Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grażyna Rabsztyn: Była najszybsza na świecie, bo trener dał jej dorosnąć

Wojciech Koerber
Grażyna Rabsztyn wciąż ma częsty kontakt z młodzieżą. Teraz jako działaczka PKOl-u
Grażyna Rabsztyn wciąż ma częsty kontakt z młodzieżą. Teraz jako działaczka PKOl-u fot. piotr krzyżanowski
Jest w polskiej królowej sportu kilka rekordów nie do przeskoczenia, jak ten Ireny Szewińskiej na 400 m (49,28 s, 1976). Długachną brodę ma też najlepszy po dziś dzień rezultat na 100 m przez płotki. Autorka? Grażyna Rabsztyn. Czas i miejsce? 13 czerwca 1980 roku, stadion warszawskiej Skry.

Królowa płotków urodziła się we Wrocławiu, a pierwsze jej igrzyska były darem od losu. Do Monachium pojechała w ostatniej chwili, zastępując kontuzjowaną Teresę Sukniewicz. I jako 20-latka wdarła się do finału (8. miejsce). W Montrealu i Moskwie pobiegła już na piątkę. Tzn. na piąte miejsce. Gdzie było bliżej pudła?

- Do Montrealu poleciałam po chorobie i kuracji antybiotykowej. Wrzód okołomigdałkowy do przecięcia się nie nadawał, więc trzeba było go zwalczyć antybiotykiem. To opóźniło wylot. Ekipa już wyruszyła, ja zostałam w Warszawie samiusieńka, a w domu odwiedzała mnie pielęgniarka - odświeża pamięć płotkarka. Gdy już dotarła do Montrealu, na jej torze też zrobiło się z lekka pod górkę. - Byłoby fajnie, gdyby na godzinę przed finałem nie zarządzono powtórki półfinału. To jeden z nielicznych takich przypadków w historii. Dzień wcześniej Rosjanka zderzyła się z Rumunką, protest Rumunów został uwzględniony i ta powtórka przed finałem energetycznie mnie wyczerpała. Zostałam w katakumbach stadionu, nawet go nie opuściłam i pamiętam tylko taki mój zimny pot. Dla zdrowej, wytrenowanej zawodniczki nie byłby to problem. Dla mnie, po kuracji, sytuacja okazała się podwójnie trudna - dodaje.

Kolejna operacja "olimpijski medal" miała się zatem odbyć w Moskwie. Niedługo po tym, jak została Polka najszybszą płotkarką świata. 13 czerwca na stadionie Skry, podczas Memoriału Kusocińskiego. 12,36 s!

- O parę tygodni za wcześnie. I nie wynikało to z bezpośredniego przygotowania startowego. Po prostu miałam wcześniej kontuzję, musiałam walczyć, eliminować się z konkurentkami. Po tym rekordzie kilka następnych tygodni też trenowałam z kontuzją mięśnia dwugłowego nogi atakującej. Do tego trener Sławomir Nowak zabrał nas na obóz do Sopotu, gdzie nie było ani masażysty, ani możliwości konsultacji, ani odpowiedniego odżywiania. Wszyscy pojechali trenować do Formii, do Włoch, a my - m.in. z Zosią Bielczyk i moją siostrą Elżbietą - nie wiedzieć czemu do Sopotu. To był smutny obóz, traumatyczny dla nas wszystkich. Zosia była przetrenowana, a ja nie mogłam biegać płotków. I czasy były takie, że jak kontuzję mięśnia dwugłowego złapałam na majowym obozie w Madrycie, to dobrą diagnozę postawiono dopiero w końcówce sierpnia. Po igrzyskach. Okazało się, że problem z mięśniem dwugłowym pochodził od ucisku na nerw w kręgosłupie. Dlatego zazdroszczę opieki i możliwości diagnostycznych sportowcom czynnym dziś - nie ukrywa olimpijka.

I tak oto rekordzistka świata została bez olimpijskiego krążka. A trzeba wiedzieć, że nie była to historia jednego rekordowego biegu. 10 czerwca 1978 roku Rabsztyn jako pierwsza kobieta zeszła poniżej 12,5 s (12,48). Osiem dni później rezultat powtórzyła. A do 12,36 wyśrubowała czas we wspomnianym sezonie olimpijskim.

- Całe życie musiałam się ze swojego rekordu tłumaczyć. Że można tak pobiec dzięki talentowi i pracy. Trenera Nowaka bardzo szanowałam, do dziś łączą nas przyjacielskie kontakty, rozmawiamy. Miał świetny warsztat, choć, niestety, czasem się gubił. A że po Moskwie przyklejono mi łatkę "słaba psychicznie" - trudno. Można też było tam nie jechać z kontuzją - zauważa.

Całe życie musiałam się ze swego rekordu tłumaczyć. Że można tak pobiec dzięki talentowi oraz pracy

Dziś ówczesny rekord świata Rabsztyn pozostaje rekordem kraju i szóstym wynikiem globu. Do niedawna plasował Polkę na pozycji piątej, lecz podczas MŚ w Daegu szybciej pobiegła złota Australijka Sally Pearson (12,28), notując czwarty wynik w historii konkurencji. - Cieszę się, że to właśnie ona mnie pobiła, bo pięknie łączy rytm płotkowy z szybkością. Jest bardzo normalna, a inne dziewczyny, głównie te z bloku wschodniego? Część z nich to góra mięśni, niski głos i kilka podobnych rzeczy, które każą mieć wątpliwości. Zawsze mnie to zastanawiało, skąd u nich tyle mięśni, bo gdy ja wykonywałam dużą robotę na siłowni, nigdy nie mogłam się takich dopracować - diagnozuje problem nasza mistrzyni. Następczyń w kraju nie widać, bo - jak sądzi - za dużo mocnych bodźców aplikują trenerzy w okresie juniorskim. Sama miała więcej szczęścia. Pomagał mu, temu szczęściu, Roman Guderski.

- To mój śp. trener z wrocławskiej Burzy. On właśnie dał mi czas na biologiczne dojrzewanie. Na obozy kadry juniorek puszczał mnie z listem w plecaku dla głównego szkoleniowca. Pewnie było tam z reguły napisane, że jestem młoda i by uważać z objętością pracy. A rozwijałam się pod jego okiem wielotorowo. Grałyśmy też w hokeja, jeździłyśmy na nartach, pływałyśmy na kajakach. Trener dbał zresztą o nasz wszechstronny rozwój, był cudowną osobą, także wykładowcą na Politechnice Wrocławskiej, więc z matematyki też nas ćwiczył. Miło wspominam czas Burzy i żałuję, że nie mieszkam już we Wrocławiu. Warszawa? Na moim Ursynowie żyje 170 tys. ludzi, a stadionu z bieżnią nie ma, żadnego adresu, pod który można by pójść - ubolewa.

We Wrocławiu nie było jednak wówczas podłoża, na którym można by budować filary pod przyszły rekord świata. - Pierwszy stadion z tartanem miała Skra, na stołecznej AWF była z kolei hala z bieżnią na 100 m. We Wrocławiu próbowaliśmy trenować w Hali Ludowej, lecz przed każdymi zajęciami trzeba było najpierw wynieść kilka rzędów ławek i rozwinąć gumowe transportery. To było męczące, mimo że chłopcy pomagali. A ja już byłam dobra, widziałam dla siebie szansę w sporcie. Stąd ta przeprowadzka - tłumaczy Dolnoślązaczka z urodzenia.

Rabsztyn to także trzykrotna halowa mistrzyni Europy, choć z niewybitną przecież reakcją startową nie miała na krótszych dystansach łatwo. - Zanim się rozkręciłam, już był koniec. Ale traktowaliśmy te starty jako przerywnik w treningu, jego uzupełnienie - zaznacza. Miło wspomina również dwa zwycięstwa w Pucharze Świata, szczególnie triumf z 1977 roku w Düsseldorfie, gdy mogła sobie pozwolić na to, by przeciąć linię mety z uniesionymi rękami. Pamiętają ją też w Bremie, gdzie zresztą po zakończeniu kariery jakiś czas mieszkała.

- W 1979 roku był tam trójmecz Polska - Niemcy - Anglia. Ja wówczas wyrównałam swój rekord świata, lecz wyniku nie uznano z powodu wiatru 2,1 m/s. W każdym razie dostałam wtedy za wynik nagrodę od burmistrza. Dziwiłam się, że gdy mi ją wręczał, stadion zaczął gwizdać. Wytłumaczył, że to na niego gwiżdżą. Że obiecywał coś ludziom w kampanii i słowa nie dotrzymał. Później zostałam zaproszona do Bremy jako gość, odwiedziłam szkołę z rozszerzonym programem sportowym i tak ten kontakt pielęgnowałam, że w końcu tam wylądowałam - uśmiecha się rekordzistka.
Mniej szczęścia towarzyszyło pani Grażynie podczas ME na otwartym stadionie. W 1974 roku dotarła w Rzymie do finału, zajmując ósmą lokatę. Cztery lata później w Pradze spotkała ją finałowa dyskwalifikacja po półfinałowej wygranej. - Przewróciłam się. Biegłyśmy z Niemką obok siebie, równiutko. Chciałam się oderwać, wpadłam nogą atakującą w płotek, zbyt dużą szybkość włączyłam i stało się - przypomina.

Dodać trzeba, że należy również Rabsztyn do grupy ludzi, którym sport w nauce nie przeszkadzał. - Pierwsze dwa lata studiowałam normalnie. Na trzecim roku dostałam indywidualny tok. Miałam anemię, brak odpowiednich rozwiązań żywieniowych w połączeniu z obciążeniami treningowymi spowodowały, że nieco podupadłam na zdrowiu - mówi. Ukończyła stołeczną Szkołę Główną Planowania i Statystyki, a więc dzisiejszą SGH. Swoje związki z edukacją udokumentowała zresztą trzykrotnym zwycięstwem na Uniwersjadzie (Moskwa 1973, Rzym 1975, Sofia 1977).
Obecnie pracuje Rabsztyn w PKOl-u, co bardzo ją cieszy. - Bo piękne koło zatoczyłam. Byłam zawodniczką, trenerką, a teraz jestem działaczką. Ciągle się rozwijam, wciąż mam kontakt z młodzieżą, zajmuję się sprawami edukacji olimpijskiej, ofertami dla szkół - tłumaczy. Bycie trenerką również sprawiało jej wiele satysfakcji. A opiekowała się m.in. uroczą córką Kają Tokarską, czterokrotną mistrzynią Polski w sztafecie 4 x 100 m, obecnie w stanie sportowego spoczynku. - Córka jest alergiczką, nie miała odpowiednich możliwości, więc trenowała lekko. Obecnie pracuje zgodnie z wykształceniem, w holdingu finansowym. Syn Ivo, 25 lat, kończy natomiast studia w języku angielskim na obczyźnie. W Holenderskim Groeningen.

Co myśli Rabsztyn o obecnej rywalizacji płotkarek? - Żałuję, że nie szuka się talentów od razu do tej konkurencji. Gdy ktoś się nie rozwija w sprincie, dopiero wtedy tu trafia. A jest już późno. Poza tym uważam, że kobiece płotki powinny być wyższe (mają 84 cm, odległość między nimi to 8,5 m - WoK). Mnie trudno było z tą szybkością utrzymać się w rytmie. W zasadzie to po szóstym płotku (wszystkich jest dziesięć - WoK) miałam wrażenie, że hamuję. Gdyby zmienić ich wysokość, straciłabym w końcu rekord Polski - tak to sobie wymyśliła.

Grażyna Rabsztyn

Urodziła się 20 września 1952 roku we Wrocławiu.
Olimpijka z Monachium (1972) - 8. miejsce w finale (13,44), Montrealu (1976) - 5. miejsce w finale (12,77) oraz Moskwy (1980) - 5. miejsce w finale (12,74), gdzie wystąpiła także w sztafecie 4 x 100 m (7. lokata z Z. Bielczyk, L. Langer-Kałek i E. Sta-churską). Trzykrotna halowa mistrzyni Europy (Goeteborg 1974, Katowice 1975, Monachium 1976), trzykrotna halowa wicemistrzyni Europy (Mediolan 1978, Wiedeń 1979, Sindelfingen 1980), brązowa medalistka HME (Grenoble 1972). Triumfatorka PŚ (1977, 1979). 10-krotna mistrzyni Polski: 100 m (1978), 100 m ppł. (1973, 1975, 1976, 1978, 1979, 1980) i 4 x 100 m (1973, 1978, 1979). Absolwentka stołecznej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki oraz poznańskiej AWF (studia trenerskie.). Mieszka w Warszawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska