Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław: Historia Siechnic, jak najlepszy kryminał

Hanna Wieczorek
- O historii Siechnic można opowiadać bardzo długo - mówi Grzegorz Roman
- O historii Siechnic można opowiadać bardzo długo - mówi Grzegorz Roman archiwum prywatne
Mała miejscowość, znana przede wszystkim z elektrociepłowni, huty i terenów wodonośnych dla Wrocławia. Okazuje się jednak, że jej historię pisze się i czyta jak najlepszy krymianał. Bo kto wie, że była ona "kuchnią" rycerzy spod czerwonej gwiazdy, a w czasie wojny mieścił się tam obóz pracy? - pisze Hanna Wieczorek.

Siechnice to nietypowa miejscowość. Wieś, w której na przełomie XIX i XX wieku ulokował się wielki przemysł. Miejscowość, której pisana historia sięga XIII wieku, bo pierwszy dokument, w którym się pojawia jej nazwa, pochodzi z 1253 roku.

Historię tej miejscowości opisał Grzegorz Roman razem z Markiem Burakiem w książce "Item donamus Siechenice villam..., podwrocławskie Siechnice w latach 1253-2001", która niedługo ukaże się nakładem wydawnictwa Gajt.

- Czy historia Siechnic jest warta opisania? Nie wiem. Tam się urodziłem, część rodziny przyjechała tam w bydlęcym wagonie w 1945 roku, część trochę później, bo się jeszcze powłóczyła po Dolnym Śląsku, zmieniając od czasu do czasu miejsce postoju - mówi Grzegorz Roman, były dyrektor Biura Rozwoju Wrocławia i członek zarządu województwa.

"Jechaliśmy w bydlęcych wagonach i mogliśmy zabrać co chcieliśmy. Było nas dużo, więc mieliśmy własny wagon. Wieźliśmy ubrania, sprzęty, krowę, świnie i co jeszcze. Jechaliśmy trzy tygodnie. Przybyliśmy do stacji Brochów i tu wuj Jan załatwił, że przetoczyli nas na stację Zieluń. Byliśmy w Siechnicach".
Michał Roman

Po raz pierwszy historia Siechnicy była potrzebna Romanowi do wniosku o nadanie praw miejskich tej miejscowości. Napisał więc dwudziestostronicowy rys, który był kompilacją różnych źródeł.

- Wniosek obszerny, dali więc Siechnicom prawa miejskie - opowiada. - Później zacząłem przygotowywać artykuły na temat poszczególnych zakładów pracy, napisałem o hucie, o elektrowni, o instytucie zootechnicznym, potem był artykuł o architekturze. Był też tekst o przyrodzie. I nagle okazało się, że wszystko to spuchło do stu kilkudziesięciu stron, więc pomyślał, że wyda historię Siechnic, ale w końcu materiały trafiły do rąk pani Eleonory Gondy-Soroczyńskiej, która robiła habilitację o Siechnicach. Więc pomysł książki poszedł do lamusa. Jak się okazało, na krótko.

- Kiedy zacząłem pracę w zarządzie województwa, trzeba było sobie znaleźć takie odbicie, żeby nie tylko pracować - wspomina. - A w tym czasie nie mogłem się już zajmować znaczkami, miałem szlaban na kasę od żony. Na książki także: są spakowane, ponieważ chwilowo nie mam na nie miejsca. Wróciłem więc do pisania. A że Marek Burak skończył właśnie publikację o wrocławskich cmentarzach, zabraliśmy się obaj za historię Siechnic.
"Siechnice to była dla nas całkowita nowość. Takie rzeczy to widział tylko ten, co jeździł do Lwowa. Dla nas to było miasto - domy murowane, kryte dachówką, piętrowe, ogromne kamienice. Stodoły, chlewy, stajnie większe niż domy. Wszędzie jakieś maszyny, rowery. Ulice brukowane, chodniki, prąd, kanalizacja. Potężna elektrownia, huta. Wszystko stało. Zniszczona była tylko szkoła i wiadukt nad torami. Wszystko było zadbane, domy, płoty, wypielęgnowane ogrody. A w domach drewniane lub kafelkowe podłogi, światło, u niektórych woda, a nawet centralne. A wszystkie domy bogato wyposażone, bardzo bogato. U nas w Suchowoli drogi były polne, prądu nie było. Wszystkie domy były drewniane, kryte strzechą, a większość zamiast drewnianej podłogi miała klepisko z gliny i sieczki".
Michał Roman

Zaczęli sprawdzać, co z rysu historycznego przygotowanego przez Romana jest prawdą, a co nie. Okazało się, że tej nieprawdy dużo było, zaczęli więc prawdę ustalać i nagle okazało się, że mają 500 stron maszynopisu komputerowego.

- Przygotowując pierwszy rys historyczny, wydawało mi się, że w średniowieczu w Siechnicach byli nie tylko bracia Zakonu Krzyżowców z Czerwoną Gwiazdą, ale też joannici - opowiada Roman. - Okazało się, że to nieprawda, że Siechnice były dobrami wyłącznie czeskiego zakonu.

Skąd się wzięli czescy bracia na Dolnym Śląsku? Wzięli się bardzo pięknie. Siechnickie gimnazjum nosi dzisiaj imię księżnej Anny z Przemyślidów, żony Henryka Pobożnego, który poległ pod Legnicą, i synowej św. Jadwigi Śląskiej. Jej siostrą była święta Agnieszka.

Kiedy Pobożny poległ, Anna miała dużo czasu, zajęła się więc lokowaniem zakonów. W tym czasie było to czymś takim, jak dzisiaj sprowadzanie IBM do Polski, to była najwyższa technologia oraz know-how. Wdowa po Henryku Pobożnym sprowadziła do Wrocławia klaryski i rycerzy pod czerwoną gwiazdą. Zakon, który powstał w Pradze w 1237 roku i do dzisiaj ma konwent niedaleko mostu Karola. Zakon miał się zajmować leczeniem.

Zakonnicy przybyli do Wrocławia w 1248 roku i dostali kościół św. Elżbiety, potem przenieśli się do kościoła św. Mikołaja, czyli, tam gdzie jest obecnie Ossolineum. Zajmowali się leczeniem. W 1253 roku, kiedy Anna oficjalnie uposażała ten zakon, w dokumencie lokującym braci pada nazwa Siechnice.
- W tłumaczeniu z łaciny brzmi to tak: "i nadajemy wieś Siechnice, jako dobra kuchenne" - wyjaśnia Roman. - Robiliśmy żarcie na stół i dla zakonników, i dla pacjentów.
Dzięki Annie Siechnice znalazły się w dwóch dokumentach, datowanych zresztą na ten sam dzień. Pierwszy mówi tylko, że tworzy się zakon i nadaje tę miejscowość, a drugi wyjaśnia, co tak naprawdę zakon dostaje. Oba się zachowały w archiwum, to jest dopiero zdumiewające.

"W Siechnicach wszędzie byli Sowieci. W majątku, elektrowni, hucie setki ruskich żołnierzy. Pijanych i wałęsających się. (...) Powszechny był szaber. Kradli i Polacy, i Sowieci. Nasi jeździli na Brochów, na osiedle na Książu Małym [Księże Małe] i dalej na ulice Krakowską i Traugutta. Wszystko się mogło przydać, wszystko można było sprzedać. Dużo po prostu niszczało. Niektóre rodziny przez pierwsze miesiące tylko tym się zajmowały".
Michał Roman

Siechnice pojawiają się znowu w dokumentach w XIV wieku, kiedy cesarz Karol IV zgodził się na lokację wsi na prawie niemieckim. Pierwszym sołtysem Siechnic był Hanko Dremelik spod Oławy. Hanko, za to, że się zgodził wziąć na siebie ciężar zorganizowania wsi na prawie niemieckim, dostał dziedziczne prawo prowadzenia karczmy. Siechnicka karczma ma więc udokumentowany rodowód z 1354 roku.
Siechnice przez wieki stanowią integralną część dóbr zakonnych, sytuacja zmienia się po wojnach napoleońskich. W 1810 roku Prusacy, żeby pozyskać pieniądze, upaństwowili dobra Kościoła katolickiego.

"Bójki z Polakami były na porządku dziennym. A i trup czasami się zdarzył. Pamiętam ruskiego żołnierza przypadkowo zabitego na ulicy Świerczewskiego. Dwóch żołnierzy kradło jabłka u Turka. Ten ich chciał przegonić. Skoczył z widłami, ale mu je zabrali i jeden z nich zaczął go gonić. Turek uciekł na ulicę. Tu skoczył mu na pomoc jeden z sąsiadów i zdzielił ruskiego rurką w głowę. Zabił go na miejscu. Oczywiście sprawców nie było".
Michał Roman

Wreszcie przyszedł koniec XIX wieku i do Siechnic zapukał przemysł. Tuż przed wybuchem I wojny światowej berlińczycy, czując, że interes jest w elektryczności, szukają miejsca pod taki zakład. Głównym kryterium jest oczywiście dostęp do wody i transportu. Wiedząc już, że powstaje linia kolejowa Brochów - Jelcz-Laskowice, decydują się na Siechnice.

Elektrownia jest o tyle ciekawa, że wszyscy myślą, że była budowana dla Wrocławia, a tak naprawdę prąd do stolicy Dolnego Śląska zaczęła dostarczać pod koniec lat 30. Wcześniej objęła swoim zasięgiem obszar od Siechnic aż do Wałbrzycha. Firma według koncesji miała zelektryfikować prowincję.
Natępna była wytwórnia karbidu (przekształcona potem w hutę). - I wtedy się zaczęło - uśmiecha się Roman.
- Nie jest prawda, że spory z hutą to są lata osiemdziesiąte, pierwsze spory sądowe z miejscowych producentów warzyw z karbidownią sięgają lat dwudziestych. Bo obok, w Radwanicach, był facet, który miał ogromne gospodarstwo ogrodnicze, bardzo znane na zachodzie Niemiec.

"Podział polskich Siechnic był prosty. My ze Lwowa i ci z Tarnopola. Reszta Polaków nie miała nic do powiedzenia. Pierwszą próbą integracji była wigilia 1946 roku, którą zorganizował mój ojczym. Zaprosił wówczas do naszej restauracji, do sali na pierwszym piętrze, wszystkich ważniejszych gospodarzy, był też ksiądz. Skończyło się ogromną bójką między naszymi i tymi z Tarnopola. Ojczym trafił na kilka dni do szpitala we Wrocławiu uderzony butelką w głowę […]. Te podziały zaczęły zanikać w 1947 roku, jak wyjechali Niemcy, a po nich Rosjanie. Wieś się uspokoiła. Nasz "dziki zachód" zaczął obumierać. Zniknął ostatecznie na przełomie 1948 i 1949 roku, gdy w Siechnicach i w okolicy umocniła się władza komunistyczna i zaczęła pojawiać się praca". Michał Roman

- O historii Siechnic można opowiadać bardzo długo - mówi Grzegorz Roman. - Bo był jeszcze Instytut Zootechniczny, odkryliśmy z Markiem Burakiem dowody na istnienie obozu pracy w Siechnicach, którego nie ma w żadnych oficjalnych wykazach.
Roman nie ukrywa, że dla niego fascynująca jest też powojenna historia tej miejscowości. Opowieści o tym, jak bawili się mieszkańcy Siechnic w latach 50., wspomnienia o Solidarności i powodzi tysiąclecia. Warto więc było spisać historię tej miejscowości? Oczywiście, że tak.

PS Fragmenty wspomnień Michała Romana, który znalazł się w Siechnicach w listopadzie 1945 roku jako czternastoletni chłopiec, pochodzą z książki o Siechnicach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wrocław: Historia Siechnic, jak najlepszy kryminał - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska