Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Jarosz: Bułgarzy i Rumuni zabrali mu olimpijską emeryturę

Wojciech Koerber
Maciej Jarosz odciska dłonie w milickiej Alei Gwiazd Siatkówki. Kiedy dołączy do niego Jakub?
Maciej Jarosz odciska dłonie w milickiej Alei Gwiazd Siatkówki. Kiedy dołączy do niego Jakub? fot. paweł relikowski
Macieja Jarosza, dziecko Wrocławia, na sport skazała rodzina. Jego nazwisko przewija się przez siatkarską reprezentację Polski już od trzech pokoleń.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2011 ROKU

Ojciec, Zbigniew, był graczem AZS-u Wrocław, Gwardii, a także drużyny narodowej. Mama, Maria Ronczewska, to z kolei wielokrotna mistrzyni Polski w pływaniu. Jej drogą próbował pójść młodszy syn Jakub, lecz poruszanie się od ściany do ściany i liczenie kafelków w podłodze - jeszcze dziesięć, jeszcze tylko pięć - musiało znużyć. Z pożytkiem dla polskiej siatkówki. Maciej natomiast od razu szedł drogą taty.

- Od niemowlaka niemalże z tą dyscypliną się związałem. Najpierw jednak trenowałem w Juvenii. Klub mieścił się w II LO przy dawnej ul. Rosenbergów (dziś Parkowej), więc tam jako mieszkaniec Biskupina miałem bliżej na treningi - mówi olimpijczyk z Moskwy, który uwagę zaczął na siebie zwracać szybko. W 1975 roku przywiózł z Osnabrück - jako 16-latek - brąz mistrzostw Europy juniorów. Dwa sezony później on i koledzy zajęli w tej imprezie miejsce czwarte. Nie było już zatem na co czekać. Nadszedł czas, by poskakać już pod siatką do gardeł seniorom. I tak zaczął czynić Jarosz z Gwardią.

Z Juvenii trafili do niej także Bogusław Mielnikiewicz i Janusz Żytko, który synów rozprowadził umiejętnie. Mateusz został piłkarzem (obecnie Cracovia), Łukasz - koszykarzem (grał m.in. w Czarnych Słupsk i Noteci Inowrocław). Cała trójka obstawiła więc trzy najbardziej popularne gry zespołowe w kraju. Wracając do Gwardii - ze Świdnika dotarł do niej Lech Łasko, pojawili się także Ireneusz Kłos, Wojciech Baranowicz, Marek Ciaszkiewicz, Krzysztof Olszewski, Zbigniew Barański, Sławomir Skup. I to była paka na trzy tytuły mistrza kraju w latach 1980-82. - Nawet na więcej, bo po tej serii dwukrotnie zdobyliśmy srebro, ulegając Legii Warszawa. A uważam, że powinniśmy te dwa kolejne tytuły również wywalczyć. Z różnych względów stało się jednak inaczej. Jakich? A takich, jak np. sprawy bytowe. Myśmy grali wtedy za czapkę śliwek - nie ukrywa Jarosz. I w sumie nie ma jak. Przecież trenerem był najpierw... Jan Śliwka. Trzy mistrzowskie pierścienie to już jednak robota duetu Władysław Pałaszewski - Jerzy Suchanek (śp.). - Wszędzie mieli wtedy lepsze pieniądze, więc czegoś nam brakowało. I dlatego każdy ruszył potem w swoją stronę - dodaje przyjmujący.

Nim się jednak ekipa rozjechała, pokazała też kawałek dobrej siatkówki w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych. Otóż, w sezonie 1980/81 wywalczyła trzecią lokatę w rozgrywanym na Teneryfie Final Four. Triumfowało wówczas Dynamo Bukareszt przed CSKA Moskwa, czwarta lokata dla Finów z Pieksamaen. Nie była to jedyna porażka z Rumunami oraz Rosjanami w tej pięknej karierze.

Moskwa 1980. Igrzyska. W meczu o brąz biało-czerwoni ulegają Rumunom 1:3. Jak to?! Przecież w pierwszej fazie turnieju było odwrotnie. Pokonali ich 3:1. - Takie zespoły, jak Ru-munia i Bułgaria należały wówczas do czołówki europejskiej, a i w świecie się liczyły. Skąd nasza porażka? Dzień wcześniej spotkaliśmy się w półfinale właśnie z Bułgarami, z którymi przed igrzyskami nie przegraliśmy przez pięć kolejnych lat. Aż tu nagle 0:3. To był szok. Myśmy przecież myśleli już o pojedynku z Ruskimi, o finale. Byliśmy w końcu obrońcami tytułu z Montrealu.

Miałem swoje zdanie, czego trener Wagner nie tolerował. Zawsze kogoś gdzieś zawiesił, wyrzucił, dla przykładu

Ta porażka z Bułgarią w jakiś sposób nas podłamała, a mecze odbywały się dzień po dniu - przypomina Jarosz. On i koledzy, podopieczni Aleksandra Skiby, nie potrafili się po tym półfinale otrzepać. Tak oto przepadła olimpijska emerytura. A co ciekawe, pobiera ją dziś gwardyjski kumpel Jarosza - Ireneusz Kłos. Mimo że w Moskwie go nie było (z powodu kontuzji), na żadnych innych igrzyskach również. Ale był Kłos w 1984 roku na Kubie, gdzie kraje komunistyczne uczestniczyły w zastępczych igrzyskach krajów zaprzyjaźnionych. Tam Polska zajęła trzecie miejsce i każdy z członków tej ekipy jest traktowany przy kasie jako medalista olimpijski z prawem do pobierania emerytury.

W kadrze pozostał Jarosz do 1983 roku. Wtedy z niej zrezygnował. Jako 24-latek! Powód? Nazywał się Hubert Jerzy Wagner, który właśnie nastał po raz drugi. Po złocie w Montrealu (1976), tak jak zapowiadał przed igrzyskami, ustąpił. A później wrócił. - Dlatego zakończyłem współpracę z reprezentacją. Trener był najważniejszy, był wodzem, a ja nie zgadzałem się z nim w niektórych sprawach, jeśli chodzi o szkolenie, podejście. Zrezygnowałem. Czy dziś żałuję? Nie rozpatruję sprawy w tych kategoriach. Wtedy, 30 lat temu, uważałem, że robię słusznie i nie zamierzam teraz przewracać tematu do góry nogami. Jednej rzeczy mogę tylko żałować. Tej emerytury, którą chłopcy wywalczyli na Kubie - przyznaje wrocławianin. Z Wagnerem miał jednak pewien kontakt. Przed igrzyskami w Montrealu był już przez niego powoływany na zgrupowania, jako 16- i 17-latek. Ogrywał się, poznawał towarzystwo. Wiadomo było jednak, że na olimpijski występ jest jeszcze zbyt młodym żółtodziobem. Gdyby urodził się dwa lata wcześniej...

Tej odmowy współpracy z Wagnerem nie możemy jednak tak łatwo odpuścić. No bo jak tak można było zrezygnować z tego orzełka? I to w tamtych czasach?! - Ja po prostu zdawałem sobie sprawę, że mam krnąbrny charakter. I na boisku, i poza nim. Miałem swoje zdanie, czego on nie tolerował i wiedziałem, że wcześniej czy później złapie mnie na czymś i zdyskwalifikuje. Choćby dla przykładu. Zawsze kogoś gdzieś wyrzucił, zawiesił, żeby inni się bali. Tak było z Czają czy Gościniakiem. Bezwzględnie szedł po trupach, ścielił się on gęsto, ale jak wygrywał, to czapki z głów - kończy Jarosz wagnerowski wątek. W olimpijskim roku 1980 został wybrany najlepszym siatkarzem kraju według "Przeglądu Sportowego". Wielokrotnie znajdował miejsce w najlepsze szóstce sezonu. Nawet wtedy, gdy nie był już reprezentantem. Z kadrą zdążył jednak sięgnąć jeszcze po trzy tytuły wicemistrza Europy. Najbliżej złota było w Helsinkach (1977), gdzie w finale z ZSRR - przy stanie 1:1 - w trzecim secie Polacy prowadzili, by po serii głupich błędów oddać pole. W dwóch pozostałych finałach do złotego s

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska