Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okrążyli całą Polskę - Pan Franciszek i jego pies

Mateusz Różański
03.07.2015 legnica franciszek gogol i pies dino obiegli polskie 3 tysiace 3000 ilometrow rekord bieg obiegli obiegl rekord biegu z psem gazeta wroclawskapiotr krzyzanowski/polska press grupa
03.07.2015 legnica franciszek gogol i pies dino obiegli polskie 3 tysiace 3000 ilometrow rekord bieg obiegli obiegl rekord biegu z psem gazeta wroclawskapiotr krzyzanowski/polska press grupa Fot. Piotr Krzyzanowski/Polska Press Grupa
Franciszek Gogół ma 57 lat, sportem pasjonuje się od dawna. Teraz udowodnił, że człowiek jest zdolny do naprawdę wielkich poświęceń, jeśli ma odpowiedni cel. Tym były prawa zwierząt.

Odległość 3200 kilometrów robi wrażenie, prawda? Tym bardziej, jeśli ktoś pokonał ją... biegnąc. Jakby tego było mało, sportowiec pchał przed sobą ponadczterdziestokilogramowy wózek. Heroiczny wyczyn. Kto tego dokonał? Najlepszy polski długodystansowiec, a może któraś z kenijskich gwiazd lekkiej atletyki? Bzdura. Franciszek Gogół i jego kundelek - Dino.

Pierwszy ma 57 lat i jest zdunem z legnickiego Zakaczawia. Drugi to dwuletni mieszaniec, który nie życzy sobie, aby ktoś obcy dotykał jego wózka. Ten tandem w ubiegłym tygodniu dotarł do Legnicy, mając w nogach 3200 kilometrów morderczego biegu wzdłuż granic Polski. Wszystko w zaledwie 64 dni. Dziennie legniczanie pokonywali 50-60 kilometrów, bez względu na pogodę, kontuzje czy rozklejające się buty, które najnormalniej w świecie wymiękły w starciu z walecznym biegaczem.

- Rzeczywiście, w tej chwili "dojeżdżam" już trzecią parę butów - mówił chwilę po wpadnięciu na metę Franciszek Gogół.

Bieg z przesłaniem

Legniczanin wyruszał w ciszy. Żegnała go garstka przyjaciół. Chyba tylko oni wierzyli w powodzenie tej misji. Minęły 64 dni, a mieszkaniec Zakaczawia powrócił w glorii i chwale. W centrum miasta czekali na niego przedstawiciele miasta, legni-czanie, przyjaciele, tort i prawdziwy szampan. Słowem - sukces. Dla niego, dla pana Franciszka, jednak nie sam dystans był sukcesem, a to, co działo się podczas samego biegu.

- Przez dwa miesiące spotkaliśmy na swojej drodze siedem bezpańskich psów. Do każdego wezwaliśmy pomóc. Osoby, które się zjawiały, obiecywały nam, że się nimi zajmą i poszukają dla nich nowego domu - opowiada legniczanin.

Franciszek Gogół swoim wyczynem pragnął zainteresować opinię publiczną problemem bezpańskich zwierząt. Ten jest w całym kraju olbrzymi, co potwierdzają zresztą jego "znaleziska na trasie". I to nie tylko z tego biegu. Idea wyczynu liczącego 3200 kilometrów zrodziła się w panu Franciszku ponad cztery lata temu, gdy pokonywał Polskę na rowerze i w samotności.

- Na wschodzie Polski trafiłem na bezdomnego psiaka. Ktoś musiał go wyrzucić. Nie mogłem zrobić wiele więcej, jak tylko go napoić i nakarmić. Nie wiem, jak dalej potoczyły się jego losy, ale wiedziałem już wtedy, że tej sprawy nie można tak zostawić - wspomina pan Franciszek.

Legniczanin bez wątpienia swój cel osiągnął. O problemie bezdomnych zwierząt, za sprawą jego wyczynu, mówiono w mediach lokalnych i ogólnopolskich. Profil biegacza w mediach społecznościowych zyskał kilka tysięcy sympatyków z całego kraju, a wpisami o jego wyczynach wymieniali się ludzie na całym świecie. Teraz trzeba będzie ten problem rozwiązać, ale to nie jest już zadanie dla pana Franciszka, a dla rządzących.

Czas na regenerację i wspomnienia

Legniczanin na razie odpoczywa po wyczerpującym biegu, podobnie zresztą jak Dino. Choć pies, gdy tylko był zmęczony, wskakiwał do wózka, a jak chciał odpocząć czy napić się wody, lizał swojego pana w dłonie, wychylając się z pojazdu, niczym Janek z "Czterech pancernych" ze swojego czołgu.

- Dino z początku ze mną biegł jak równy z równym, ale z każdym kolejnym kilometrem był coraz bardziej zmęczony. Pogoda też nie zawsze była dla nas łaskawa. Na szczęście udało się - mówi legniczanin.

Najgorzej i zarazem najbardziej niebezpiecznie było na południu kraju, gdy zdun z Legnicy wbiegł w góry. Z dala od jakichkolwiek zabudowań czy nawet chatki, w której mogliby się schronić, dopadła ich burza. - Rzeczywiście, było bardzo niebezpiecznie. Przemokliśmy z Dinem do kości, nie było jednak wyjścia, trzeba było biec dalej - dodaje.

Zdecydowanie bardziej wyrozumiali niż aura byli mieszkańcy poszczególnych miast, które znalazły się na drodze pana Franciszka.

- We Fromborku przywitały nas same panie - wspomina biegacz. - Przygotowały wspaniałe przyjęcie, oprowadziły po mieście. Było wspaniale, rodzinnie. Spędziłem tam jeden dzień połączony z regeneracją sił przed dalszym biegiem - wyjaśnia. Nie obyło się również bez oficjalnych spotkań. Na legniczanina czekały m.in. władze Nowego Dworu Gdańskiego. Pan Franciszek zachwycił mieszkańców tego miasta na tyle, że ci zaprosili do na wakacje. Niestety, w tym roku wycieczka nie dojdzie już do skutku, ale zaproszenie jest bezterminowe.

Kolejna przerwa czekała legniczanina w Białymstoku. To tam Franciszek Gogół doznał zapalenia mięśnia skokowego i dwa dni nie mógł biegać. Poznał za to miasto i ruszył w drogę, choć ból nadal mu doskwierał. Wiedział jednak, że musi dokończyć to, co już zaczął. Otarcia, skręcenia czy naciągnięcia mięśni nie wynikały jedynie z wysiłku związanego z biegiem. Nie każdy na drodze był przychylnie nastawiony do pana Franka. Wielokrotnie zdarzało się bowiem, że kierowcy aut ciężarowych zdawali się go nie zauważać i 57-latek wraz ze swoim kundelkiem musieli salwować się ucieczką do przydrożnego rowu
- Ale i tak było warto - mówi biegacz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska