18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ryszard Tomczyk - Górnik strzałowy z niezłym strzałem. Wielu go poczuło (ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
To kolekcjoner metali szlachetnych i kolorowych. Z pięściarskich mistrzostw Europy przywiózł złoto, srebro oraz brąz. Spod ziemi wykopywał natomiast - jako pracownik Zakładów Górniczych Konrad - rudę i miedź. Wreszcie sam był z żelaza, nigdy nie poległ przed czasem. Za to innym odcinał prąd regularnie. Miał takiego sierpa w prawej ręce, że starczało nawet na tych z sierpem i młotem. Z reguły to on był górą w potyczkach z Ruskimi. Choć to jeden z nich akurat, Borys Kuzniecow, stanął mu na drodze po krążek olimpijski.

Rodzice olimpijczyka poznali się w Niemczech, na robotach. - Mama gospodarna była, więc jej nie chcieli po wojnie puścić, ale ojciec się uparł i wrócili - mówi nam Ryszard Tomczyk, jeden z czwórki braci. - Najmłodszy, Adaś, też boksował i dobrze mu szło. Był mistrzem Dolnego Śląska - dodaje wychowanek BKS-u Bolesławiec. Jako dzieciak mieszkał m.in. we wsi Osła, później się przeniósł do Bolesławca, gdzie ukończył technikum budowlane. - Najpierw było trochę piłki nożnej, trochę imprez, wiadomo, jak to na wioskach. W 1968 roku trafiłem do sekcji bokserskiej BKS-u. Po iluś tam treningach pojechaliśmy na mistrzostwa Dolnego Śląska juniorów. Do Wrocławia, na Gwardię przy ul. Nowotki. Zwyciężyłem w kategorii koguciej (54 kg). Rok później wygrałem już takie mistrzostwa wśród seniorów, w piórkowej. Stoczyłem wtedy dwie niezłe walki z Budnym i Chmurą, znanymi już wtedy zawodnikami, władze PZB to zauważyły, zapytały, czy nie byłoby problemów, gdyby mnie do reprezentacji wzięły. Trener Zawadzki powiedział, że nie byłoby. I tak zacząłem jeździć m.in. na warszawski Marymont, do ośrodka przygotowań olimpijskich - kreśli pięściarz swoje początki.

Sukcesy przyszły szybko. W 1971 roku, w wieku ledwie 21 lat, wywalczył Tomczyk mistrzostwo Europy. W finale madryckiej imprezy pewnie wypunktował (5:0) Węgra Andreasa Botosa, a po drodze rozprawił się m.in. z Walerianem Sokołowem, radzieckim mistrzem olimpijskim z Meksyku (1968). - Trochę się wtedy o tym pisało. Mam zresztą trzy grube zeszyty z wycinkami na temat swojej kariery, wszystko zbierałem, czasem zerkam na nagłówki, przypominam sobie - zdradza Tomczyk. Pewnie, że się trochę pisało. Dość powiedzieć, że tamten sukces dał mu zaszczytne drugie miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski w 1971 roku. A przed nim tylko jedno nazwisko - Dolnoślązak Ryszard Szurkowski, wtedy zwycięzca Wyścigu Pokoju. - No, zabrał mi to zwycięstwo. Ale z Rysiem to kumple jesteśmy - uśmiecha się.

To złoto już mamy. Czas na srebro mistrzostw Europy. Przywiózł je z Belgradu (1973), a na więcej nie pozwolił Rumun Simion Cutov. To zresztą przeklęte nazwisko w karierze Tomczyka. Ani razu go nie pokonał, przegrywał trzykrotnie, każdorazowo o dużą stawkę.

- Pamiętam, że w Belgradzie pierwsza runda to było badanie. Później wykonałem akcję, po której w narożniku usłyszałem: "No, Rysiek, już go masz". A tu g..., niestety. Odpoczął i po wznowieniu walki znów zaczął te swoje wygibasy, to pajacowanie. I wypadłem z transu. Przegrałem. Nie mogę powiedzieć, że zbił mnie jak kota, ale na punkty jednak przegrałem - uczciwie stawia sprawę Dolnoślązak. Jest już więc złotym i srebrnym medalistą ME. Brakujący kruszec dorzucił w 1975 roku w Katowicach. W półfinale uległ... Cutovowi, który tak się rozpędził, że skończył na najwyższym stopniu podium. No i mistrzostwa świata w Hawanie, 1974 rok. Cutov i Tomczyk wygrywają po dwie walki, trafiają na siebie w ćwierć-finale. Wygrywa Rumun i sięga po srebrny medal. Polak zostaje na miejscach 5-8.

Więcej zdrowia to ja straciłem jako bokser, nie jako górnik. Choć to strach zjeżdżać 1000 m pod ziemię

- No, kurczę, najlepsze tytuły mi pozabierał. Ale nie ma we mnie złości, tak czasem bywa. Jasiu Gortat też miał takiego prześladowcę, Mate Parlova z Jugosławii. Gdzie pojechał, trafiał na Parlova (mistrza Europy, świata i olimpijskiego z Monachium, zmarłego w 2008 roku na raka płuc - WoK) i nigdy z nim nie wygrał - zauważa Tomczyk. Na igrzyskach olimpijskich w Monachium (1972) od medalu dzielił go jeden krok. Najpierw pokonał 4:1 Meksykanina Juana Francisco Garcię, następnie odesłał w baśniową rzeczywistość Szwajcara Rudolfa Vogela (KO w drugiej rundzie). Ćwierćfinał - trzeba wygrać i jest medal. Jest emerytura do grobowej deski. No ale spokojnie, trzeba wygrać. A Kuzniecow się nie dał. Zresztą później nie dał się też w finale.

- Poza tym jednym przypadkiem z żadnym Ruskim już chyba nic poważnego nie przegrałem - zaznacza Tomczyk. - Pykał i uciekał, nie szedł ze mną na wymianę. Tylko cyk i do tyłu. Co na to Stamm z Nowarą? Widzieli, że daję z siebie maksa. Ze wszystkich stron próbowałem. Nie wymyśliłem jednak nic, czym mógłbym go pokonać - ubolewa nasz pięściarz. A przechowuje też w pamięci zwycięskie walki z podobnie niewygodnymi rywalami. Jak choćby z Węgrem Tiborem Badarim, mistrzem Europy z Katowic (waga piórkowa).

- Był taki turniej "Czarne Diamenty", w którym zwyciężałem. Pod patronatem gen. Ziętka. Finał. W narożniku Stamm z Nowarą, a ten Badari chodził na nogach jak Drogosz. Bach, bach i do tyłu. Prowadzi ze mną, przegrywam drugą rundę i myślę - kurde mol, co tu zrobić? Przecież w ogóle nie jestem zmęczony. Zauważyłem, że schodzi mi na prawy sierp. Pomyślałem - trzeba go pod liny podgonić. Zrobię zwód, wiem, że na prawą uciekniesz. Wtedy mój sierp może cię złapać. Początek trzeciej rundy - robię zwód, on schodzi, a prawy sierp podbija mu twarz na jakieś 20 cm. Pada jak zabity. Mam takie zdjęcia z gazetki, jak leży. Pamiętam to dobrze, bo pomyślałem, wyciągnąłem wnioski i się udało - opowiada Tomczyk.

Jego prawy, nietypowy sierp bywał jak miecz kata. Urywał łeb. - No, paru się nie podniosło. Są w książeczce odnotowani - uśmiecha się bohater. A czy sam padał na deski bez ducha? - Byłem liczony, ale przed czasem żadnej walki nie przegrałem. Pamiętam, jak w Niemczech poleciałem raz na kontrę, złapał mnie i przysiadłem, choć jeszcze mu później wpieprzyłem. Ale walkę przegrałem - wspomina górnik. Latami wydobywał rudę i miedź w Zakładach Górniczych Konrad. - To była pierwsza taka kopalnia w regionie, która wybudowała Lubin i Polkowice - zaznacza.

- Jako młody chłopak jeździłem na dół, a później - gdy zostałem członkiem kadry - władze szły na rękę i moim zadaniem było głównie trenować. W 1983 roku karierę zawodniczą jednak skończyłem i przez 3-4 lata byłem trenerem w BKS-ie. Kurs instruktorski skończyłem na wrocławskiej AWF. Boks jednak upadał, a nie chciałem wędrować, wróciłem do kopalni. W 1995 roku nabyłem prawa górnicze i odszedłem na emeryturę, choć wcześniej musiałem odrobić dwa lata, gdy na obozy jeździłem. W 2002 roku założyliśmy szkółkę UKS Fighter przy szkole, ale po trzech latach i to zaczęło się sypać. Od marca zeszłego roku mamy natomiast TOP Bolesławiec i znów prowadzimy zajęcia - wylicza trener.

Pięściarz i górnik. Nie ma co, sposób na życie wybrał sobie Tomczyk wybitnie męski, a przy okazji wybitnie wyniszczający. - Gdy tak patrzę, to więcej zdrowia straciłem na treningach jak na kopalni. Choć wiadomo, że to strach zjeżdżać tysiąc metrów pod ziemię. A byłem rabunkarzem strzałowym. Likwidowaliśmy stare chodniki wyrobiska, jedno uderzenie młota w stempel i wszystko się waliło. Trzeba było mieć dobry refleks - uśmiecha się. I dodaje: - Na razie, odpukać, na zdrowie nie narzekam. Nos co prawda pokrzywiony, palce powybijane, skurcze czasem łapią, ale jak spotykam kolegów po latach, to ciężsi o 10-20 kg. A ja tę swoją wagę cały czas trzymam, dziś jest 66 kg. Nawet wskazane byłoby trochę przytyć. Żona mnie ochrzania, mówi, że by się zmarszczki trochę pochowały - tłumaczy.

Tę żonę Ewę też dzięki pięściarstwu poznał. - Wracałem z obozu w Zakopanem. Na dworcu w Katowicach patrzyłem, gdzie dobre miejsce złapać, żeby posiedzieć trochę. Wtedy ojciec Ewy, a obojga jeszcze nie znałem, otworzył mi drzwi i wskoczyłem do przedziału. On mnie poznał, chodził już w Bolesławcu na zawody, kibicował, nawet moje zdjęcie już nosił, które z kieszeni wyciągnął. Poznał z rodziną, z Ewą i tak sobie gawędziliśmy w drodze do Bolesławca. Pomału, pomału, później była herbatka, kawka i ślub - triumfuje kolekcjoner metali kolorowych. I honorowy obywatel miasta. W czerwcu zeszłego roku zrobili mu w Bolesławcu benefis "40 lat od złota" i na rękach tłumu ponieśli do Rynku. Były łezki.

Syn Tomasz (rocznik 76) też miał żyłkę do boksu, zresztą jeździł z ojcem po obozach, później zainteresował się kulturystyką i siłownię wciąż odwiedza. No i kopalnię Rudna, gdzie pracuje. Córka Katarzyna (rocznik 78), absolwentka AWF, prowadzi w szkole zajęcia wf., a po godzinach hiphopowy zespół taneczny w Bolesławcu. Ma 5-letnią córkę Oliwkę. Dziadek hip-hopu nie tańczy, ale wciąż się rusza, wciąż prowadzi zajęcia i w ringu też potrafi jeszcze zatańczyć. W każdym razie, jakby co, wagę trzyma. Więc uważajcie.

Ryszard Tomczyk

Urodził się 27 kwietnia 1950 roku w Trzebnicy. Klub: BKS Bolesławiec. Mistrz Europy z 1971 roku (Madryt, waga piórkowa). Srebrny (Belgrad 73, waga lekka) i brązowy (Katowice 75, lekka) medalista ME. Olimpijczyk z Monachium (piórkowa), gdzie po zwycięstwach 4:1 nad Juanem Francisco Garcią (Meksyk) oraz przez KO w II rundzie z Rudolfem Vogelem (Szwajcaria) uległ 0:5 późniejszemu zwycięzcy turnieju, Borysowi Kuzniecowowi (ZSRR). Uczestnik MŚ w Hawanie (1974 - miejsca 5-8), 3-krotny mistrz Polski (1971-72, 1975). Stoczył 300 walk (280 zwycięstw, remis, 19 porażek). Drugie miejsce w plebiscycie "Przeglądu Sportowego" (1971).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska