Rozmowa z Marcinem Grygowiczem, drugim trenerem PGE Turowa Zgorzelec
Pamięta Pan chwilę, gdy poznał dyscyplinę sportu zwaną koszykówką?
W koszykówkę zagłębiałem się stopniowo. Moi rodzice byli sportowcami, tato ponadto grał w koszykówkę. Pierwszy raz zabrał mnie na mecz Gwardii Wrocław, kiedy byłem jeszcze bardzo młody. Miałem szczęście. Mieszkałem blisko hali, w której Śląsk prowadził nabór. Rozpocząłem treningi w wieku 12 lat.
Patrząc na przebieg Pana kariery, nietrudno stwierdzić, że przebiegała ona prawidłowo.
Do 19. roku życia przeszedłem wszystkie grupy, od młodzika do juniora. Dwa lata ćwiczyłem z pierwszym zespołem prowadzonym przez trenera Mieczysława Łopatkę. Wówczas zdobyłem ze Śląskiem dwa złote medale. Następnie rozpocząłem studia i jednocześnie grałem w AZS-ie Wrocław.
Studia ukierunkowane były pod kątem Pana obecnej pracy?
Tak. Studiowałem na kierunku nauczycielskim i trenerskim na AWF-ie we Wrocławiu. Po skończeniu nauki grałem do 28. roku życia. Równocześnie rozpocząłem pracę jako trener. W Śląsku przeszedłem wszystkie grupy wiekowe - od młodzika, poprzez kadeta aż do drugiej ligi. Później zdecydowałem się rozstać z Wrocławiem.
Jak poznał Pan trenera Jacka Winnickiego?
Poznaliśmy się, gdy miałem 17 lat. On był wówczas moim szkoleniowcem. Później, w relacjach trener - zawodnik, razem pracowaliśmy w rezerwach Śląska. Mieliśmy wspólny język i stworzyliśmy zgrany zespół. Przez wszystkie sezony odnosiliśmy sukcesy. Udało nam się awansować do ekstraklasy w Inowrocławiu czy wywalczyć z Lotosem Gdynia mistrzostwo kraju. Z tym zespołem niewiele zabrakło, abyśmy awansowali do czołowej ósemki Euroligi. Zabrakło nam kilkunastu sekund.
W kategoriach kolejnego wielkiego sukcesu będzie też opisywany minimum srebrny medal z PGE Turowem?
Przychodząc do Zgorzelca, wiedzieliśmy, że gramy zawsze do końca i chcemy wygrać ostatni mecz w sezonie. Wierzę, że tak będzie i tym razem. Awans do finału jest ogromnym sukcesem, ale chcemy zdobyć mistrzostwo Polski. Każdy trener, który dojdzie do najważniejszej serii sezonu, nie traktuje tego jako czegoś wielkiego. Wówczas myśli i marzy tylko o jednym - aby na jego szyi zawisł złoty medal.
Na czwartkowy i sobotni mecz PGE Turowa z Asseco Prokomem praktycznie nie ma już biletów…
Bardzo się z tego powodu cieszymy. To znak, że jest duże zainteresowanie naszym zespołem oraz że nasza praca nie szła na marne.
Na czym tak naprawdę polega praca asystenta pierwszego trenera w koszykarskim klubie?
Swoją pracę trzeba wykonywać najlepiej, jak się potrafi. Od chwili zatrudnienia w klubie ze Zgorzelca pamiętam, co należy do moich obowiązków. Na tym się koncentruję. Moja współpraca z Jackiem Winnickim układa się dobrze, na co mogą wskazywać chociażby wyniki. Moja praca poza meczem - co każdy może wówczas zaobserwować - w skrócie polega na współpracy w przygotowaniu i prowadzeniu treningu, a także na rzeczach związanych z przygotowywaniem informacji o przeciwnikach. To wykonuję wspólnie z drugim asystentem Edwardem Żakiem. Dużym plusem jest to, że dobrze rozumiemy się z Jackiem. Pomagamy sobie w sytuacjach, które są wokół zespołu. Dużo rozmawiamy i omawiamy to, co się dzieje w danej chwili.
Myśli Pan już o wakacjach?
Staram się tak robić w życiu, aby nie czekać ze wszystkim o ostatniej chwili. Dlatego wraz z żoną mamy już wstępny zarys i pewne ustalenia. Wakacje są uzależnione od tego, co w życiu robimy zawodowo. Teraz jestem skoncentrowany na tym, aby zespół odniósł sukces. Praca jest też moim hobby od wielu lat, temu się oddałem. Dlatego najszybciej pojedziemy z pewnością po zaplanowanej dacie siódmego meczu z Asseco Prokomem.
Rozmawiał Grzegorz Bereziuk
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?