Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcę, ale muszę

Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski
Krzysztof Kucharski Marek Grotowski
Nie miałem zamiaru pisać o festiwalu filmowym w Gdyni. Ale od poniedziałku niemal wszyscy zaczęli odbierać Waldemarowi Krzystkowi radość i przyjemność z prezentu od jurorów w postaci niespodziewanych Złotych Lwów. Stwierdziłem, niezbyt oryginalnie, że choć nie chcę pisać, to jednak muszę.

W dziennikarskich notowaniach tuż przed finałem festiwalu "Mała Moskwa" Krzystka była wymieniana na czwartym lub piątym miejscu w kolejności do nagród.

Werdykt jury jest jak wyrok Sądu Najwyższego. Nie ma od niego odwołania. Skoro nie można go zmienić, to można poujadać, napluć, podeptać i knuć różne teorie spiskowe, jak ta, że werdykt był ukartowany i znany już dzień wcześniej. Wiadomo, kto karty rozdawał...

"Komu właściwie zależało na tej populistycznej nagrodzie? Podczas gali, obsługiwanej przez 13 kamer, ze scenografią jak do "Tańca z gwiazdami", pomyślałem, że spełnia ona obecne zapotrzebowanie TVP. Jest idealnym produktem dla widowni, urobionej przez tańce, telenowele i czytanki historyczne" - ujawnia krytyk z zacięciem śledczym.

"Werdykt jury jest, najłagodniej rzecz ujmując, nieporozumieniem. Nie waham się jednak ani chwili, by uznać go za skandal" - naskrobał pierwszy koneser artystycznego kina.

"Wybrzmią pięciominutowe oklaski w Teatrze Muzycznym w Gdyni dla dwóch najbardziej telenowelowych filmów konkursu - "Senności" Magdaleny Piekorz i "Małej Moskwy" Waldemara Krzystka. Wybrzmi śpiewany przez Swietłanę Chodczenkową po rosyjsku i polsku "Grande Valse Brillante", który tak rozczulił gdyńską widownię. I okaże się, że nagrodzono prowincjonalny wyciskacz łez, który odpowiada na hasło: róbmy kino dla ludzi!" - wtóruje mu drugi. Kto robi filmy dla ludzi, nie może liczyć na apostołów elit.

"W Gdyni stała się rzecz zabawna. Wygrał film, który wszystkim się podobał. Wszyscy są jednak oburzeni, bo nie chcieli, żeby to akurat ten film wygrał" - i tą trafną diagnozą wypadałoby skończyć to medialne rozlewisko żali.

Od razu dowiedzieliśmy się, że faworytem przewodniczącego jury, reżysera Roberta Glińskiego, była "Rysa", operator Sławomir Idziak obstawiał "33 sceny z życia", pisarz i juror Janusz Anderman nie zdradził, na który film głosował, ale od "Małej Moskwy" się odciął.
Jurorzy gdyńskich festiwali specjalnie Krzystka nie rozpieszczali. Jego pierwszy film "W zawieszeniu" dostał nagrodę za najlepszy debiut w roku 1987. Nie licząc pozaregulaminowej nagrody prezydenta Gdyni za "Ostatni prom" (1989), Złote Lwy są jego drugą nagrodą wywiezioną z tego portowego grodu.

Wygląda na to, że teraz Krzystek powinien wdziać na grzbiet wór pokutny, głowę popiołem posypać i per pedes posuwać do Gdynossy, jak Henryk IV do Canossy. Lwami grzmotnąć o bruk i krzyknąć hardo: "a pies wam mordę lizał". Niestety, Krzystek jest za dobrze wychowany.

Napisz do autora: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska