18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Bartnik - Policja: Proszę się ubierać, poleci pan na igrzyska

Wojciech Koerber
Wojciech Bartnik (z prawej) i Cezary Podraza.
Wojciech Bartnik (z prawej) i Cezary Podraza. Facebook
Wojciech Bartnik, ostatni, polski medalista olimpijski w boksie (Barcelona 1992). Niektórzy nazywali go szczęściarzem, inni twierdzili, że za mało pracował, a gdy problem zdiagnozował, było już za późno na wielki finał. Czy rzeczywiście?

Z KSIĄŻKI "OLIMPIJCZYCY SPRZED LAT", KTÓRA UKAZAŁA SIĘ W 2012 ROKU

- Po części, niestety, zgadzam się, pracowałem za mało. Brakowało większej świadomości, po co ja to wszystko robię. W Polsce mieliśmy taki okres, że byłem klasyfikowany na pierwszym miejscu w kat. półciężkiej, ciężkiej, a także superciężkiej. Przez cztery lata nie przegrałem walki, raz się remis zdarzył. Więc czułem się królem. Nie to, że byłem zarozumiałym gościem, lecz wiedziałem, że jestem dobry - zwierza się nam Wojciech Bartnik, do dziś ostatni polski medalista olimpijski w boksie (Barcelona 92 - brąz).

- Gdzie tkwił błąd? Brakowało wokół mnie osoby, która wszystko by wytłumaczyła. To np., że warto zrobić wagę, warto schudnąć do kat. półciężkiej. Przecież w Atlancie i Sydney startowałem w ciężkiej, a ważyłem 87 i jakieś 91 kg. Poza tym to nie była waga wypracowana. Teraz już wiem, jak wagę robić. Jaką dietę zastosować, ile co ma kalorii i ile mogę ich spalić na treningu. Talencik był, lecz systematyki brakowało - dodaje oleśniczanin.

Był talencik, ale i szczęście. Ba! Fura szczęścia, że w ogóle Bartnik do Barcelony poleciał. Pierwotnie miał przecież być rezerwowym. - Zgadza się. O Barcelonę walczyłem na turnieju kwalifikacyjnym we Francji. Zrobiłem, co miałem zrobić, lecz nominacji pozbawili mnie Hiszpanie. Europa miała wówczas dziewięć miejsc w kat. półciężkiej, ale awansu nie wywalczył żaden Hiszpan. Miał się więc pojawić w turnieju na prawach gospodarza, moim kosztem - przypomina pięściarz.

Ta historyjka rozwija się pysznie. Niedługo potem ów Hiszpan doznał kontuzji nosa. A uszkodził mu go... Polak. Cezary Banasiak, który wybrał się z kadrą B na mecz przeciw Hiszpanii. Ten sam Banasiak, który rok wcześniej pojechał na ME, mimo że wyjazd należał się Bartnikowi. Innymi słowy, odwdzięczył mu się. Do rozpoczęcia igrzysk pozostawało kilkanaście dni...

- Jako rezerwowy jeździłem na wszystkie zgrupowania, ale po obozie w Cetniewie ręce mi opadły, straciłem wiarę i odpuściłem. Koledzy pojechali natomiast na ostatni szlif do Asyżu, no i gdzieś tę formę rozmienili. Ja już wcześniej podłamany wróciłem do domu i pomyślałem sobie, że wezmę dziewczynę, pojedziemy na wakacje. Przed planowanym wyjazdem poszliśmy jeszcze z kolegami na bilard. Graliśmy do rana, popijaliśmy piwkiem. Powiedziałem sobie, na igrzyska nie lecę, co mi tam. Na drugi dzień koło południa, jeszcze spałem, budzi mnie mama. Mówi - Wojtek, policja do ciebie. Pomyślałem, co ja narobiłem? Policjant przekazał tylko, że jestem bardzo potrzebny i mam się zgłosić do pana Leszka Strasburgera. Okazało się, że ciężko było mnie zlokalizować, chcieli mnie nawet szukać przez Lato z Radiem - uśmiecha się bokser wrocławskiej Gwardii. A więc klubu policyjnego.

Wiele czasu już nie zostało, zatem trener Strasburger nakreślił temat w krótkich żołnierskich, tzn. policyjnych, słowach: "miejsce się zwolniło, jedziesz na igrzyska". Wrócił niesamowity zapał do pracy, wstąpiły nowe siły. Trafił Bartnik na tarczę do trenerów Strasburgera oraz Zygmunta Gosiewskiego. I się zaczęło w Barcelonie. Ring wolny, starcie pierwsze.

- Najpierw pokonałem wicemistrza świata juniorów, 18-letniego Gonzaleza z Portoryko, a po nim mistrza Afryki, Benguesmię z Algierii - sięga pamięcią bohater. Kolejny pojedynek dał mu już medal - w ćwierćfinale ograł 9:7 samego Angelo Espinozę z Kuby! - Kilka dni temu oglądałem tę walkę. Ja mieszkam pod "15", a mój sąsiad spod "16" ma ją nagraną i cały czas puszcza - dodaje.

Półfinałowej walki z Torstenem Mayem w ogóle miało nie być. Wolny los, wolna droga po złoto. Niemiec był poważnie kontuzjowany po wcześniejszym boju. - Trenerzy Rybicki i Ptak powiedzieli mi krótko: - Wojtek, masz finał. I dwa dni z tą myślą chodziłem, że mam finał. Aż tu w końcu idziemy na ważenie, a tam May z trenerem wchodzą. Na papierze zaznaczone, że waga przyjęta, badania zrobione. Mina mi zrzedła. No i wyszedł May z wielkim białym plastrem, rzeczywiście ładnie zlanym z białym kaskiem. Niemcy mieli wtedy prezydenta światowej federacji boksu amatorskiego, mogli wszystko. A prezesa naszej federacji, pana Wasilewskiego, już nie było, nie miał kto protestów składać. Wcześniej poodpadali Olszewski, Ciba, Rżany, tylko Darek Snarski jedną walkę wygrał. I prezes chyba we mnie zwątpił, bo wyjechał przed walką z Espinozą - zdradza Bartnik.

Według sędziów May pokonał Polaka 8:6. Niemiec poszedł po złoto, gwardzista został z brązem. Jakże jednak błyszczącym. Niemal jak złoto, biorąc pod uwagę okoliczności wyjazdu. Na rewanż trzeba było czekać rok. Do MŚ w Tampere. Tam Bartnik Maya pokonał i była to ostatnia walka Niemca przed przejściem na zawodowstwo. W ćwierćfinale uległ jednak nasz zawodnik Kubańczykowi Garbeyowi.

- I rundę wygrałem 5:3. Potem jednak przy lewym prostym strzelił mi skośny brzucha. Przez następne rundy szedłem z gardą do przodu, blokowałem, lecz nic nie mogłem zadać. Nie chciałem jednak, żeby trener mnie poddawał - wyjaśnia Bartnik.

Do mistrzostw świata rzeczywiście szczęścia nie miał. Na ćwierćfinale kończył jeszcze te imprezy dwukrotnie. - 1997 rok to był Budapeszt. Wygrałem tam z Kazachem, który wcześniej w finale mistrzostw Azji pokonał Rusłana Czagajewa. Ale ćwierćfinał przegrałem na własne życzenie, 4:4 ze wskazaniem na rywala było. Płakałem jak dziecko, bo wcześniej myślałem już o kolejnej walce z Feliksem Savonem, który doszedł do finału z Czagajewem. Tego jednak później zdyskwalifikowano, może więc można było mnie pociągnąć i dać brąz? Kierownictwo mieliśmy jednak takie, że nie walczyło o nas. O Tomka Borowskiego w Atlancie też nie - zauważa Bartnik.

Brąz udało się jednak przywieźć z mistrzostw Europy - w 1996 roku z duńskiego Vejle. Wówczas dopiero w półfinale uległ Bartnik Albańczykowi o niemieckich papierach - Luanowi Krasniqi. Temu, który później - na zawodowym ringu - poddał się Przemysławowi Salecie, by w rewanżu go boleśnie ukatrupić. - Velje to był dobry turniej. Wcześniej miałem na deskach silnego Litwina, przed czasem pokonałem też Rosjanina. Byliśmy świetnie przygotowani po wysokogórskim zgrupowaniu w Sierra Nevada - zaznacza olimpijczyk.

W 1998 roku również chciał przywieźć Bartnik medal ME. Z Mińska, gdzie sztuka ta udała się jednak tylko Tomaszowi Adamkowi (brąz przed przejściem na zawodowstwo).

- W pierwszej rundzie dwa razy miałem tam na dechach późniejszego mistrza olimpijskiego, Makarenkę. Kondycha jednak siadła, po drugiej remisowej trzecią przegrałem. To była pierwsza walka, nazajutrz po podróży. A zamiast lecieć do Mińska samolotem, jechaliśmy pociągiem. Trzepali nas na granicy, nie dali pospać. Ale w jakimś sensie wybiłem Makarence kategorię ciężką z głowy. Później schudł i to mistrzostwo olimpijskie zrobił w półciężkiej - taki fakt zapisuje sobie po stronie aktywów Dolnoślązak.

W końcu i on posmakował zawodowstwa. W wieku... 34 lat. To był 2001 rok. Bartnik nie czuł się wyeksploatowany (do dziś się nie czuje), a po siedmiu zwycięstwach pojechał na daleką Ukrainę walczyć o pas IBF Europy Wschodniej i Azji. - Przegrałem z Kowalczukiem walkę, którą u siebie mógłbym wygrać. Ale cóż, oni zapraszali, oni płacili - tak to widzi. W grudniu zeszłego roku zwyciężył jeszcze przez TKO w Berlinie, w październiku 2009 miał się natomiast bić na słynnej gali w Łodzi, gdzie główne danie podawali Adamek z Gołotą. Rywal? Młodzieniec, o którym Lennox Lewis powiedział niedawno - przyszły mistrz świata. Artur Szpilka. Chłopaka zamknęli jednak dzień przed walką, już po ważeniu.

- Powiedziałem dzień przed galą na konferencji, że jestem świetnie przygotowany i pomyślałem, że pokażę młodemu, iż się rozpędził. Około godz. 22 wychodzimy z trenerem na spacer, a tu nam mówią, że walki nie będzie, bo faceci w czarnych garniturach wzięli Szpilę w kajdany. Pomyśleliśmy najpierw - nie dekoncentruj się, chcą nas rozmiękczyć. Słyszałem, że niby współpracownik Andrzeja Wasilewskiego, pan Werner, tak to przeżył, iż do szpitala pojechał, a widziałem, jak w hotelu papierosa palił. Ktoś mi powiedział, że Szpila ma rozbitą ręką, a tak czy siak, miał iść po walce, w poniedziałek, do ciupy za stare grzechy. Może więc jego opiekunowie sami na policję zadzwonili, by go szybciej zamknąć. Usłyszeli, że jestem pewny siebie, 6 tygodni ciężko harowałem, może uznali, że jednak nie warto ryzykować, skoro za dwa dni i tak ma iść siedzieć na rok czy dłużej. A to młody, utalentowany wilk, przyszłość boksu - zastanawia się Bartnik. Jak mówi, "drobną rekompensatę" wówczas otrzymał.

Dziś szczęściarz z Barcelony to także oleśnicki radny (już drugą kadencję), a także trener pięściarskiego narybku w miejscowym Orle. No i wciąż cierpi na bokserskie ADHD. 19 listopada spotka się na kaliskiej gali o dźwięcznej nazwie "Fight Night Usługi Sportowo-Marketingowe Ziętek" z Marcinem Najmanem (walka pokazowa, 6x2 min, zasady K-1). - Dwa lata temu nie chciał walczyć, dałem mu drugą, ostatnią szansę. Jest młodszy, wybrał sobie styl, ale za to, co mówi o ludziach sportu, należy mu się wycisk - kończy mistrz sportu. Nie, on chyba nigdy nie skończy.

Wojciech Bartnik

Ur. się 2.12.1967 roku w Oleśnicy. Na MŚ (1993, 1995, 1997) trzykrotnie odpadał w ćwierćfinale, zajmując miejsca 5.-8.

Brązowy medalista ME w duńskim Vejle (1996), 10-krotny mistrz Polski (1990 i 1992-2000) - w barwach Gwardii Wrocław. Olimpijczyk z Sydney (kat. ciężka, jedna porażka), Atlanty (kat. ciężka, zwycięstwo i porażka) oraz Barcelony (kat. półciężka), gdzie sięgnął po brąz, dzięki ćwierćfinałowej wygranej z Kubańczykiem Angelo Espinozą (9:7). W 2001 roku przeszedł na zawodowstwo (31 walk, 26 zwycięstw, 10 KO, 4 porażki i remis), sięgając m.in. po interkontynentalny pas World Boxing Foundation (WBF). W 1993 roku odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi. Ma żonę Monikę oraz trójkę dzieci: Karolinę (17 lat, świetnie się uczy), Szymona (15, gra w piłkę w Pogoni Oleśnica) i Martę (7, tańczy, maluje, wszędzie jej pełno).

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska