MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Naukowcy oszukują dla sławy i pieniędzy

Jerzy Wójcik
Piotr Warczak
Naukowcy oszukują jak każdy? Ba, może nawet oszukują częściej. Fałszują wyniki badań albo w ogóle ich nie prowadzą i ogłaszają wyniki. Jedni chcą być sławni, inni są leniwi, a muszą się czymkolwiek wykazać.

Naukowiec kojarzy się nam z pozytywnie zakręconym człowiekiem, który większość życia poświęca swojej pasji i prowadzeniu badań. Oczywiście wszystkie prowadzone przez niego doświadczenia kończą się happy endem i odkryciami, które publikuje w prestiżowych czasopismach.

Badaczy kusi sława, pieniądze i ciągłe awanse
Tyle o ideałach. Sami naukowcy w kuluarach przyznają, że ponad 90 proc. prowadzonych przez nich badań to "zapychacze" czy jakby powiedzieli studenci: ściema. Na efekty niektórych prac trzeba czekać latami, a może się okazać, że nic z tego nie wyjdzie. Tymczasem przełożeni wymagają publikacji i sukcesów. W desperacji wielu naukowców podkręca wyniki badań albo wpisuje efekty bez wchodzenia do laboratorium. Wszystko dla sławy, pieniędzy i dalszych awansów. Wbrew pozorom, ryzyko nie jest duże, bo przekręt mogą wykryć osoby, które dobrze orientują się w danej dziedzinie badawczej.

- To, że ktoś jest chemikiem, wcale nie oznacza, że od razu wykryje fałszerstwo, którego dopuścił się drugi chemik - tłumaczy nam profesor Mirosław Soroka, były dziekan Wydziału Chemicznego na Politechnice Wrocławskiej, który specjalizuje się też w tropieniu oszustw naukowych i prowadzi zajęcia z etyki w nauce. - A nawet jeśli badacz specjalizujący się w wąskiej dziedzinie naukowej wykryje oszustwo innego naukowca, zwykle przemilczy ten fakt - dodaje prof. Soroka.
Dlaczego tak się dzieje? Anonimowo wrocławscy naukowcy przyznają: jeśli krytycznie wypowiem się na temat badań kolegi, to za jakiś czas mogę się spodziewać rewanżu, bo przecież jesteśmy hermetycznym, dobrze znającym się środowiskiem. Razem pracujemy i wymieniamy studentów, ale często razem spędzamy także wolny czas i pijemy wódkę - mówią badacze.

Wino nie leczy, a szpinak nie ma aż tyle żelaza

Ale oszustwa naukowe wcale nie są domeną polskich badaczy. Przekręty wychodzą na jaw na całym świecie.
Ostatnio czasopismo "New Scientist" poinformowało, że jeden z amerykańskich naukowców jest podejrzany aż o 145 przypadków fałszowania i fabrykowania danych. Profesor badał m.in. wpływ napojów alkoholowych na zdrowie człowieka. Ostatnio badacz udowadniał w obszernym raporcie, że czerwone wino działa pozytywnie na organizm człowieka, wydłużając życie. Wcześniej, na podstawie rzekomych badań na szczurach, tę samą właściwość przypisywał białemu winu i piwu.
Teraz profesor ma problem, bo dochodzenie prowadzone przez trzy lata przez jego macierzystą uczelnię wykazało, że badacz mógł się dopuścić oszustw. Co więcej, po publikacji tych informacji pojawili się naukowcy, którzy są gotowi potwierdzić oszustwa wspomnianego profesora.
Nie pierwszy to i na pewno nie ostatni przypadek.

Dosyć powszechnie wiadomo, że szpinak to fantastyczne źródło żelaza. Tymczasem to bzdura, którą naukowcy odkryli jeszcze przed II wojną światową. Okazało się, że sekretarka niemieckiego chemika, który prowadził badania szpinaku, pomyliła się i źle wpisała wynik. Choć sprawę odkręcono, w powszechnym przekonaniu szpinak to ciągle fantastyczne warzywo. Z chęci zdobycia pieniędzy i sławy bierze się także oszustwo przypisywane Koreańczykowi Woo Suk Hwangowi. Miał on być twórcą pierwszego klonu człowieka.

Koreański weterynarz swoje rewelacje ogłosił na łamach prestiżowego czasopisma "Science". Publikował także wyniki rzekomych badań, rozbudzając nadzieję u osób chorych na białaczkę czy Alzheimera. Po ogłoszeniu rewelacji całemu światu wyniki badań Koreańczyka podważył jego amerykański współpracownik, a kłamstwo potwierdziła specjalna komisja. Koreańczyk, owszem, sklono-wał, ale nie embriony ludzkie, ale psa. W końcu Woo Suk Hwang sam potwierdził, że oszukiwał dla osiągnięcia światowej sławy.


Cudowny preparat czy zwykły torf?

W Polsce już w XIX wieku nie brakowało wątpliwych sytuacji w nauce. Profesor Mirosław Soroka z Politechniki Wrocławskiej opowiada, jak to Jędrzej Śniadecki, przekonany o tym, że odkrył nowy pierwiastek, wysłał do Akademii Francuskiej doniesienie o tym fakcie. Dla pierwiastka zaproponował nazwę Vestium. Akademia nie potwierdziła tego odkrycia, co spowodowało, że ówczesne media i opinia publiczna zaczęły wieszać psy na rzekomo zazdrosnych Francuzach.
Co ciekawe, w oszustwa naukowe swój wkład ma również wrocławski badacz, chociaż sprawa do dziś budzi kontrowersje. Chodzi o słynnego profesora Stanisława Tołpę, twórcę preparatu torfowego, który miał rzekomo leczyć nowotwory. Do dziś sprzedaje się preparaty na bazie torfu, jednak zdania na temat ich skuteczności są bardzo podzielone.

Część badaczy twierdzi, że nie ma żadnych wiarygodnych badań na potwierdzenie tego faktu, a dowody przedstawione przez profesora są niewystarczające. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że to firma, która zdecydowała się wprowadzić preparat do sprzedaży, robiła wszystko, by... badania pokazały jego skuteczność. Jednak nawet i dziś można spotkać naukowców, którzy wierzą, że profesor Tołpa nie oszukiwał.

Firma płaci, firma musi mieć wyniki
Mimo że profesor Tołpa nigdy nie przyznał się do oszustw, jego przypadek pokazał, jak ciężka może być współpraca nauki z przemysłem i biznesem. W sytuacji gdy duża firma inwestuje pieniądze, presja na pozytywne wyniki badań jest ogromna. Doskonale wiedzą o tym chociażby w Stanach Zjednoczonych, gdzie ten problem pojawił się znacznie wcześniej niż w Polsce.

Kilka lat temu znane czasopismo naukowe "Science" przeprowadziło badania wśród trzech tysięcy amerykańskich naukowców. Zapytano o etykę w nauce. W anonimowej ankiecie ponad 30 proc. badaczy przyznało, że ma na sumieniu mniejsze lub większe oszustwa i "ulepszenia" wyników swoich badań. Ponad 15 procent ankietowanych przyznało, że zmieniało metodologię lub wyniki badań właśnie pod presją instytucji finansującej ich prace. Kolejne 15 proc. zignorowało "twarde efekty" doświadczeń i wpisało wyniki, sugerując się własnym przekonaniem, że tak właśnie powinno wyjść... 6 proc. badaczy w ogóle zignorowało wyniki, które podważały ich wcześniejsze odkrycia.


Winny gen oszustwa?

Profesora Mirosława Sorokę nie dziwią te wyniki. Wrocławski naukowiec podejrzewa, że skala oszustw jest jeszcze większa.
- Skoro istnieją geny odpowiedzialne za obżarstwo czy lenistwo, to można założyć, że w przyrodzie mamy też gen odpowiedzialny za oszustwo, a naukowcy nie są od niego wolni - twierdzi Soroka. - Sportowcy, aktorzy, lekarze, dziennikarze, wszyscy oszukują, naukowcy również - dodaje.
Jego zdaniem winni są ludzie, ale także cały system nauki.

- Jeżeli jednym z ważniejszych mierników naszej pracy ma być liczba publikacji, to ministerstwo nauki samo zaprasza do oszustwa - twierdzi bez ogródek prof. Soroka. - Wartości uczonego nie da się zmierzyć, a na pewno nie można tego robić publikacjami, bo większość z nich będzie się nadawała wyłącznie na makulaturę - dodaje.

Wrocławski naukowiec zwraca uwagę na jeszcze jeden problem. Jego zdaniem naukowcy nie mają dziś czasu na prowadzenie badań, bo chora jest struktura uczelni. Badacze większą część czasu poświęcają na sprawy administracyjne, puste ceremonie oraz nagrody i odznaczenia. A badania prowadzi za nich młodzież, która marzy, by za kilka lat zająć miejsce profesorów i z laboratorium awansować na salony. Naukowcy sami wiedzą, że to absurdalne, ale nikt nie jest zainteresowany, by głośno o tym mówić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska