Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koszmarne wakacje znanych Dolnoślązaków

Anna Gabińska
Jedni marzą o schabowym z kapustą w Grecji, inni dziwią się, że muszą ściągać buty w meczecie w Egipcie. Bez takich problemów też można zaznać pecha na urlopie. Pisze Anna Gabińska.

Kilkadziesiąt osób w kraju to urlopowi frustraci - ocenia Paweł Lewandowski, wiceprezes Polskiej Izby Turystycznej. PIT dostaje od tej grupy dość regularną korespondencję. Dotyczy to wczasów zagranicznych, gdzie Polacy nie władają językiem obcym tak dobrze, by dochodzić swoich praw. Skarżą się więc do Izby. "Skandaliczna sytuacja, że w hotelu zajętym w 30 proc. przez Polaków nie ma polskiej telewizji" - pisze jeden. Dla innych na południu Europy brakuje schabowego z kapustą w menu hotelu, a w północnej Afryce zadziwiającym wymogiem jest ściąganie butów podczas zwiedzania meczetów.

Rafał Jurkowlaniec, marszałek województwa, nie przeżył takich nieszczęść. Za to dość kwaśno wspomina tygodniowe wakacje sprzed kilku lat. Budował wtedy dom w Marszowicach we Wrocławiu. Był tak zmęczony kupowaniem materiałów, umawianiem fachowców i pilnowaniem terminów, że postanowił na chwilę wyrwać się z tego szaleństwa. Wykupił domek nad morzem i wyjechał z żoną i córką nad Bałtyk. We Wrocławiu zostawili rewelacyjną pogodę. Nad morzem lał deszcz, termometr wskazywał 11 stopni.

Marszałek z żoną i córką siedział trochę w wilgotnym domku, ale w końcu włożył kurtkę i zaczął jeździć na rowerze. Wtedy zadzwonił szef ekipy budowlanej, że we Wrocławiu było urwanie chmury i zalało całą budowę. - Zostańcie państwo na wakacjach, nic tu po was, damy radę - pocieszał szef ekipy. Dla Jurkowlańca był to najpiękniejszy moment podczas całego urlopu. Lało do ostatniego dnia.

Marcin Zawiła, prezydent Jeleniej Góry, planował razem z kolegami po skończeniu szkoły średniej wakacyjny wypad autostopem. To miały być wspaniałe wakacje z przyjaciółmi, pełne przygód i wrażeń. Zamiast tego było kilka tygodni prawdziwej nerwówki, a z wyjazdu nic nie wyszło. Obecny prezydent po maturze zdawał egzaminy na historię na Uniwersytecie Wrocławskim. Kiedy nie został przyjęty, dostał wezwanie na komisję wojskową, a w kamasze nie chciał iść za nic w świecie. Pod koniec lat 70. zielony mundur dla wielu młodych ludzi oznaczał katastrofę. Aby tego uniknąć, jak wielu innych, zapisał się więc do szkoły hotelarskiej. Załatwienie wszystkich formalności trwało kilka tygodni. - Był to bardzo stresujący czas i najgorsze wakacje, jakie miałem - wspomina Marcin Zawiła. I choć z biegiem czasu okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, wtedy było to wielkie nieszczęście.

Nauka w szkole hotelarskiej nie poszła na marne. Język niemiecki do dziś jest mu przydatny. Bez problemu rozmawia z burmistrzami z niemieckich miast i nie potrzebuje pomocy tłumacza. A i na autostopową, choć w okrojonej formie, przygodę udało mu się załapać. Nie zrezygnował też ze swoich planów dalszej edukacji. W konsekwencji historię studiował na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, z czego jest bardzo zadowolony.

Wiceprezydent Głogowa Leszek Szulc pięć lat temu wyjechał z żoną na pierwsze zagraniczne wczasy do Włoch.Trochę czasu spędzili w Ostii, największej plaży rzymian, a po kilku dniach ruszyli samochodem do alpejskiego miasteczka. Droga wiła się ostro pod górę, ale kiedy zajechali na parking przed pensjonatem, auto padło. - Nie powiem, że nie poczułem wówczas lekkiego mrowienia, bo awaria w obcym kraju, a do domu ponad 1500 km - opowiada wiceprezydent Głogowa. - Na szczęście firma ubezpieczeniowa uwinęła się z problemem w trzy dni, zanim zdążyliśmy zwiedzić okolicę.

Waldemar Skórski, wiceprezydent Świdnicy, dwa lata temu wybrał się z rodziną na Litwę. - Już wcześniej podczas wizyt w naszym mieście partnerskim bardzo mi się ten kraj spodobał i postanowiłem go zwiedzić - opowiada. Dlatego wraz z rodziną zakotwiczył się nad tamtejszym morzem, w malowniczym kurorcie porównywalnym do naszego Sopotu. Niestety, już drugiego dnia pobytu jego 4-letnia wówczas córka Maja rozchorowała się i dostała wysokiej gorączki. Skórski z żoną zaczął szukać dla niej pomocy medycznej. - Najpierw trafiliśmy do przychodni w kurorcie - opowiada.

Tam lekarka obejrzała córkę i stwierdziła, że ona nie podejmie się diagnozy, po czym odesłała ich do szpitala wojskowe-go, gdzie leczyli się głównie marynarze. Przyjął ich doktor, który w białym czepku na głowie wyglądał jak wyjęty z czasów Związku Radzieckiego. Kiedy zbadał Maję, rozbrajająco szczerze stwierdził, że nie ma pojęcia, co jej jest. Skórscy załamani wrócili do pensjonatu.

Nazajutrz Maja dostała wysypki. Zdesperowani włączyli laptopa, internet i zaczęli szukać, na co może być chora. Wszystkie objawy wskazywały na ospę. Wyczytali, jakie leki trzeba podawać. Skórski jako głowa rodziny wyruszył w kurs po aptekach. Nikt tam nie mówił w żadnym innym języku niż litewski. Próby porozumienia skończyły się tym, że wrócił z maścią na kamienie nerkowe. Wtedy z pomocą przyszła im gospodyni pensjonatu i podarowała litewski odpowiednik naszej piochtaniny.

Zaczęli smarować tym Maję, a wysypka natychmiast zabarwiała się na zielono. Przesiedzieli większość urlopu w pokoju, a po powrocie na wiceprezydenta czekała jeszcze jedna niespodzianka. Musiał zapłacić niemal równowartość pensji za swoją, wymuszoną sytuacją, zabawę w lekarza, tzn. za roaming i ściąganie danych z internetu. - To były bardzo drogie wakacje, ale nadal twierdzę, że Litwa jest piękna, na wet z okien auta i pensjonatu - uśmiecha się Skórski.

Współpraca: Małgorzata Moczulska, Grażyna Szyszka, Katarzyna Wilk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Koszmarne wakacje znanych Dolnoślązaków - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska