Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Binkowski: Bimbaj, czyli center, co miał haka na każdego obrońcę

Wojciech Koerber
Jerzy Binkowski dziś. Na igrzyskach w Moskwie (7. miejsce) był graczem wyjściowej piątki
Jerzy Binkowski dziś. Na igrzyskach w Moskwie (7. miejsce) był graczem wyjściowej piątki fot. tomasz hołod
- Wie pan, skąd się wziął drut aluminiowy? Bo się poznaniak z krakusem o złotówkę pokłócili. No i rozciągnęli ją trochę - mówi nam Jerzy Binkowski. To a propos jego przygody z niesolidnym Black Jack Poznań u schyłku kariery, gdy dobiegał już Bimbaj czterdziestki. Do dziś czeka na zaległe pieniądze, a w zasadzie to... już nie czeka. O niebo więcej dała mu jednak koszykówka radości niż przykrych wspomnień.

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2011 ROKU

Binkowski to firmowy wyrób zgorzeleckiej szkoły basketu, za którą wziął się przed laty Takis Kanculis, szkoleniowiec greckiego pochodzenia. - Wielu było wówczas na Dolnym Śląsku uchodźców z Grecji, takich ofiar ichniej rewolucji. Mieszkali we Wrocławiu, w Legnicy, w Jaworze, w Zgorzelcu również. No i był też trener Jasiu Gruca - przypomina Binkowski. Jako wysoki chudzielec musiał trafić w szkole na zajęcia koszykówki, popularny wówczas SKS. Dzięki temu liczy dziś sobie 206 cm wzrostu. To bowiem fakt powszechnie znany, że koszykówka wyciąga, daje trenującym dodatkowe centymetry od tych wszystkich podskoków, wymachów, od rozciągania gnatów. - To prawda, gdybym nie grał, byłbym dziś pewnie nieco niższy. A tak wciąż chyba jest tych centymetrów 206 - uśmiecha się 55-latek.

Gdy on koszykówki się uczył, zjechało z Wrocławia do Zgorzelca sporo inżynierów. - Podjęli pracę w kopalni, no i założyli sekcję, by wieczorami móc sobie hobbystycznie pograć - wyjaśnia Binkowski, który w tym samym czasie rósł koszykarsko. A wraz z nim grupa utalentowanej młodzieży, m.in. z Mirosławem Borycą, również późniejszym zawodnikiem wrocławskiej Gwardii. Ta mieszanka rychło awansowała do II i I ligi, a niektórzy nawet do reprezentacji.

- Kluby przyjeżdżały już po mnie, gdy byliśmy w II lidze. Ale przeczekałem to. W 1989 roku Turów nie był już jednak w stanie mnie zatrzymać. Pojawiły się naciski, by oddać mnie do nie powiem jakiego klubu (oczywiście, do Śląska - WoK), jednak oferta Gwardii była kilkakrotnie lepsza. No i trafiła do niej grupka trzech chłopaków - mówi olimpijczyk z Moskwy, którego do Śląska chciano też wyciągnąć prosto z sali maturalnej. - A różne rzeczy się działy. Rzeczywiście, pod gabinetem czekał na mnie żołnierz z WKU i musiał mnie ratować dyrektor. Zawinąłem się więc i Gwardia mnie obroniła - zdradza Biniu.

Derbowe pojedynki Gwardii ze Śląskiem to były wydarzenia. I windowały oba kluby w górę. Nie ma przecież w sporcie nic bardziej pożytecznego niż zdrowa (!) rywalizacja. Kibice Gwardii skandowali: "Jerzy Binkowski, najlepszy koszykarz Polski". Kibice Śląska skandowali nieco inaczej, co faceta z charakterem mogło tylko zdopingować. - Nie krzyczeli na frajera, lecz na zawodnika, który był zagrożeniem. Wisła z Cracovią też za sobą nie przepadają. Ale to była koszykówka na wysokim poziomie. Żaden działacz nie myślał wtedy o tym, by jedną z sekcji zlikwidować. A na linii prywatnej gracze obu drużyn się przyjaźnili - zaznacza Binkowski. Przyjaźnią się zresztą do dziś. Na niedawnym meczu ekstraklasowego Śląska (zwanym też drużyną pana Koelnera) z Czarnymi Słupsk siedział Binkowski obok Leszka Chudeusza i Jacka Kalinowskiego.

Po naszej sromotnej porażce w Pruszkowie prasa w stolicy pisała, że przyjechał Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk"

Trzeba też wiedzieć, by zaprzeczyć mitom, że jako gwardzista nie był nigdy Binkowski na etacie policyjnym. - Grając w Gwardii, wojsko odrobiłem. A czasy były jakie były. Przecież funkcjonowały wówczas tylko kluby wojskowe, milicyjne, górnicze i społemowskie - dodaje reprezentant kraju. Z orzełkiem na piersi, jak swego czasu Grzegorz Lato, rozegrał 205 meczów, zdobył w nich 2131 punktów. Trzykrotnie wylatywał m.in. z kadrą do USA. - To były tournée po Brazylii i USA, co roku w listopadzie. Amerykanie nie mogli wówczas grać między sobą, więc chętnie przyjmowali zespoły z Europy. Nas, Bułgarów, Jugosłowian. Opłacali nam pobyt i dawali jeszcze tysiąc dolarów na zespół za każdy rozegrany mecz. W ciągu trzech tygodni tych spotkań mieliśmy około piętnastu, m.in. z uniwersytetem North Carolina, gdzie uczył się Michael Jordan - zaznacza Binkowski. Jedno takie tournée przeszło mu koło nosa. Nie dostał paszportu, bo w tym samym czasie w USA przebywał jego ojciec. Władza nie chciała ryzykować utraty rodaka. A na jednym z takich właśnie wyjazdów odłączył się przecież od stada Jacek Duda, po upadku systemu koszykarz warszawskiej Polonii. Problemów z grą za oceanem nie mieli choćby Niemcy, a taki Detlef Schrempf trafił do Dallas Mavericks już w 1985 roku. W sumie trzykrotnie brał udział w prestiżowym All-Star Game.- Dzięki takim jak on Niemcy stali się koszykarską potęgą - twierdzi środkowy.

Gdy chodzi o zagraniczne kluby, dwa sezony spędził Binkowski w belgijskim BAC Damme. - Po wielkich przebojach. W klubie byli pewni, że nie dostanę zgody. Jak usłyszeli, że wyjeżdżam, powiedzieli - to niemożliwe. To był jednak przełomowy okres, igrzyska w Seulu, Kwaśniewski ministrem sportu, udało się. Wtedy też zespoły amerykańskie zaczęły sprzedawać graczy w Europie. Wyjeżdżali na tournée po Starym Kontynencie w 15-20, a wracało ich np. pięciu - tłumaczy center, którego ośmiokrotnie (1981, 1983-88, 1994) wybierano do najlepszej piątki krajowej ekstraklasy. Po tytuł mistrza Polski sięgał trzykrotnie - najpierw z Mazowszanką Pruszków (1995), a później dwukrotnie ze Śląskiem Wrocław (1996, 1998). Zwłaszcza to pierwsze złoto z WKS-em musiało smakować wybornie. To był sezon, przed którym Maciej Zieliński wrócił z uniwersytetu Providence, a zespół zaczął rozgrywki słabo.

- Po sromotnej porażce w Pruszkowie warszawska prasa napisała, że przyjechał Zespół Pieśni i Tańca "Śląsk". Trener Koniecki miał wówczas nosa, bo zrezygnował po kilku meczach z jednego gracza, wymienił go, a mnie przekonał do gry na centrze. Wzbraniałem się, bo przecież miałem już trochę lat, ale mówił - spokojnie, spokojnie. I wyszło na jego - przypomina Bimbaj. Finał play-off z Bobrami Bytom należał już do wrocławian. Czyli do Zielińskiego, Binkowskiego, Dominika Tomczyka, Tomasza Cielebąka, a także Bena Seltzera (rozkręcał się w trakcie rozgrywek) i Tima Owensa. Wcześniej, w rewanżowym meczu z Pruszkowem, to Mazowszanka nie istniała. Czyżby przyjechał do Wrocławia Zespół Pieśni i Tańca "Mazowsze"?

- Pamiętam, co mi w tamtym sezonie powiedział Mirek Kabała z Anwilu. Że prowadzenie ze Śląskiem 20 punktami na 5 minut przed końcem meczu nie daje żadnej gwarancji na zwycięstwo. Myśmy wtedy naprawdę fajnie grali, agresywnie - przekonuje Bimbaj. Nie musi. Pamiętamy.
O igrzyska w Moskwie (1980) musimy jednak wypytać. Tam nas nie było. - Niezapomniane przeżycie, ten przemarsz na otwarcie, prawie sto tysięcy ludzi. Trzeba być w środku, żeby to poczuć. No i wiadomo, jak ciężko się na igrzyska dostać. Łatwiej na mistrzostwa Europy czy świata. Poza tym mistrzów świata nie zawsze się pamięta, a olimpijskich - zawsze. Szkoda, że nie było wtedy z nami trenera Świątka. Przed igrzyskami z niego zrezygnowano, a później przywrócono. Kto wie, może ugralibyśmy coś więcej, nie wykorzystaliśmy tej ciągłości. Przykład. Na ME 1981 graliśmy z Czechami, którzy zdobyli brąz. W 1985 roku na ME w Niemczech średnia wieku pierwszej piątki tych Czechów wynosiła 35 lat. I ugrali wicemistrzostwo Europy. Przez tyle czasu grali w tym samym składzie. Nasza mentalność z kolei kazała odmładzać skład po każdej imprezie. I młodzież się szykowała, a koniec końców w większości jechali jednak starzy. Trochę ten czas traciliśmy. Pamiętam też, że w Moskwie faworyzowany Związek Radziecki zdobył tylko brąz. Wtedy wszystkich gonili Jugole i w finale pogonili Włochów - wspomina center.

Center to postać w dużej mierze uzależniona od rozgrywającego. Z kim grało mu się zatem najlepiej? - W Zgorzelcu mieliśmy fajnego rozgrywacza, Jacka Bukiela. Facet z dobrym rzutem, dobrym przeglądem, świetnie potrafił podać. W Gwardii byli Darek Rekun, Jurek Frołów, a w kadrze m.in. Gienek Kijewski, Darek Zelig czy Rysiek Prostak - wymienia wielkolud, który mógłby wziąć na korepetycje Marcina Gortata. Temat ćwiczeń? Rzut hakiem. Trzeba się było z tym urodzić czy trener kazał ćwiczyć do znudzenia? - Trener Jasiu Gruca nauczył mnie tego. Miał swoje przemyślenia i dzień w dzień tłukliśmy te sytuacyjne rzuty. A później zaczęli to naśladować inni - wyjaśnia zawodnik. Grał niemal do 41. roku życia. Kończył w Górniku Wałbrzych, wcześniej zaliczył też epizod we wspomnianym Black Jacku Poznań.

Jako szkoleniowiec grywał Binkowski role epizodyczne. W Śląsku był drugim asystentem Andreja Urlepa (obok Jacka Winnickiego), takim od roboty z podkoszowymi. - Każdy opowiada, że propozycje miał, ale nie chciał. Ja nie będę. Miałem jakieś tam oferty z niższych lig, ale nie szukałem ich specjalnie. Zobaczyłem jak to wygląda, jak działacze nie wypłacają pieniędzy, nie pchałem się. Z Komfortu Stargard (tam też zaliczył epizod przy Urlepie) musiałem sądownie się domagać pieniędzy. A wcześniej, we Włocławku czy Pruszkowie, nikt nawet nie pomyślał, żeby cię oszukać. To były marki - zachwala rywali Śląska. Dziś uczy wf. we wrocławskim Gimnazjum nr 29 przy ul. Kraińskiego. I jest ze Śląskiem. Nie pod koszem, a na trybunach.

Jerzy Binkowski

Ur. się 12.06.1959 roku w Zgorzelcu (206 cm).
Kariera klubowa: Turów Zgorzelec (1977-79), Gwardia Wrocław (1979-88), BAC Damme (Belgia) 1988-89, ASPRO Wr. (1989-93), Nobiles Włocławek (1993-94), Mazowszanka Pruszków (1994-95), Śląsk Wrocław (1995-98), Black Jack Poznań/Śląsk Wrocław (1998-99), Roto Górnik Wałbrzych (1999-2000). Olimpijczyk z Moskwy, gdzie Polacy zajęli 7. miejsce, grając kolejno z: Senegalem (84:64), Hiszpanią (81:104) i Jugosławią (91:129), a w kolejnej fazie z Indiami (113:67), Australią (101:74), Czechosłowacją (88:84) oraz Szwecją (67:70). 5-krotny uczestnik ME (1981 - 7. miejsce, 1983 - 9., 1985 - 11., 1987 - 7., 1991 - 7.). Trzykrotny mistrz Polski: z Mazowszanką (1995) i Śląskiem (1996, 1998). 5-krotnie sięgał po wicemistrzostwo kraju (1987-88, 1990, 1992, 1994). Żona Renata, córka Daria. Mieszka we Wrocławiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska