Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrocław musi się jeszcze uczyć

Michał Mazur
Sobotnich popisów Marcina Kowalczyka nie oglądał komplet publiczności
Sobotnich popisów Marcina Kowalczyka nie oglądał komplet publiczności Janusz Wójtowicz
Mecz ze Słowenią był wielkim wydarzeniem dla Wrocławia. Nie tylko dlatego, że kadra nie gościła w tym mieście od 21 lat. Był to również ważny sprawdzian przed Euro 2012. Mówiąc krótko, stolica Dolnego Śląska tego egzaminu nie zdała celująco.

Zaczęło się - jak zwykle - od Polskiego Związku Piłki Nożnej, który ustalił bardzo wysokie ceny biletów. To zniechęciło wielu kibiców do przyjścia na stadion. W ten sposób po raz pierwszy od dawna reprezentacji nie oglądał komplet publiczności.

Na dodatek PZPN nie był w stanie oprzeć się presji telewizji publicznej, której zależało na jak najwcześniejszej porze rozpoczęcia meczu. Podobno dlatego, że w sobotę wieczorem w Dwójce ruszał nowy show - Fort Boyard, a jego akurat na inną godzinę przełożyć nie chciano. Granie o tej porze - na dodatek w wyjątkowym upale - spowodowało, że atmosfera na trybunach daleka była od atmosfery sportowego święta. Co myślą o takim traktowaniu kibice można było się przekonać pod koniec spotkania, gdy na płocie zawisł naprędce zrobiony transparent z hasłem: "PZPN - oddajcie za bilety".

To były jednak rzeczy od wrocławskich działaczy niezależne. Ale i oni dołożyli swoje trzy grosze do bałaganu, jaki towarzyszył spotkaniu ze Słowenią. Przede wszystkim nikt nie zadbał o należyte zainteresowanie wrocławian tym meczem. W mieście na próżno było szukać plakatów informujących o powrocie reprezentacji na stadion Śląska. Jeden z nielicznych wisiał w siedzibie Dolnośląskiego Związku Piłki Nożnej. Ale akurat jego pracowników do przyjścia na mecz zachęcać nie trzeba było.

Może ta niechęć do informowania o meczu wynikała z przekonania, że tak mały obiekt zapełni się sam? Zapomniano, że za dwa lata we Wrocławiu powstanie arena na ponad 40 tysięcy ludzi. Kto ją wypełni, jeśli teraz trudno o komplet na dużo mniejszym stadionie? Mecz reprezentacji był idealnym momentem do promowania futbolu w tym mieście, szczególnie w kontekście następnych mistrzostw Europy. Niestety, nie w pełni ten moment wykorzystano.

Jeśli podczas Euro 2012, które odbędzie się również i we Wrocławiu, dojdzie do incydentów, jakie miały miejsce w sobotę, grozić nam będzie prawdziwy skandal. Po spotkaniu ze Słowenią organizatorzy nie potrafili upilnować Leo Beenhakkera i pozwolili mu zająć salę konferencyjną przed szkoleniowcem rywali, choć z reguły to trener gości jako pierwszy spotyka się z dziennikarzami. Obrażony Matjaz Kek nie omieszkał w męskich słowach powiedzieć, co myśli o takim traktowaniu i urażony odjechał ze stadionu.

Utrudnioną pracę mieli także dziennikarze. Ochroniarze wpuścili do tzw. strefy mieszanej - czyli sektora, w którym przedstawiciele mediów przeprowadzają wywiady z piłkarzami - chłopców do podawania piłek. Nie dość, że strefa była wyjątkowo mała, to jeszcze trzeba było ściskać się z dziećmi polującymi na autografy swoich idoli. O przeprowadzeniu wywiadu w tym zamieszaniu można było zapomnieć. Jakby tego było mało, na sam koniec ochroniarze nie potrafili otworzyć bramy, którą ze stadionu miał wyjechać autokar z biało-czerwonymi. Udało się dopiero po dziesięciominutowej szarpaninie.

Strach pomyśleć, co by było, gdyby w ten sposób utknęli Słoweńcy, którzy od razu po meczu wracali do swojego kraju. Spóźniony na samolot Matjaz Kek miałby kolejny powód do zdenerwowania. I trudno byłoby mu się dziwić.

Do mistrzostw Europy zostały niecałe cztery lata. Ze stadionami i drogami pewnie zdążymy. Ale czy to dość czasu, by nauczyć się organizowania tak poważnych imprez?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska