Może trudno w to uwierzyć, ale fakt jest faktem - Dolny Śląsk partycypował w zdobyciu aż sześciu spośród dziesięciu polskich medali przywiezionych z Pekinu. Różnie się jednak sprawy mają,gdy chodzi o korzenie rzeczonych medalistów.
Maja Włoszczowska np. to rdzenna jeleniogórzanka. Tyle że w barwach Halls Warszawa. Agnieszka Wieszczek z kolei to rodowita wałbrzyszanka. Pech jednak chciał, że w barwach ZTA Zgierz. Co innego srebrny dyskobol Piotr Małachowski. Wielkolud z maleńkiego Bieżunia pod Warszawą, szczęśliwie jednak reprezentujący Śląsk Wrocław. I zakochany w stolicy Dolnego Śląska po uszy.
Przy niewielkiej pomocy - to głównie do Was, rajcy miejscy - mógłby być nasz od początku do końca.
- Na razie wciąż wynajmuję mieszkanie w Warszawie, wspólnie z siostrą i przyjacielem, a mama została z rentą 500 zł po zmarłym ojcu. Nie jest więc łatwo to wszystko ogarnąć. Chciałbym jednak sprowadzić się na stałe do Wrocławia, bo tym miastem jestem zauroczony. Życie płynie tu spokojniej, a ludzie w urzędach bardziej przyjaźni. Nie mówią "niech se pan poszuka", tylko zaprowadzą, pokażą, drzwi otworzą. Jeszcze nic złego mnie tu nie spotkało - zwierza się nam Małachowski. - Nie ma co ukrywać, że byłoby super, gdyby prezydent Wrocławia mi pomógł. Odwdzięczę się w każdy możliwy sposób - dodaje dyskobol.
O ile nas pamięć nie myli, właśnie Rafał Dutkiewicz maczał swego czasu palce w akcji sprowadzania do Wrocławia, i osiedlania tu znanych oraz lubianych. Historyk Norman Davies otrzymał służbowe mieszkanie, mówiło się też o Kasi Stankiewicz. Może zatem postawić teraz na wybitnego sportowca?!
Że można, pokazały już władze Gorzowa. Oto Michał Jeliński, jeden z terminatorów, członek złotej osady wioślarskiej, otrzyma tam mieszkanie o dowolnym metrażu i w dowolnie wybranym miejscu. W Szczecinie natomiast Marek Kolbowicz odbierze kluczyki do nowego opla astry. Poza tym z Małachowskim mielibyśmy we Wrocławiu bezpieczniej. Świetnie rzuca dyskiem, granatem również na światowym poziomie (jako wojskowy), a i larum na trąbce podniesie kryzysową porą. Na tym instrumencie grywał jeszcze w Bieżuniu, w orkiestrze Ochotniczej Straży Pożarnej.
Swojego strażnika ma Teksas, dlaczego nie miałby mieć Wrocław? A człowiek to jeszcze stanu wolnego, choć serce jednak w pewnym sensie zajęte. Jeszcze w Pekinie wyjaśniał, że w noc poprzedzającą finałową rywalizację śniły mu się kobiety ("fajnie było"). Wciąż się śnią?
- Tak, ale ostatnio tylko jedna. Chciałbym z nią być, ona o tym wie, jednak razem nie jesteśmy. Cóż, czynniki zewnętrzne. To Polka, bo jestem tradycjonalistą, ale nie wrocławianka, choć kobiety macie tu świetne. Tyle mogę zdradzić - wyjaśnia Małachowski. Dziewczyny więc nie ma, prawa jazdy również.
- Jakoś brakuje mi do tego żyłki. Nie no, sto metrów po prostej przejadę, ale dalej może być różnie - uściśla. Poruszanie się środkami miejskiej lokomocji ma jednak i swoje dobre strony.
- Przed igrzyskami ludzie mnie nie poznawali. Po powrocie z Pekinu słyszę już hasełka typu: "O, to ten". No więc stwierdziłem, że muszę teraz lepiej wyglądać i zacząłem się częściej golić. Choć za ładny to ja już nigdy nie będę - skromnie kreśli swój wizerunek. Teraz w fachowy sposób będzie mu w tym pomagał Piotr Rysiukiewicz, jedna z gwiazd naszej sztafety 4x400 m. Lekkoatleta z głową pełną pomysłów, dziennikarz, ostatnio także menedżer. Ma też Rychu tę zaletę, że potrafi... jeździć autem. Kilka dni temu obaj panowie jechali z Warszawy do Wrocławia. I tak się po drodze zagadali, tak się rozpędzili, że nagle musieli się zatrzymać.
- Złapali nas "na suszarkę". Sierżant, człowiek w moim stopniu, jednak nas rozpoznał, a że wykroczenie wielkie nie było, to i tłumaczenie przyjął, a mandatu nie wlepił. Po prostu, zagadaliśmy się - zaznacza Rysiukiewicz.
Płacić nie musiał też ostatnio Małachowski za pobyt we wrocławskim hotelu Polonia. Rzecz działa się już, oczywiście, po pekińskich igrzyskach.
- Zatrzymałem się tam na dwie doby. Na odchodne, przy recepcji, tylko się pani uśmiechnęła, mówiąc, że sprawy finansowe mamy uregulowane - wyjaśnia potężny (192 cm, 125 kg) zawodnik. Wierzymy, że sympatyczna pani nie musiała szukać nowego miejsca pracy. A wracając do menago Rysiukiewicza, na razie rusza z lekka, powoli, choć w planach ma zajęcie się menedżerką na szerszą skalę. Od przyszłego roku.
- Mam za sobą wiele lat kariery, współpracy z mediami, ze sponsorami, więc będzie to dla mnie fajna odskocznia. Piotrkowi pomagam bardziej po koleżeńsku, bo przecież ma teraz swój czas. Zwrócimy się do firm ze środowiska wrocławskiego z pytaniem, czy nie są zainteresowane wykorzystaniem jego wizerunku. No i chcemy też ubezpieczyć prawą rękę Piotrka. Wywalczył nią srebro, ale wydaje mi się, że to ręka na wagę złota - twierdzi obrazowo. Okaże się w Londynie, kiedy Małachowski będzie sobie liczył już 29 wiosen.
- 29-31 lat to optymalny wiek dla dyskobola - twierdzi sam zainteresowany.
By jednak stać się numerem 1, kilka rzeczy trzeba zmienić.
- Fajnie mieć własny sztab ludzi. Jak się zachoruje na grypę, móc pójść do swojego lekarza na miejscu, a nie jechać gdzieś daleko. Przydałby się też dietetyk, fizjolog, fizjoterapeuta - wylicza Małachowski, podając za wzorzec to, co dzieje się wokół Estończyka Gerda Kantera. - Po pierwsze, jego wizerunkiem i kontraktowaniem udziału w mityngach zajmuje się menedżer. Do tego dochodzą osobisty lekarz i fizjoterapeuta. Gerd nie musi się martwić o bilety, przejazdy, jedzenie i całą organizacyjną otoczkę. On ma tylko rzucać - dodaje reprezentant Śląska Wrocław.
Jak nietrudno policzyć, taki luksus przekłada się na równiutki metr różnicy. O tyle właśnie - ni mniej, ni więcej - okazał się Kanter lepszy w Pekinie od Małachowskiego.
Okazji do rewanżu jeszcze w tym sezonie będzie bez liku. Jeden z konkursów rokrocznie jest jednak głównie zabawą.
- W Estonii takie zawody organizuje Aleksander Tammert. To nieoficjalne drużynowe mistrzostwa świata. Pieniędzy za ten start nie bierzemy, bo cel jest charytatywny. Ale i zabawa później przednia. Wspólne polowanie, paralotnia i inne atrakcje - przyznaje starszy szeregowy Małachowski. Mimo olimpijskiego srebra, awansu może jednak nie być. - Musiałbym pojechać na szkółkę, a na to pozwolić sobie nie mogę. To trwa dziewięć miesięcy - twardo zaznacza.
Władny go awansować jest jednak minister obrony narodowej Bogdan Klich. Tyle że jemu akurat może to przyjść z trudem.
- To prawda. W Pekinie, po wywalczeniu medalu, nie odebrałem od ministra telefonu. Limit na karcie miałem przekroczony. Poza tym nie wiedziałem, że to telefon od ministra - zastrzega skruszony mistrz. Co na to minister?
Małachowski wie, że służba to nie przelewki i w armii obowiązują ustalone normy. To go powstrzymuje od pewnego ruchu.
- Chciałbym tatuaż. Najlepiej na przedramieniu, ale ze względu na służbę to odpada. Zrobię więc na łydce. Po sezonie - planuje. Jeden, na prawym ramieniu, już ma. A czy my będziemy go mieć (tzn. Małachowskiego, nie tatuaż) na stałe we Wrocławiu? Jeśli władze miejskie spojrzą na temat przychylnie, jest na to szansa.
- Bardzo chciałbym sprowadzić się tu z siostrą, studentką Wyższej Szkoły Edukacji w Sporcie - wyjaśnia wicemistrz olimpijski. Sprawie będziemy się bacznie przyglądać.
Piotr Małachowski
Urodził się 7 czerwca 1983 roku w Żurominie.
Wicemistrz olimpijski z Pekinu w rzucie dyskiem (67,82), srebrny medalista młodzieżowych mistrzostw Europy (Erfurt 2005). Czterokrotny mistrz kraju (2005-2008).
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?