął się samotnie na Aconcaguę, najwyższy szczyt Ameryki Południowej, 7 tysięcy metrów bez małego ogonka. Wspiął się samotnie, ale przecież po drodze spotykał podobnych sobie wspinaczy. Między innymi Rosjanina i Ukraińca. Wszyscy trzej znaleźli się na szczycie niemal w tym samym czasie. Nacieszyli oczy, porobili zdjęcia, zaczęli szykować się do zejścia (każdy osobno). Ukrainiec, jak to człowiek ze Wschodu, przed podróżą w dół na chwilę przysiadł. Taki zwyczaj. Obejrzał wszystkie kąty, po czym wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Na 7 tysiącach bez ogonka, gdzie powietrze jest tak rzadkie, że przejście każdego metra to wysiłek dla płuc niewyobrażalny. Zwłaszcza dla kogoś, kto podchodząc na Ślężę potrzebuje aparatu tlenowego. Jak piszący te słowa.

Na dowód przyjaciel pokazał mi zdjęcie palącego Ukraińca, które zrobił, a jakże, za zgodą fotografowanego. Ukrainiec skończył palenie, zgasił papierosa, a niedopałek wrzucił do specjalnej torebki na śmieci, którą wziął ze sobą. I zszedł ze szczytu. Koniec historyjki bez puenty. Do internetu mam stosunek ambiwalentny, choć, przyznaję, lubię czytać siebie w sieci. Może nie tyle siebie, co komentarze "pode mną". Kocham tych, którzy się ze mną nie zgadzają, wściekam się na tych, którzy nie dość, że nie doczytali, to jeszcze anonimowo klną. Niech pozostaną anonimowi, ale niech się zachowują. Stąd ambiwalencja. Ale nie o tym. O odpadzie.

Pani minister Mucha zażyczyła sobie, by mówić do niej "pani ministro!". Po prostu. To był taki odprysk, odpad rozmowy ważniejszej. Nazajutrz nikt nie pamiętał, o czym była rozmowa, wszyscy podniecają się "panią ministrą". A najbardziej właśnie internet. Pani ministra skomentowała ów odprysk na swoim blogu: "Zrobiłam to w imieniu polskich kobiet i zniosę falę rozbawienia wśród mężczyzn. Bo większość żartów w tej sprawie to wpisy użytkowników, a nie użytkowniczek Twittera".
Nie tylko żartów, pani ministro. Także komentarzy naukowych. Profesor Bralczyk, choć uznał poprawność formy, to jednak skonkludował, że to gwałt na języku. OK. Niech będzie, że gwałt i że "ministra" się nie przyjmie, tak, jak nie przyjęła się "posłanka". Ale, panie profesorze, to znaczy, że bezkarnie gwałcić polski język mogą tylko mężczyźni? Panowie Kalisz, Kaczyński, Błaszczak i ich koledzy, którzy gwałcą nasz język ojczysty codziennie, mogą, pani Mucha - nie. A dlaczego niby. Co na to "twitterki", panie, żeby nie było nieporozumień.

Na koniec o wypadzie. A raczej o soli, która nazywa się wypadowa, cokolwiek to znaczy. Jemy ją w mięsie, wędlinach, rybach i pieczywie od lat. Dzisiaj się okazuje, że jest szkodliwa. Słyszeliście coś o szkodach? A może właśnie, jako nieoczyszczona jest zdrowsza? Na temat wypadowego przekrętu nie wypowiadam się. Jest oczywisty. Tak wypadło.
Aleksander Malak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska