Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magia znanej twarzy w wyborach

Hanna Wieczorek
Prawo i Sprawiedliwość kusi Jana Tomaszewskiego
Prawo i Sprawiedliwość kusi Jana Tomaszewskiego Polskapresse
Trudno powiedzieć, czy celebrytów bardziej ciągnie do Sejmu, czy politycy bardziej wierzą, że gwiazda zapewni im sukces wyborczy. To zresztą drugorzędna kwestia, bo od 20 lat w ławach poselskich musi siedzieć choć jeden aktor, sportowiec lub piosenkarz - pisze Hanna Wieczorek.

Trudno się nawet doliczyć celebrytów, którzy w swoim CV mają zapis o pełnieniu parlamentarnego mandatu. Sięgając głęboko w przeszłość, można przypomnieć Janusza Rewińskiego, który nawet założył swoją własną partię - PPPP. Zaczęło się niewinnie, od programu telewizyjnego i stowarzyszenia "Skauci Piwni". Wraz z wypitym piwem apetyt Rewińskiego rósł i skauci przekształcili się w Polską Partię Przyjaciół Piwa.

Oficjalnie ugrupowanie miało promować kulturę picia alkoholu. W programie zawarto takie słowa: "Nie mamy złudzeń, że Polak stanie się abstynentem. Tylko niech nie pije wódki. Smaczne, chłodne, aromatyczne piwo tak samo może służyć do wznoszenia toastów. (...) Przy piwie można wymienić poglądy, przy piwie łatwiej dojść do porozumienia, dogadać się. Dogadujmy się, bądźmy tolerancyjni, wyrozumiali i spolegliwi".

Nie próbuję oceniać, czy PPPP przyczyniała się do zmiany kultury picia, ale na pewno nie udało jej się przeprowadzić rewolucji w polskiej kulturze politycznej. Wśród 16 parlamentarzystów tej partii znalazło się sporo znanych osób, między innymi Jerzy Dziewulski, Zbigniew Eysmont czy Krzysztof Ibisz. Mniej chlubną postacią okazał się, wówczas nieznany, Leszek Bubel. Zresztą kariera PPPP dość szybko się skończyła, partia podzieliła się na Małe Piwo i Duże Piwo. Co ciekawe, w Małym Piwie znalazł się Ibisz, który najpierw działał w Kole Poselskim Spolegliwość - złośliwi twierdzili, że nazwa jest rewelacyjna, ponieważ jego członkowie zgadzają się dosłownie na wszystko. Ibisz, wówczas niespełna trzydziestoletni, karierę skończył jako przedstawiciel... Partii Emerytów i Rencistów "Nadzieja".

Barwną postacią w naszym Sejmie był Jerzy Dziewulski. Najbardziej znany jako dowódca jednostki antyterrorystycznej na lotnisku Okęcie w Warszawie, bez problemu wszedł w rolę politycznego tuza.

Zapewne pomogły mu w tym studia prawnicze, ukończone na Uniwersytecie Warszawskim, i szkolenie w siłach specjalnych Izraela. Dziewulski bez krygowania się wykorzystywał w zdobywaniu sympatii wyborców swoją karierę antyterrorysty. A miał się czym pochwalić - kierował likwidacją 13 zamachów terrorystycznych, także na pokładach samolotów. Był też polskim szefem operacji MOST, która polegała na przerzucie osób pochodzenia żydowskiego z krajów byłego ZSRR do Izraela. Jego popularność przypieczętował udział w serialu "07 zgłoś się", którego był konsultantem. W czterech odcinkach wystąpił jako komandos i szef brygady antyterrorystycznej.

Dziewulski, już jako poseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej, odwiedzał kilkakrotnie Wrocław. W czasie jednego ze spotkań z mieszkańcami Wrocławia spotkała go przygoda. Wysoki, młody człowiek poklepał go po łysinie. Problemów z tym nie miał: Dziewulski do wysokich nie należy.

Być może przykład byłego antyterrorysty zmobilizował do startu w wyborach parlamentarnych inną gwiazdę milicyjnego serialu - porucznika Borewicza, czyli Bronisława Cieślaka. Kariera polityczna tego aktora i dziennikarza zapowiadała się bardzo obiecująco. Wyborcy go lubili - dwukrotnie wybrali do Sejmu. Pewnie dobrze pamiętali nieszablonowego, kochliwego porucznika MO, który witał się z dziewczyną tajemniczym słówkiem "kapusta". Jak się później okazało, był to skrót zdania "Noc bez ciebie jest taka pusta". Do tej pory pewne emocje wzbudza tekst, jaki porucznik Borewicz rzucił Joannie Żółkowskiej: "Zapnij się, bo się przeziębisz, a ksiądz będzie miał niespokojne sny. Mnie te twoje dwa piegi nie interesują". Cieślak wiedział, jak wykorzystać swoją popularność: przez pewien czas był rzecznikiem klubu parlamentarnego SLD.

Jako polityk skończył się 24 grudnia 2001. Tego dnia patrol policji zatrzymał go, kiedy jechał pod prąd ulicą jednokierunkową. Poseł odmówił poddania się badaniu alkomatem. Sprawa zrobiła się głośna i najpierw Komisja Etyki Poselskiej uznała jego zachowanie za nadużycie immunitetu, a potem Sąd Okręgowy w Krakowie skazał go w tej sprawie na karę 1200 zł grzywny oraz odebrał na pół roku prawo jazdy.

I choć próbował potem swoich sił w wyborach parlamentarnych i samorządowych, nie udało mu się zdobyć mandatu. Nie pomogła mu rola w najnowszym serialu "Malanowski i partnerzy". Znacznie gorzej pamiętamy osiągnięcia Bronisława Cieślaka jako dziennikarza, choć to właśnie w tym zawodzie zaczął robić karierę. Najpierw w krakowskim radiu, a potem telewizji.

Natomiast program telewizyjny, który przez wiele dekad rozsławiał wrocławskie zoo, niewątpliwie pomógł w karierze politycznej Hannie Gucwińskiej. Dla wielu było zaskoczeniem, że żona dr. Antoniego Gucwińskiego, gwiazda "Z kamerą wśród zwierząt", chce zostać posłanką Unii Pracy. Jednak, jeśli przyjrzymy się jej karierze, zobaczymy, że do tej roli przygotowywała się od dawna. Przez 15 lat była ławnikiem sądowym, a przez 16 lat - radną Wojewódzkiej Rady Narodowej we Wrocławiu. Pracowała w komisjach zdrowia, ochrony środowiska oraz porządku publicznego.
Jednak największy szok przeżyli jej fani, kiedy dowiedzieli się, że najwięcej wysiłku w Sejmie wkłada w pracę w Komisji Obrony Narodowej. W komisji tej zajmowała się między innymi poselskim projektem ustawy zobowiązującej Ministerstwo Obrony Narodowej do przywrócenia stopni wojskowych i umundurowania galowo-wyjściowego Wojska Polskiego wg stanu i wzorów z 1936 roku. Co akurat jest zrozumiałe, ponieważ jej ojciec był legionistą i dopiero po zakończeniu wojskowej kariery rozpoczął służbę w granatowej policji.

Hanna Gucwińska, co prawda, należała do Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa, ale zajmowała się w niej przede wszystkim prawem łowieckim. Posłanka IV kadencji próbowała bezskutecznie starać się o reelekcję z listy Polskiego Stronnictwa Ludowego. W wielką politykę próbował wejść także Antoni Gucwiński. Bez powodzenia, choć po pierwszej porażce zmienił ugrupowanie, które reprezentował w wyborach. Gucwiński w 2004 r. kandydował do europarlamentu z listy SLD-UP - zajął drugie miejsce, zdobywając 11 tys. głosów, ale do PE nie wszedł. W 2005 roku kandydował do Sejmu z listy PSL na Dolnym Śląsku, także bez powodzenia.

Magia telewizji wypromowała również dwie inne polityczne postaci - Sebastiana Florka i Janusza Dzięcioła z "Big Brothera". Pierwszy przez cztery lata był posłem SLD, drugi w 2007 startował z listy Platformy Obywatelskiej. Były szef Straży Miejskiej w Świeciu wystąpił z mównicy 53 razy, ale niczym szczególnym się nie wsławił. Jednak i tak miał lepszą prasę niż Sebastian Florek, którego flirt z polityką nieodwołalnie zakończył się w 2005 roku. Dzisiaj Florek zajmuje się uprawą wierzby energetycznej i prowadzeniem gospodarstwa agroturystycznego.

Wyborcy kochają satyryków. Oprócz Janusza Rewińskiego w ławach poselskich zasiadał (a właściwie zasiada jeszcze) najsłynniejszy podróżnik - odkrywca wysp Zulu-Gula. Jednak, jak się okazało, Tadeusz Ross, jako poseł Platformy Obywatelskiej, ma znacznie mniej do powiedzenia niż jako satyryk. W ciągu 4 lat zabrał głos tylko 12 razy.

Senat nie okazał się również szczęśliwym miejscem dla Krzysztofa Cugowskiego, wokalista Budki Suflera, który w 2005 roku zdobył mandat z listy PiS. Dwa lata później, przed przedterminowymi wyborami zwierzał się dziennikarzowi: - Już traciłem nadzieję, że ta kadencja będzie skrócona. Latem, gdy koniec moich mąk zaczął być realny, cieszyłem się jak dziecko. Ja po prostu do polityki się nie nadaję.
Do parlamentu garną się także sportowcy. W Senacie, w latach 2001-2005, zasiadał na przykład Grzegorz Lato (SLD), a obecnie klub Platformy Obywatelskiej zasila Iwona Guzowska, w cywilu blond mistrzyni świata w kick-boxingu.

W tym roku partie polityczne już od miesięcy rozglądają się za celebrytami i kuszą ich polityczną karierą. Platforma Obywatelska stawia na sport - reprezentować ją mają mistrz olimpijski w gimnastyce Leszek Blanik i wieloletni reprezentant Polski w piłce nożnej Cezary Kucharski. PSL kusi Władysława Kozakiewicza, a PiS Jana Tomaszewskiego i Grażynę Włodarczyk. A Sojusz Lewicy Demokratycznej podobno po niepowodzeniu ze Stanisławem Mikulskim postanowił namówić na kandydowanie Martę Szulawiak z "Top Model".

A swoją drogą, to ciekawe, że w całej Europie Środkowo-Wschodniej na listach wyborczych można znaleźć celebrytów. Na Łotwie chętnie sięga się po dziennikarzy i wydawców. W Czechach karierę polityczną zrobił książę Karel Schwarzeberg. Premier Bułgarii, Boyko Borisov, był mistrzem karate i szefem firmy ochroniarskiej.

- Nie ma się co dziwić, że partie polityczne poszukują znanych twarzy, które wsparłyby ich listy wyborcze - mówi dr Marzena Cichosz, wrocławski politolog. - Elektorat wysyła jasne sygnały, że oczekuje personalizacji. Ludzie, a szczególnie osobowości medialne, sprzedają się lepiej niż rozmowy o programie. Wyborcy uciekają od ideologii.

A więc znana twarz dobrze robi listom wyborczym. Jednak zawsze najważniejszy będzie lider listy - postrzegany jako główny produkt partii. Jeśli on jest słaby, żaden celebryta nie pomoże.

Hanna Wieczorek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska