Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudna sztuka lansowania

Alina Gierak, redaktor
O bolesławieckiej paradzie glinoludów słychać było w całej Polsce
O bolesławieckiej paradzie glinoludów słychać było w całej Polsce Marcin Oliva Soto
Do skutecznej promocji przydają się nawet rydze, borowiki i parada glinoludów.

Moje młode znajome w piątkowy wieczór ubierają się w minispódniczki, malują się ładnie i idą do jakieś knajpki w rynku. Jak mówią, trzeba się polansować.

Nie ma mowy o nieobecności, bo przecież dobry lans gwarantuje dobrą zabawę, zaproszenia na spotkania integracyjne i inne rozrywki. Dobra lanserka ma każdy weekend wypełniony i najczęściej nie wydaje na rozrywki ani grosza. Jest poszukiwana i dobrze widziana, bo jest atrakcyjna, pewna siebie, nieco bezczelna (bez tych cech nie da się wypłynąć) i przekonana o swojej niecodzienności.

Choć porównanie wydaje się karkołomne, taki lans coraz częściej uprawiają samorządy niedużych miejscowości. Obserwowałam to z zadowoleniem tego lata w regionie jeleniogórskim. W tych miasteczkach wiedzą, że do Krakowa, Gdyni, Wrocławia czy Warszawy nie doskoczą, choćby nie wiem jak bardzo się starały. Ale kreują się na swoje mniejsze możliwości zupełnie nieźle. Choćby zgorzeleckie Jakuby. Podejrzały w sąsiednim Görlitz, jak wygląda średniowieczny jarmark ku czci szewca filozofa Jakuba Boheme i wypromowały się na Dolnym Śląsku. Relacje telewizyjne napędziły skutecznie turystów.

Lans zrobił swoje, ale resztę organizatorzy, którzy na szewca, sąsiedztwo Niemiec i średniowiecze ściągnęli ludzi nawet z Wrocławia i Poznania. Mam nadzieję, że po stronie polskiej jarmark będzie się rozwijał tak jak po niemieckiej. A tam w tym roku już nie tylko średniowiecze, ale kusiła i ulica meksykańska, i wielka kopa siana do zjeżdżania, i domowe winiarnie.

Podobną sympatyczną lanserkę uprawia niewielki Węgliniec. Miasteczko niezbyt urokliwe, za to położone cudnie wśród borów. Grzybów tu w bród, więc wymyślili sobie mistrzostwa Europy w ich zbieraniu. Trafili w dziesiątkę, bo Polacy lubią grzyby jeść i zbierać. Słoiczek marynowanych prawdziwków z Węglińca smakuje lepiej niż z Pudliszek czy Horteksu.

Lans? Być może. Ale skuteczny, skoro raz do roku w tej kolejarskiej mieścinie wypada być, by wyjechać z niej z koszem prawdziwków, podgrzybków, kurek, a i rydze także się trafią.

Udało się też tego lata zaistnieć Bolesławcowi, który postawił na ceramikę z niebieskimi stempelkami. Każdy taką miał w kuchni lub ma, albo będzie miał. O wypalaniu kubków, ślubie i paradzie glinoludów słyszałam w każdej stacji telewizyjnej i czytałam w gazetach w całej Polsce.
I o to chodziło. Samorządy bystro dostrzegły, że nie wystarczy mieć u siebie coś atrakcyjnego, trzeba to wylansować. Dlaczego zatem nie wychodzi to Jeleniej Górze?

Bez echa przebiegł koncert harfisty Andreasa Vollenweidera, o tym, że miasto obchodzi 900-letnie urodziny głośno zrobiło się niestety po aferze z widowiskiem, w którym na stosach miały płonąć czarownice. O związkach srebrnej medalistki z Pekinu Mai Włoszczowskiej ze stolicą Karkonoszy także jakoś cichutko.

Nie umiał się jakoś samorząd jeleniogórski dogadać z sąsiadami. To, co mogło być świętem tego miasta oraz jego turystycznych sąsiadów - Karpacza i Szklarskiej Poręby - i zapaleńców z pałaców w Wojanowie, Staniszowie, Łomnicy, stało się lokalną imprezką. Taką, jakich w okolicy wiele.
Druga taka okazja, by zaistnieć w całej Polsce, już się długo pewnie nie powtórzy. I tym różni się piątkowy lans towarzyski od prawdziwej promocji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska