Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Pawłowski: Człowiek o kilku twarzach

Paweł Pluta
Jerzy Pawłowski był jednym z najwybitniejszych polskich sportowców
Jerzy Pawłowski był jednym z najwybitniejszych polskich sportowców fot. east news
23 kwietnia 1975 roku zniknął jeden z najwybitniejszych sportowców Polski. Media milczały na ten temat... O szabliście wszech czasów, agencie polskiej bezpieki i szpiegu CIA, Jerzym Pawłowskim - pisze Paweł Pluta.

Spróbujmy uruchomić naszą wyobraźnię. W 2011 roku nadal mamy czasy zimnej wojny, a w Polsce wciąż panuje komuna. Nagle ni stąd, ni zowąd Adam Małysz znika bez śladu. Nic nie mówią na ten temat w mediach. Dopiero po jakimś czasie okazuje się, że został on oskarżony o zdradę i jako agent CIA skazany na 25 lat więzienia. Potem wychodzi na jaw, że jeszcze wcześniej współpracował z bezpieką. Niewiarygodne? Tak było naprawdę, ale w 1975 roku, z jednym z najwybitniejszych i najbardziej znanych polskich sportowców.

Nagi w pociągu
Jerzy Pawłowski miał bardzo nieciekawy życiorys, biorąc pod uwagę fakt, że przyszło mu dorastać w stalinowskich czasach. Przyszedł na świat 25 października 1932 roku w Warszawie w bardzo patriotycznej rodzinie. Jego dziadek służył w Legionach Piłsudskiego. Ojciec natomiast walczył w wojnie obronnej w 1939 roku, a następnie w batalionie Armii Krajowej "Zośka". Sam Pawłowski jako młody chłopak w latach okupacji i w powstaniu warszawskim udzielał się w formacjach pomocniczych AK. Już wówczas dobrze sobie radził, przemycając i handlując m.in. mięsem.
Tuż po wojnie, jak większość jego rówieśników z warszawskiego Grochowa, pokochał sport: grał w piłkę, boksował, skakał w dal, a nawet o tyczce, ale przypadek sprawił, że zainteresował się szermierką. Kiedy Pawłowski kopał dół na śmieci, trafił na kawaleryjską szablę, która zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Zaczął nią walczyć dla zabawy, a - jak wspominał - bohaterami jego snów zostali Wołodyjowski, Skrzetuski i Kmicic. W 1949 roku trafił do stołecznego Ogniwa, potem do milicyjnej Gwardii, a od 1952 roku do wojskowej Legii. Na pierwszy trening przyjmował go węgierski fechtmistrz Janos Kevey. Na sali spotkał wspaniałego przyjaciela i partnera Wojciecha Zabłockiego, z którym rywalizacja stała się koniem pociągowym polskiej szabli.

"Byliśmy zupełnie różni. A jednak zawsze nas ze sobą mylono" - wspomina Zabłocki w swojej książce "Walczę, więc jestem". "Prawdopodobnie źródłem częstych pomyłek było to, że stanowiliśmy najsilniejszy punkt polskiej drużyny szablowej i w związku z tym wymieniano nas jednym tchem. Ku memu zdziwieniu mylono nas także, kiedy na planszach świata triumfował tylko Pawłowski, a ja poświęcałem się głównie architekturze. Mylono nas też wtedy, kiedy Jurek siedział w więzieniu, a nawet wtedy, kiedy z niego wyszedł" - pisze Zabłocki. Nawet po śmierci Jerzego Pawłowskiego, żona Wojciecha Zabłockiego - aktorka Alina Janowska - odebrała kilka listów kondolencyjnych.

Wróćmy jednak do lat 50. Trener Kevey szybko poznał się na talencie Pawłowskiego, który rok po pierwszej lekcji z Węgrem został wicemistrzem Polski, a mając 18 lat, trafił do kadry narodowej. Młodym sportowcem, który zaczynał wyjeżdżać na zagraniczne turnieje, zainteresowała się bezpieka. - Podpisałem zobowiązanie, ponieważ nie chciałem, żeby dobrali się do mojego ojca, żołnierza AK - wyznał po latach Pawłowski, który zaczął donosić pod pseudonimem "Papuga". A donosił o tym, co robią podczas wyjazdów za granicę m.in. Irena Szewińska czy Jan Ciszewski. Kilka lat później zobowiązał się do współpracy z wywiadem wojskowym, tym razem jako "Szczery". Jak się potem okazało, współpracownikiem specsłużb był raczej kiepskim, bo podczas zagranicznych wojaży Pawłowski bardziej skupiał się na interesach i handlował na przykład zegarkami czy sprzętem szermierczym, a do kraju przemycał m.in. maszyny do trykotażu domowego. - Ja, Jurek Pawłowski i Emil Ochyra wieźliśmy w przedziale sypialnym trzy takie maszyny, gdy dojechaliśmy do granicy czechosłowacko-polskiej - wspomina Wojciech Zabłocki. - Celniczka kazała, aby Emil odsunął walizki, za którymi ukrył swoją maszynę. Wtedy Jurek powiedział: "Poczekaj, Emilku, to ci pomogę". I zeskoczył przed celniczką... całkiem nagi, bez piżamy, którą przed chwilą zdjął pod kołdrą. Celniczka tylko wrzasnęła i wypadła w popłochu z naszego przedziału - wspomina Zabłocki.

Szablista wszech czasów
Niesamowite sukcesy osiągał Pawłowski na planszy. Pierwszy tytuł mistrza Polski we florecie zdobył już w 1952 roku. Potem w kraju triumfował jeszcze trzynastokrotnie w szabli. Podczas pierwszego startu olimpijskiego (Helsinki 1952) dotarł (wraz z Zabłockim) do półfinału indywidualnego turnieju w szabli. Słowa trenera Keveya - "musisz być mistrzem" - towarzyszyły mu nie tylko na zawodach, ale przede wszystkim na sali treningowej, kiedy pot zalewał oczy od ćwiczeń do upadłego. Aż do momentu, kiedy węgierski fechtmistrz stwierdził: "To je dobre". W drodze do celu pokonywał wiele przeszód, w też cho zakaźną żółtaczkę i długie leczenie w szpitalu. Przez trenera Keveya przerwał normalny tok nauczania i maturę zdawał z opóźnieniem, a potem ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Warszawskim. Uparcie parł do przodu , aż wreszcie wszyscy musieli uwierzyć, że jedynym szablistą, który może przerwać długoletnią epokę dominacji węgierskich arcymistrzów, jest on. Na ten sukces nie było jeszcze pory podczas jego drugich igrzysk w Melbourne (1956), gdzie zdobył srebro indywidualnie i z drużyną. Wieloletnie marzenia chłopaka z Grochowa spełniły się wreszcie w Paryżu (1957), gdzie wywalczył po raz pierwszy tytuł mistrza świata. Wszyscy w końcu się kiedyś tego spodziewali, z wyjątkiem... organizatorów, którzy nie pomyśleli o przygotowaniu płyty z polskim hymnem. Chóralny śpiew rodaków uratował sprawę. Był spontaniczny i tym bardziej wzruszający. Węgierska hegemonia została przełamana po ponad 30 latach. Kiedy dwa lata później, podczas mistrzostw świata w Budapeszcie, biało-czerwoni w drużynowym pojedynku o złoty medal wygrali z Madziarami, Pawłowski był znów zawodnikiem, który postawił przysłowiową kropkę nad i.
Na planszy był niesamowity. - W latach 60., podczas zawodów w Bydgoszczy, Pawłowski wygrał z Ochyrą, ale ten miał pretensje, że wynik wypaczyli sędziowie. W następnym pojedynku Pawłowski podłożył się innemu zawodnikowi, aby znów spotkać się w barażu z Ochyrą. I tym razem rozgromił go, po czym z triumfem spojrzał na niego z góry - wspomina Zbigniew Koerber, fechmistrz we Wrocławskim Klubie Szermierczym "Kolejarz".

Podczas trwającej ćwierć wieku kariery Pawłowski zdobył w sumie 19 medali mistrzostw świata (w tym siedem złotych). Na kolejnych igrzyskach, w Rzymie (1960), wywalczył srebro z drużyną. Cztery lata później w Tokio sięgnął drużynowo po brąz. W końcu podczas czwartych już swoich igrzysk (Meksyk 1968), gdy miał 36 lat, stanął na najwyższym stopniu podium. Rok wcześniej Międzynarodowa Federacja Szermiercza uznała go za szablistę wszech czasów.

Pomógł Cyrankiewicz
W 1964 roku, podczas dwóch zagranicznych wyjazdów, wystarczyły dwie rozmowy z agentem CIA, aby namówić Pawłowskiego do zostania amerykańskim szpiegiem. CIA wiedziała o jego współpracy z bezpieką, a w majorze Ludowego Wojska Polskiego, adiunkcie Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie, a przede wszystkim osobie znającej najważniejsze osoby w peerelu, widziała cennego współpracownika.

W końcu nie kto inny tylko on załatwił sobie u ówczesnego premiera Józefa Cyrankiewicza zwolnienie z cła na mercedesa 300, którego kupił za pieniądze zarobione na sprzedaży cennych monet w Republice Federalnej Niemiec. Dodajmy, że takim samym ekskluzywnym autem jeździł wtedy także szef polskiego rządu. Natomiast Władysław Gomułka sam wręczał Pawłowskiemu legitymację PZPR, kiedy okazało się, że tak znakomity sportowiec nie należy jeszcze do partii.
Po latach szermierz wszech czasów twierdził, że sam podjął decyzję o tym, by zostać agentem CIA. Z całą determinacją, na ochotnika i dobrowolnie, by walczyć z rosyjską KGB. Faktem jest, że za Rosjanami nie prze-padał, co potwierdzali wszyscy z jego otoczenia. Kiedyś, w jednym z wywiadów, Pawłowski zapytany o ulubionych przeciwników, odpowiedział: - Najlepiej walczy mi się z Ruskimi, bo historycznie my, Polacy, zawsze ich lejemy. - Oczywiście jego słowa nie trafiły do mediów, tylko do teczki bezpieki.

Generał Czesław Kiszczak pisał w swoich wspomnieniach, że przy okazji pracy Pawłowskiego dla służb specjalnych PRL był on pazerny na pieniądze. To samo zarzucano mu w Polsce Ludowej, kiedy opisywano go jako agenta CIA. Faktycznie, Pawłowski opływał w luksusy - jak na tamte czasy. Oprócz wspomnianego mercedesa miał w centrum Warszawy pięciopokojowe mieszkanie wypełnione antycznymi meblami i kolekcją cennych obrazów. Tłumaczył to szczęściem w pokerze, w którego grał namiętnie i... często wygrywał. Mówiło się też, że żył bardzo wystawnie i uwielbiał brylować na salonach. Zresztą głównie z tych powodów rozwiódł się, by wkrótce ożenić się ponownie.

Pawłowski zaprzeczał, że został agentem dla korzyści majątkowych. - Nigdy nie brałem pieniędzy od CIA. To kłamstwo komunistycznej propagandy. Kiedy mnie skazywali, za wszelką cenę chcieli mi udowodnić pobieranie ogromnych pieniędzy za szpiegostwo, takich, jakie KGB, GRU oraz polskie SB i MSW płaciły swym agentom na Zachodzie, np. Zacharskiemu. Była to zemsta generała Kiszczaka, świadome szkalowanie zdrajcy komuny, jakim niewątpliwie byłem - wspominał.

Malarz i terapeuta
23 kwietnia 1975 roku słuch o Jerzym Pawłowskim zaginął. Krążyły na ten temat najrozmaitsze plotki. Nawet takie, że zastrzelono go na Okęciu, gdy próbował uciec na Zachód. Dopiero po dwóch miesiącach "Trybuna Ludu" napisała, że toczy się przeciw niemu śledztwo i jest oskarżony o szpiegostwo. Pawłowskiego wsypał ponoć zdrajca w CIA, który ujawnił KGB, kim jest agent "Paweł".
8 kwietnia 1976 r. Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego skazał Pawłowskiego na 25 lat więzienia, utratę praw publicznych na 10 lat i zdegradował do stopnia szeregowca. W więzieniu w Barczewie przebywał z kryminalistami, którzy - jak mówił - mieli go zniszczyć, ale on przedstawiał się jako bohater walki z komuną. Za cenę wcześniejszego wyjścia z więzienia, w okresie stanu wojennego, władze zaproponowały Pawłowskiemu nagranie wywiadu, w którym pokaja się i pochwali ówczesne władze. Zgodził się i otrzymał nagrodę. W 1984 roku Rada Państwa PRL udzieliła mu łaski. Postanowiono wymienić Pawłowskiego i innych agentów amerykańskich osadzonych w polskich więzieniach, m.in. na skazanego w USA super-szpiega PRL-u Mariana Zacharskiego. Słynna wymiana nastąpiła 11 czerwca 1985 r. na moście w Berlinie. Pawłowski postanowił jednak zostać w Polsce. Po latach wyznał w jednym z wywiadów, że powiedział wtedy Amerykanom: - Zostaję dlatego, że to jest mój kraj i że to komuniści powinni wyjechać do Rosji, jeśli im pobyt w Polsce nie odpowiada.

- Kiedy wrócił do Warszawy, umówiłem się z nim na wspólny trening. Jurek utył, wyłysiał, ale wyglądał dobrze. Miał ciągle znakomity refleks i świetną technikę - wspomina Wojciech Zabłocki. Wkrótce, w wieku 57 lat, Pawłowski wystartował w turnieju kadry w Łodzi i zajął czwarte miejsce, przegrywając tylko z aktualnym wicemistrzem olimpijskim Januszem Olechem. - Po tych zawodach, na wniosek prezesa PZS Ryszarda Parulskiego, zabroniono mu występów w oficjalnych turniejach - dodaje Zabłocki.

Pawłowski zajął się sprzedawaniem swoich obrazów. Jeszcze w więzieniu okazało się, że jest uzdolniony plastycznie, choć był tylko samoukiem. Odkrył też w sobie zdolności bioenergote-rapeutyczne.

Zmarł w saunie, na zawał serca, 11 stycznia 2005 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jerzy Pawłowski: Człowiek o kilku twarzach - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska