Wrocławski sąd musi rozstrzygnąć: afera korupcyjna czy polityczna prowokacja. Oskarżony jest działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego Mariusz Gregorczyk, który jeszcze niedawno uchodził za pewnego kandydata do fotela szefa wrocławskiego oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa.
Zamiast w wygodnym fotelu, wylądował jednak na twardej ławie oskarżonych w procesie korupcyjnym. Gregorczyk broni się, że jest niewinny, a cała sprawa to spisek ludzi z PiS.
Do rzekomego przestępstwa doszło w styczniu. Gregorczyk był pracownikiem wrocławskiego oddziału Agencji. Kiedy rozeszły się wieści, że zostanie jego szefem, do centrali Agencji przyszedł anonimowy list, w którym opisano zwyczaje Gregorczyka. Miał on bardzo często wychodzić z pracy kilkadziesiąt minut wcześniej niż powinien. Zamiast ośmiu - pracował siedem godzin i kwadrans.
Anonim potraktowano niezwykle poważnie. Osobiście przyjechał z nim do Wrocławia szef biura kontroli Agencji. Błyskawiczna, jednodniowa kontrola potwierdziła, że działacz PSL rzeczywiście często wychodził wcześniej z pracy. Kontrolerzy wyliczyli, że opuścił 93 godziny i 45 minut - 11 dni pracy.
I to w czasie kontroli miało dojść do spotkania z udziałem Mariusza Gregorczyka, szefa oddziału Agencji Zygmunta Skiby (Prawo i Sprawiedliwość) oraz kontrolera Grzegorza Stefaniaka. Dwaj ostatni zeznali, że przyłapany na łamaniu dyscypliny Gregorczyk złożył im korupcyjną propozycję. Jako pewniak na szefa oddziału ARiMR z klucza partyjnego, obiecał przełożonemu inne, atrakcyjne stanowisko w oddziale. Stefaniak miał usłyszeć, że nie straci roboty, jeśli "zamiecie sprawę pod dywan".
Wersja Gregorczyka jest inna.
- Jestem niewinny. Nie składałem propozycji korupcyjnej. To była polityczna gierka. Zostałem fałszywie pomówiony - upiera się. Jego zdaniem, dyrektor oddziału Zygmunt Skiba, desygnowany na tę funkcję przez PiS, liczył, że Gregorczyk zaproponuje mu jakieś stanowisko.
W sprawę zaangażowali się także ludzie z centrali Agencji.
- To Skiba liczył, że zaoferuję mu jakieś stanowisko w Agencji. A ja nie byłem politycznym kandydatem na szefa oddziału. Na to stanowisko był konkurs - przekonuje Gregorczyk.
Jak tłumaczy nieprawidłowości w przestrzeganiu czasu pracy? Jego zdaniem wszystko było w porządku. Miał zgodę na inne godziny pracy. Później zaczynał, bo dojeżdżał do Wrocławia ze Świdnicy, ale jednocześnie miał później kończyć. Twierdzi, że jeśli wychodził wcześniej, to w służbowych sprawach, np. doradzać rolnikom w sprawie preferencyjnych kredytów.
Działacze PSL nie mają ostatnio dobrej prasy. Oskarżani o nepotyzm w agencjach rolnych bronią się, że padają ofiarami walki politycznej. We Wrocławiu sprawę domniemanego kupczenia stanowiskami rozstrzygnie sąd.
Współpraca: Dominik Panek Radio Wrocław
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?