Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świat o mnie zapomniał

Wojciech Koerber
Było pod górkę. Na treningach rzutki musiała mi puszczać eksżona, bo nie miał kto
Było pod górkę. Na treningach rzutki musiała mi puszczać eksżona, bo nie miał kto Tomasz Hołod
OLIMPIJCZYCY SPRZED LAT. Rozmowa z Mirosławem Rzepkowskim, byłym strzelcem Śląska Wrocław, wicemistrzem olimpijskim z Atlanty w skeecie

UWAGA! ARTYKUŁ POWSTAŁ W 2008 ROKU!

Tylko trzech Dolnoślązaków zdobywało w Atlancie medale. Renata Mauer-Różańska i Józef Tracz wciąż w mediach funkcjonują, a o Panu wszyscy zapomnieli.

Żyję sobie spokojnie, na emeryturze wojskowej i olimpijskiej, odpoczywam nad stawem w Pisarzowicach, no i jestem łowczym koła nr 411 "Kaczor". Zajmuję się całą gospodarką łowiecką, hodowlą, planami, dbam o myśliwych. Mam pod sobą 10 000 hektarów.

A nie ma Pan żalu do świata, że nikt nie mówi i nie pisze o Rzepkowskim?

Szczerze mówiąc, myślałem, że po zakończeniu kariery zawodniczej - w 2000 roku - ktoś mi coś zaproponuje. Uważam, że przechowuję w sobie jakiś potencjał, a papiery instruktorskie są. Ze strony sekcji Śląska nie było jednak żadnej propozycji. Nawet na pomocnika mnie nie chcieli. W minionym roku nie zaproszono mnie też na wigilijny opłatek. I tego kierownikowi sekcji, panu Kałuży, nie zapomnę. Widziałem w telewizji migawkę z tej uroczystości. Byli tam m.in. ludzie, którzy do pięt mi nie dorastają. Nie chcę nikogo obrażać, choćby Reni, bo to przecież absolutna mocarka. Widziałem tam jednak też osoby, które w życiu żadnego wyniku nie zrobiły. A mnie czy Wiesia Gawlikowskiego olano. Cieszę się tym, że pałeczkę po mnie przejął Andrzej Głyda, bo to - jak ja to mówię - przetalent. Były mistrz świata juniorów, olimpijczyk z Sydney. Teraz to już jednak pan doktor, lekarz, i ma też zawodowe obowiązki.

Jak się żyje z dwóch emerytur?

Ta olimpijska, za srebro z Atlanty, to 2450 zł minus podatek. Ta wojskowa to 1257 zł. Jakiegoś miodu może nie ma, ale nie narzekam. Wie Pan, ja w Śląsku mogę za darmo pomagać.

Zastanawia się Pan czasem, dlaczego przy Wodzisławskiej nie chcą z tej pomocy skorzystać?

Może chodzić o zamierzchłe czasy, gdy jeszcze pracowałem w mundurze. Może kierownik sekcji doszedł do wniosku, że się nie nadam. Bo ja mówię z reguły prawdę w oczy, nie lubię kręcić. Całe szczęście, że syn Patryk strzela, jest w kadrze narodowej juniorów młodszych. Oczywiście w skeecie. Mamy też jednak pewien problem, bo chłopak uczy się w szkole leśnej w Miliczu, mieszka tam w internacie i nie zawsze może trenować w środku tygodnia.

A strzelnica Śląska przy Wodzisławskiej nie funkcjonuje jak należy i w weekendy nie można z niej korzystać. Wszystko z powodu jednej pani, która mieszka koło strzelnicy i twierdzi, że jej śruty do pomidorów trafiają. Poza tym w soboty i niedziele chce mieć spokój. Szkoda tylko, że wybudowała się tam w momencie, gdy obiekt już stał. Z tego, co wiem, sprawa cały czas toczy się w sądzie i w październiku ma być jej finał. Jest to problem, bo obiekt mamy naprawdę świetny i funkcjonalny. Myślę, że najlepszy w Europie. Potencjał wśród młodzieży też jest ogromny, bo przecież każdy chłopak chce sobie postrzelać.
A Pan jeszcze pamięta, jak się strzelało w Atlancie?

Jak dziś. Pamiętam dokładnie, że mieliśmy kłopot, bo nasza amunicja nie dotarła na czas. Poleciała sobie innym samolotem w innym kierunku. A była specjalnie dobierana do naszej broni. W końcu jednak dotarła. Wchodzę na pierwszą serię treningową - 25 na 25, na drugiej to samo. Kumpel, Tadeusz Szamrej, podobnie. Później na zawodach też było elegancko - 75 na 75. Tylko że wracając do wioski, położyłem się w autobusie spać. No i mnie przewiało. Spotkałem później pod prysznicem Andrzeja Grubbę i pyta mnie:
- "Rzepa, co się z Tobą dzieje?". A ja ruszać się nie mogłem w prawą stronę. Brałem gorące prysznice, by choć na jakiś czas starczało. Skorzystałem również z pomocy amerykańskiego masażysty. I strzeliłem 24, więc było już 99 na 100. Zacząłem się zastanawiać, jak ja wytrzymam ostatnią serię. Ale znowu było 24. W sumie 123. Pakuję giwerę do futerału, nie patrzę nawet na tablicę wyników, a tu mi mówią, że jestem w finale z trzecim wynikiem. Przede mną tylko Włosi Falco (125) i Benelli (124).

I na trybunach pojawia się prezydent Kwaśniewski.

No właśnie. Ja nie mogę się ruszać, a tu na finał przyjeżdża prezydent. I mówi do mnie:
- "No, Rzepa, wal na ten finał, masz wygrać". A ja mu na to, że może być wszystko, nawet zupełne dno, czyli szóste miejsce, ostatnie w finale. Wyszło srebro. Złoto dla Falco, brąz dla Benelliego. Prezydent wyskoczył z trybuny, pogratulował, ucałował, frajda niesamowita. Tym bardziej że nikt się nie spodziewał. Mam zresztą to wszystko na kasecie. Pamiętam też, jak do wioski przyjechał ze swoją ochroną Bill Clinton. Siedzieliśmy akurat na basenie, podszedł, podał rękę, ciężko to teraz opisywać. Trzeba było tam być.

Po Atlancie z rzadka tylko potwierdzał Pan mistrzowską formę. Dlaczego?

Rzucano mi kłody pod nogi. Po igrzyskach mieliśmy jeszcze finał Pucharu Świata we Włoszech. I tam zdobyłem brązowy medal, za Falco i Benellim. Później jeszcze trochę strzelałem, dwa razy zdobyłem mistrzostwo Polski i zrezygnowałem. Miałem też problemy rodzinne, brałem rozwód i ożeniłem się powtórnie. Mam teraz wspaniałą żonę, zresztą dwóch jej synów też strzela. Z sukcesami.

Pański talent rozwijał się ponoć w dużych bólach. Tzn. z początku rozwijać się nie chciał.

Nie da się ukryć. Byłem w grupie stuosobowej i na pierwszych zawodach zająłem... 99. miejsce. Ówczesny psycholog, pan Pietrzyk, odrzucił moją kandydaturę, mówiąc, że mogę sobie uprawiać pici polo pod mostem, czy coś w tym rodzaju. Po roku czasu dowiedziałem się jednak, że szukają chętnych do trapu. Poszedłem, strzeliłem cztery na pięć. I trener Włodzimierz Danek powiedział mi wtedy:
- "To chodź, Mirek, na skeet". Poszedłem, strzeliłem 18 na 20. I trenerzy zaczęli się nawet o mnie kłócić. Aż zdenerwowany Witek Komorowski rzekł:
- "To weź sobie ich wszystkich". Zdobyłem srebro czy brąz na mistrzostwach Polski juniorów, ale rok później mi nie wyszło i trener Danek powiedział, że ze mnie rezygnuje. "To pies trenera drapał", pomyślałem sobie. W końcu trafiłem do trenera Rogowskiego. Ten mi powiedział, że człowieka ze mnie zrobi, tylko posłuszny mam być.

I tak było. Co trener kazał, robiłem. Warunki gry mieliśmy uzgodnione i cały roczny plan przygotowany. Tu już lipy nie było. Trzynaście razy mistrzem kraju byłem, kilka innych medali też zdobyłem. Coś więc ze mnie wyrosło, a teraz staram się pomagać tym, którzy mnie o to poproszą. Np. Hubertowi Olejnikowi ze Śląska, dwukrotnemu mistrzowi Europy. I zastanawiam się, po co nam trener kadry zza wschodniej granicy. Czy u nas brakuje fachowców? Czy Polak nie jest Polakowi bliższy? Np. Wiesiu Gawlikowski, brązowy medalista olimpijski z Montrealu, chce pomagać za darmo, ja również.

Kocham strzelectwo i wcale się na nie nie obraziłem. Mimo wszystkich przeciwności. Nawet na treningach nie miał mi kto pomagać. To moja eksżona puszczała mi rzutki, bo nie było komu tego robić. A ja sam ładowałem je do maszyny. Wszystko musiałem robić sam, przy pomocy ludzi spoza klubu. Na szczęście, byłem i jestem psychicznie odporny.

A gdyby w najbliższym czasie zadzwonił ktoś z Wodzisławskiej i zaproponował współpracę, to rozważyłby Pan ofertę, czy rana jest zbyt głęboka?

Jestem otwarty. Jak mówiłem: mogę pracować nawet za darmo.

Mirosław Rzepkowski

Ur. 19 czerwca 1959 r. we Wrocławiu, srebrny medalista olimpijski z Atlanty (1996) w skeecie (zawodnik otrzymuje do trafienia rzutki przylatujące z dwóch różnych kierunków). W finale olimpijskim zdobył 148 pkt - o jeden mniej niż zwycięzca, Włoch E. Falco.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Świat o mnie zapomniał - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska