Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie pomogą bez milionów złotych

Artur Szałkowski
Stężenie siarkowodoru na Sobięcinie potrafi unieruchomić przyrządy pomiarowe
Stężenie siarkowodoru na Sobięcinie potrafi unieruchomić przyrządy pomiarowe Dariusz Gdesz
Wciąż szukają źródła odoru w Wałbrzychu. Potrzeba kilku milionów na walkę z fetorem.

Wałbrzyska koksownia Victoria rozpoczęła remont swoich stawów osadnikowych. W ekspertyzie sporządzonej na zlecenie gminy Wałbrzych przez ekspertów z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie zbiorniki zostały wskazane jako jedno z możliwych źródeł wycieku cuchnącej wody.
Ale kierownictwo koksowni, powołując się na własną ekspertyzę przygotowaną przez Instytut Chemii i Techniki Jądrowej w Warszawie, uznało przypuszczenia fachowców z AGH za niepotwierdzone insynuacje.

Aby udowodnić swoje racje, szefowie wałbrzyskiej Victorii podjęli decyzję o dodatkowym uszczelnieniu zbiorników z wodą używaną do procesów technologicznych.
- Dno oraz skarpy są wykładane specjalną folią, która jest zgrzewana i przytwierdzana do osadników. To uniemożliwia jakiekolwiek wycieki - wyjaśnia Violetta Polak-Bodziony, rzeczniczka prasowa koksowni Victoria.

Na razie na prace związane z likwidacją siarkowodoru miasto wydało prawie 240 tysięcy złotych.
Część pieniędzy to dotacje z koksowni i Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Wciąż jednak nie wiadomo, kiedy problem będzie rozwiązany i ile jeszcze pochłonie pieniędzy.
Władze miejskie twierdzą, że wyjściem z sytuacji może być budowa izolowanego ujęcia wody, któremu towarzyszą opary siarkowodoru, a następnie jej utylizacja. Koszt przedsięwzięcia wynosi około 2,5-3 milionów złotych. Miasta na inwestycję nie stać.

- Oczekujemy decyzji o wsparciu tego zadania przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska oraz Głównego Inspektora Ochrony Środowiska - wyjaśnia Ewa Frąckowiak, rzeczniczka prasowa prezydenta Wałbrzycha. - Obecnie kontynuowane są prace w zakresie czyszczenia potoku Sobięcinka, który odprowadza skażone wody.

240 tysięcy złotych wydano już w Wałbrzychu na ustalenie źródła smrodu.

Od momentu, kiedy przy ulicach Szymanowskiego i Świętego Józefa w Wałbrzychu zaczął pojawiać się siarkowodór, minęło już sześć lat. Początkowo śmierdzący gaz ulatniał się w budynku nieistniejącej już szkoły. Ale wiosną ubiegłego roku zaczęła się katastrofa: smród rozprzestrzenił się na całą okolicę. W czasie pomiarów, które robiła tu straż pożarna, zdarzało się, że urządzenia zacinały się na tysiącu jednostek siarkowodoru, a już 300 może być groźne dla życia człowieka. Dlatego prezydent Wałbrzycha wydał w maju rozporządzenie o obniżeniu czynszu lokatorom narażonym na wdychanie siarkowodoru.

Decyzja wcale jednak nie ucieszyła mieszkańców skażonej wyziewami okolicy miasta.
- Nas trzeba stąd wykwaterować, a nie obniżać czynsze - mówi oburzona Maria Ćwiklińska, mieszkająca przy ulicy Szymanowskiego.
- Tu się po prostu nie da żyć - wtórują jej zdenerwowani sąsiedzi.
Najprawdopodobniej nagłe pojawienie się gazu to efekt istnienia w przeszłości na tym terenie zakładów przemysłowych związanych z górnictwem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska