Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legnica oberwała 23, a Wrocław - 19 lipca. Każde miasto ma swój mały armagedon

Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski, redaktor
Grzegorz Chmielowski, redaktor Paweł Relikowski
Gdy późnym wieczorem 23 lipca 2009 roku przyjechałem do Legnicy, miasto wyglądało jak po bombardowaniu. W Polskę poszedł wtedy prosty przekaz: nawałnica zniszczyła stary, zabytkowy legnicki park. Wichura złamała tysiąc drzew. Przerażająco, a jednocześnie efektownie to wyglądało na zdjęciach i w telewizji. Ale to prawda cząstkowa.

W mieście kilkunastominutowa wichura uszkodziła przynajmniej trzysta dachów. Pokotem leżały znaki drogowe, ogrodzenia. No i najgorsze: życie straciły dwie osoby. Mężczyzna przyciśnięty drzewem na komunalnym cmentarzu oraz wędkarz, który wypadł z łódki na Jeziorze Kunickim koło Legnicy.

Przypomniałem sobie o tym dramacie miasta, gdy minionej niedzieli, 19 lipca, utknąłem w pociągu na wrocławskim Dworcu Głównym PKP. Pewnie pasażerowie, zniecierpliwieni opóźniającym się odjazdem, nie przeczuwali jakiejś nadzwyczajnej sytuacji. Gdy wchodziliśmy na peron około godziny 22, dziwił nas "prysznic". Drobniutkie krople rozpylonej przez wiatr wody w mgnieniu oka zmoczyły stojących koło pociągów ludzi. Każdy rozglądał się, skąd się mogły pojawić. Schowani w wagonach widzieliśmy jedynie zalewany niezwykle obfitym deszczem szklany dach sąsiedniego peronu nr 5. Po chwili deszcz ustał. Wydawało się, że wszystko się skończyło i czeka nas gorąca lipcowa noc. Tymczasem miasto, sparaliżowane powalonymi drzewami, zalanymi jezdniami, brakiem prądu, dopiero rozpoczynało walkę ze skutkami żywiołu.

Pociągi stały. Konduktorzy przez krótkofalówki informowali się o nieczynnych szlakach kolejowych do Legnicy i koło Kątów Wrocławskich. Upadło drzewo na trakcję elektryczną, pociąg nie przejedzie. - Nie wiadomo, kiedy ruszymy - odpowiadali na pytania zniecierpliwionych pasażerów. Po dwóch godzinach oczekiwania w pociągu elektrycznym każą nam się przesiąść do szynobusu, napędzanego silnikiem spalinowym.

Wydawało się, że problem rozwiązany. Ruszamy. Jednak pociąg zaczyna dziwnie krążyć po wrocławskim węźle kolejowym. Miał jechać na zachód, do Legnicy i Bolesławca, a znalazł się w środku nocy na stacji w Świętej Katarzynie. Zdezorientowani ludzie pytają, ale bez pretensji w głosie. Raczej ze zmęczeniem. Już wiadomo, że Wrocław od burzy oberwał. Że stało się coś niezwykłego. Pociąg jedzie w środku nocy, niektóre ulice rozświetlone, inne ciemne. Wreszcie po godzinie wjeżdżamy na nasz szlak. Z 4,5-godzinnym opóźnieniem trafiamy do Legnicy.

Tu żadnej plagi nie było. Ot, popadało trochę. Nie tak jak sześć lat temu. W parku jest już mnóstwo nowych drzew. Cała nowa aleja, która zaczyna dawać spacerowiczom cień w lipcową spiekotę.

Po tamtej nawałnicy setki ludzi przez cztery soboty społecznie porządkowało dziesiątki hektarów zrujnowanego parku. Burza pozostawiła powalone drzewa, połamane konary i gałęzie. Wynajęta przez miasto firma była od grubej roboty. Przecinała wielkie pnie. Sobotni ochotnicy rękami wyciągali gałęzie, układając je w pryzmy w wyznaczonych miejscach. Na koniec każdego dnia pracy wspólne zdjęcie. W ogóle zdjęć powstało wiele. Są w albumach legnickich rodzin. Pokazują, jak żywioł zniszczył ulubione miejsce i jak je odbudowywali. To nie zdarza się często. Ale gdy już nadejdzie taki mały armagedon, wtedy dopiero czujemy się ludźmi z tego samego miasta. Przynajmniej przez jakiś czas.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska