Śląsk Wrocław - Legia Warszawa 4:0 (3:0)
Bramki: Gol 1, 13, Ljuboja 37, Astiz 69
Sędzia: Hubert Siejewicz (Białystok)
Śląsk: Kelemen - Celeban, Fojut, Pietrasiak CZ, Mraz Ż- Elsner Ż (64 Dudek), Kaźmierczak, Mila, Stevanović (39 Voskamp), Cetnarski (46 Socha) - Sobota Ż
Legia: Kuciak - Jędrzejczyk, Żewłakow, Astiz, Wawrzyniak - Novo (59 Żyro), Gol, Rzeźniczak, Wolski (81 Żurek Ż), Kucharczyk Ż (72 Radović) - Ljuboja.
Śledząc na co dzień rozgrywki T-Mobile Ekstraklasy szukamy gdzieś po omacku piłkarskiego święta. Trudno o nie na polskich boiskach, ale we Wrocławiu na pół godziny przed pierwszym gwizdkiem meczu Śląska z Legią namiastkę tej atmosfery można było poczuć: morze kibiców, słońce, kolejki przed kasami. Wszystko to trwało do 37 sekundy.
ZOBACZ TEŻ: Oprawa meczu Śląsk-Legia (WIĘCEJ ZDJĘĆ)
Kilka chwil wcześniej bowiem katastrofalny błąd popełnił Dariusz Pietrasiak. Będąc ostatnim zawodnikiem przed Marianem Kelemenem dał się ograć Januszowi Golowi i było 0:1.
Nie minęło nawet 15 min. było 0:2. Piłka po rzucie rożnym przeleciała w poprzek pola karnego, dopadł do niej Nacho Novo, nikt mu nie przeszkadzał więc huknął na bramkę. Tę piłkę Kelemen jeszcze obronił, ale spod nóg wypadła mu kilka metrów do przodu, a tam znów był Gol. Janusz Gol.
Paradoksalnie do tego momentu to WKS częściej operował piłką, wymieniał więcej podań i stworzył dwie-trzy dogodne sytuacje. Bo stołeczny klub oba trafienia zanotował po indywidualnych błędach rywali.
Niestety - prawdziwy dramat miał dopiero nastąpić. W 35 min. do prostopadłego podania dopadł Daniel Ljuboja, wyprzedził Pietrasiaka, a ten powalił go na ziemię. Sędzia Hubert Siejewicz nie wahał się ani chwili i wyrzucił stopera Śląska z boiska. Do piłki podszedł sam poszkodowany i strzelił takiego rogala, że atmosfera piłkarskiego święta znów na chwilę powróciła na Stadion Miejski. Było 0:3, a Śląsk przy tym zupełnie rozbity. Dopiero trzy minuty po tym golu trener Orest Lenczyk wprowadził na boisko... pierwszego nominalnego napastnika.
Wcześniej na szpicy grał Waldemar Sobota. W tym momencie przydałoby się jeszcze kilku obrońców i przynajmniej jeden bramkarz więcej, bo Kelemen miał coraz więcej roboty i tylko jego umiejętnościom wrocławianie zawdzięczają, że przed przerwą nie przegrywali 0:5. Wybronił bowiem strzały Wolskiego i Novo. Hiszpan dodatkowo w sytuacji sam na sam strzelił w boczną siatkę. - Musimy sobie powiedzieć kilka mocnych słów i wyjść na drugą połowę strzelić bramkę - mówił w przerwie Piotr Celeban.
Faktycznie po 15 min. głowy piłkarzy Lenczyka były trochę chłodniejsze, a i Legia nie atakowała już z taką furią. Dziury w defensywie załatał Tadeusz Socha, który wszedł w miejsce Mateusza Cetnarskiego. Gospodarze - a dokładnie Sebastian Mila - nawet dwa razy przedostali się pod pola karne legionistów, ale kończyło się na kiepskim strzele lub dośrodkowaniu. Kolejną bramkę strzeliła za to Legia. Gdzie tym razem byli obrońcy WKS-u zastanawiał się zapewne sam Inaki Astiz. Gdy wyskakiwał do piłki dośrodkowanej z rzutu rożnego w promieniu 2 metrów nie stał żaden z zawodników Śląska. Musiał zatem trafić. Potem temperatura opadał, a przyjezdni okazali się miłosierni - raczej nie chcieli, a nie nie potrafili, strzelić więcej bramek.
Śląsk - Legia 0:4 i do mistrzostwa droga daleka. Kibiców najbardziej żal. Stawili się licznie i klasowy doping kontynuowali nawet po ostatnim gwizdku. A przecież po takiej grze nie musieli.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?