Wicemistrzostwo świata Damiana Janikowskiego, srebrny medal MŚJ Dawida Karecińskiego (obaj Śląsk), mistrzostwo Europy kadetów smoleckiego tygrysa Dawida Klimka, kwalifikacje olimpijskie Janikowskiego i Łukasza Banaka (Śląsk, 5. miejsce na MŚ), wreszcie udany powrót i start w I lidze zapaśniczej (WKS Śląsk UKS Tygrysy Kąty Wrocławskie pobiły obrońcę tytułu), co pachnie mistrzostwem kraju, a może i Pucharem Europy - to wszystko zebrali nasi klasycy w 2011 roku. I mówią, że jeszcze nie skończyli. Wczoraj, gdy ich odwiedziliśmy, pot wylewał też stary wyga Jacek Jaracz, pierwszy polski medalista MŚ w sumo (1998). Nie o sumo jednak tym razem chodzi. - Zbliżają się MŚ weteranów w Raciborzu, trzeba się spróbować - wyjaśnia Jaracz, przepychając się z Piotrem Rogalem.
Ciąg sukcesów nie wziął się przypadkiem. Zadbał o nie bodaj najlepszy w kraju sztab trenerski: Józef Tracz, Leszek Użałowicz, Hieronim Kuryś, Mariusz Kruczyc, Andrzej Maksymiuk i wciąż doglądający interesu Jerzy Adamek - to przez ich ręce przechodzą nasze pieszczochy. Bohater ostatniej akcji, Janikowski?
- Ma starszego o kilka lat kuzyna, utalentowanego Mariusza Bieleckiego, byłego mistrza Polski juniorów. Mariusz zaczynał w Śląsku od futbolu, lecz nie opłacił raz miesięcznych treningów, bo nie miał z czego, chodziło o 40 czy 50 zł. Wyrzucili go, więc przyszedł do nas. A u nas wszystko jest za darmo, kiedyś pobierałem tylko 5 zł od chłopaków, których trzydziestu było. Żeby dwóm najlepszym chociaż jakiś plecak później kupić. Na zachętę. I to właśnie Mariusz mi Damiana przyprowadził - mówi Leszek Użałowicz, pierwszy opiekun wicemistrza świata.
I tego Damiana, jego sumienności, nachwalić się trenerzy nie mogą. - Przecież przed laty on nawet z rodzinnej miski na Brochowie zrezygnował i, by być bliżej naszej sali, z babcią zamieszkał - zaznacza Użałowicz. Medale wielkich imprez zdobywał jak na razie Janikowski tylko w Turcji - przed dwoma laty brąz mistrzostw świata juniorów w Ankarze, przed dwoma tygodniami srebro seniorskich MŚ w Stambule. Z Turcji wrócił niespełna dwa tygodnie temu, lądując w czwartkowy wieczór na Okęciu. W piątek nad ranem wylatywał już do Egiptu, na krótkie wczasy z dziewczyną. Wrócił w miniony piątek i... tego samego dnia jechał już do Niemiec, na sobotnią walkę w tamtejszej lidze. Do Adelhausen, zatem pod samą granicę ze Szwajcarią. Powalczył, wygrał, wykąpał się i pognał do Poznania, na niedzielny mecz z Sobieskim. Jaką dostrzega różnicę między obiema ligami, gdy chodzi o zarobki?
- Taką, że w Polsce dostajesz za walkę na drobne zakupy i na obiad, a w Niemczech osiem razy więcej - kalkuluje. Po srebrnym krążku MŚ biednie jednak nie będzie, przynajmniej do czasu londyńskich igrzysk. Otóż został właśnie Janikowski członkiem elitarnego Klubu Polska Londyn 2012. Był już telefon od samego szefa PKOl-u Andrzeja Kraśnickiego, a dziś wybiera się zapaśnik do stolicy, podpisać co trzeba. Wcześniej 22-letni szeregowy, w wojsku od stycznia, dorabiał na dyskotekowych bramkach. - Wuzetka, Za Szybą, Jatki, Obsesja, Manana, Antidotum, Mundo 71. Trochę tego się zebrało. Tam, gdzie znajomi byli. Nie miałem jeszcze za co żyć, a chciałem się przy tych zapasach utrzymać - przyznaje.
Przed rokiem został też Janikowski mistrzem kraju w Shooto C, zawodach MMA dla amatorów, walczących jeszcze w kaskach. Pod Kraków, do Skały, pojechał wówczas w tajemnicy przed trenerem Traczem, w finale pokonał wrocławianina Damiana Srogę. Co ciekawe, nie zapaśniczym chwytem, lecz nokautującym ciosem. - Trenerzy Filip Kopij i Krzysiek Gołaszewski nastawili mnie w ten sposób, że mam uderzać w stójce, a jeśli będzie okazja, to obalać rywala chwytami zapaśniczymi. Wiadomo, że więcej jest tam zawodników stój-kowiczów, którzy kopią i boksują, dlatego pierwsze, co robiłem, to boksowałem. A jeśli chodzi o finał, wiedziałem, że rywal ma purpurowy pas w brazylijskim jiu-jitsu, bałem się, że skończy mnie jakąś techniką i dlatego uciekałem od parteru, starałem się uderzać w stójce. Kiedy wygrasz trzy walki w Shooto C i jesteś mistrzem, możesz przejść do Shooto B i bić się już na galach bez kasków - świecą się oczy Janikowskiemu, który za tamten występ dostał porządną trenerską burę.
- Moja bytność w klubie rzeczywiście stanęła pod znakiem zapytania. Jakiś znajomy trenera Tracza doniósł mu, że tam walczę i nie było fajnie. Choć może tylko tak trener straszył - uśmiecha się wicemistrz świata. Czy zatem planuje kolejny występ w MMA?
- To prawda, często chodzi mi to po głowie, ale teraz, gdy mam już kwalifikację olimpijską, zupełnie mi to z tej głowy wypadło. Kiedyś powiedziałem, że jeśli nie zdobędę w Londynie medalu, to przerzucę się na MMA, lecz nie wiem, czy tak rzeczywiście będzie. Ciężko byłoby mi porzucić klub i zapaśniczą rywalizację. W końcu uprawiam ten sport już 12. rok - sentymentalnie spogląda na sprawę Janikowski. Zawsze może też poczekać do igrzysk w Rio de Janeiro. Po nich wciąż będzie przecież młodym, bo 27-letnim, wojownikiem z przyszłością. Nie zmienia to jednak faktu, że na treningi do zaprzyjaźnionego Rio Grappling Club, m.in. w Oławie, wciąż będzie zaglądał.
- Bo uczymy się tam od siebie nawzajem. Oni mnie swoich technik, ja ich zapasów - dodaje, wymieniając też Pawła "Mutanta" Rutkowskiego oraz założyciela całej organizacji Rio Grappling - Roberto Atallę. - Dopóki jednak jestem w wojsku, będę trenował zapasy. Dzięki wojsku żyję - zaznacza.
W wolnym czasie żyje też Janikowski miłością do motorów. - Na razie jednak motoru nie mam i nie chcę mieć - zapewnia. I my nie chcemy, by miał motor. Chcemy mieć medalistę olimpijskiego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?