Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Portret Gecia jakoś uczciwy chyba...

Krzysztof Kucharski
Eugeniusz Get Stankiewicz wiedział, że choruje. Od kilku miesięcy konsekwentnie porządkował swoje życie
Eugeniusz Get Stankiewicz wiedział, że choruje. Od kilku miesięcy konsekwentnie porządkował swoje życie Piotr Krzyżanowski
O Eugeniuszu Gecie Stankiewiczu, zmarłym w niedzielę wybitnym grafiku światowej sławy, jednym z najbardziej znanych wrocławian, człowieku-instytucji, bez którego trudno było wyobrazić sobie stolicę Dolnego Śląska, pisze Krzysztof Kucharski.

Nie jestem za dobrym portrecistą, bo mam skłonności do emfazy. A Get by mnie zabił, gdybym z czymś lub w czymś przesadził. Był w tych sprawach zbrodniczo-zasadniczy. Nie znosił picu. Jeśli to stare kolokwialne słowo ma dziś jeszcze jakąś siłę. Widać z tego, że słowa muszę ważyć po aptekarsku!

***
Jakoś nie mogę się przełamać, żeby napisać: Get był… Pewnie te czasy mi się będą mieszały. Już nie wyjdzie na Rynek, ale zawsze jakby tam będzie w naszej pamięci. Przynajmniej dla wszystkich jego przyjaciół i znajomych oraz znajomych króliczka. Jak przejść normalnie koło Domku Miedziorytnika, czyli kamieniczki Jaś na rogu Mikołaja i Odrzańskiej. Mijając ją, zawsze patrzyłem, czy Get siedzi i coś dłubie, czy gdzieś łazi…

We Wrocławiu jest jeszcze spora grupka osób, która początki artystycznej drogi Geta zna z autopsji, jak Janek Aleksiun (dziś profesor, były rektor i legenda wrocławskiej grafiki), Wojtek Siwek (animator i wieloletni dyrektor Jazzu nad Odrą, u którego Get zarabiał chyba pierwsze przyzwoite pieniądze), Czarek Żyromski (mistrz "podchodów" w drukarni, dzięki niemu różne grafiki Geta i Sawki mogły mieć większy nakład niż 20 sztuk). Tych nazwisk jest jeszcze parę i warto do nich wracać.

Jesteśmy na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Przed wystawą w Muzeum Plakatu w Wilanowie w roku 1976. Czterech wrocławskich grafików, nazywanych potem "wrocławską czwórką", dostrzegła wtedy cała Polska jako silną grupę, choć każdy z nich był inny i takim pozostał. Właśnie posypały się zamówienia na plakaty i inne graficzne formy.
Get był, na przykład, mistrzem wyrafinowanego dyplomu i chyba pozostanie, bo przeskoczyć Mistrza naprawdę będzie trudno.
Na początku to było tak…

***
Wrocławska szkoła plastyczna zatrudniła swojego absolwenta, znakomitego grafika i plakacistę profesora Macieja Urbańca, a jego asystentem w pracowni grafiki użytkowej został prawie świeży magister Jan Jaromir Aleksiun. Studentem u tych panów chciał być Jerzy Czerniawski, tu też trafiło dwóch "dezerterów" z architektury Jan Sawka i Eugeniusz Get Stankiewicz. Tu już na początku pozawiązywały się różne nici historii losów.
Cała trójka studentów, ale też niewiele starszy Aleksiun, mocno była związana ze studenckim ruchem artystycznym.

- Można powiedzieć, że znałem Geta od zawsze - napisał mi w e-mailu przed trzema dniami Jasiu Sawka od wielu lat mieszkający i tworzący w Stanach Zjednoczonych. - Kiedy zacząłem studia we Wrocławiu, Get był już lokalną legendą. Rozwijaliśmy się razem, próbując sforsować cenzurę i pokłady idiotyzmów PRL. Kiedy los nas rozłączył, na ostatniej wspólnej wystawie w Wilanowie, Get zabłysnął wspaniałym dziełem, skromną formatowo pracą. W drewnianym pudełku umocowany był krzyż, postać Chrystusa, trzy gwoździe i młotek. Wszystko nazywało się "Zrób to sam". To fizycznie małe, a jakże wielkie dzieło, pozostaje w mojej pamięci jako Jego najlepsza praca. Oddzieliły nas oceany, poszliśmy dramatycznie różnymi drogami artystycznymi, ale przyjaźń została nienaruszona. I to jest nasza najpiękniejsza wspólna praca.

***
Jasiu razem z Geciem w studenckich latach i później tworzyli duet, który ilustrował gazetki ukazujące się przy okazji festiwalu Jazz nad Odrą czy Festiwalu Teatru Otwartego.
To był nowy nurt, oprócz oficjalnej prasy, towarzyszący potem wielu festiwalom, ale zaczęło się tu.
Po wszystkich koncertach czy spektaklach, a więc koło północy, zbierała się w którymś z pokojów w studenckim klubie ZSP "Pałacyku" nieformalna redakcja, bo wpadał kto chciał. Potrzebujący podzielić się słowem dudnili na zdezelowanych maszynach do pisania, a Get i Sawka z nieodłącznymi buteleczkami czarnego tuszu i obsadkami z piórkiem, czyli specjalną kreślarską stalówką, puste miejsca, obok recenzji, impresji, fraszek, żartów, polemik i Bóg wie czego, wypełniali swoimi rysunkami.
Często przekraczało to wszelkie miary dzisiejszej tak zwanej poprawności politycznej, a jeszcze bardziej obyczajowej. Raz miały one charakter komentarza, przewrotnej ilustracji, ale najczęściej były surrealistycznym żartem.

***
Na popołudniowych koncertach fani jazzu albo teatru wyrywali sobie też te gazetki z rąk, bo nakład miały niewielki. Nie mogę okłamywać, że dla odkrywczych i brawurowych form wyszukiwaczy czcionek. Wyrywali je sobie dla rysunków Geta i Sawki.
Sto, czasem sto pięćdziesiąt albo dwieście egzemplarzy rozchodziło się w parę chwil.
Drugim nurtem były pamiątkowe znaczki, koszulki z nadrukami i inne gadżety. Te atrakcje dodatkowe można było kupić za parę złotych tylko w kuluarach przed koncertami, więc kiedy na ulicy ktoś miał znaczek zaprojektowany przez Geta z marchewką, której korzeń był koloru zielonego, a natka czerwonego, to wiadomo, co nas łączyło.
Niewiele osób zdawało sobie sprawę, że Get był daltonistą i był to rodzaj świadomej artystycznej demonstracji. Każda farbka, którą kupuje plastyk, jest dokładnie opisana. Pomyłki nie mają prawa się zdarzyć.

Marchewki w Geta twórczości miały swój przewrotny dalszy ciąg w kilku pracach i plakatach.
Na Jazzie nad Odrą pojawił się też znaczek Geta nawiązujący do politycznej nowomowy i powszechnie używanego związku frazeologicznego "członek z ramienia", bo każdy członek musiał kogoś reprezentować. Geciu potraktował to dosłownie. Spod zarośniętej pachy mężczyzny wynurzał się męski członek w zwisie z proporcjonalnymi jajeczkami.
Co się działo, nie muszę chyba opisywać. Ale ten znaczek, mały plastikowy prostokąt, mniej więcej 5x4 w centymetrach, po jakimś czasie wart był pięć stówek. To było między 1/3 i 1 średniej krajowej pensji. Oczywiście, Get nic z tego nie miał, poza satysfakcją prześmiewcy.

***
Nie potrafię sprawdzić, to był początek lat siedemdziesiątych, czy pierwszy pojawił się znaczek, czy też plakat identyczny w rysunku do znaczka, a towarzyszący premierze Bufet-Opery w teatrze STU "Kur zapiał 2", który krakowska cenzura przepuściła bez mrugnięcia oka, a może właśnie z mrugnięciem. W cenzurze pracowało też wielu porządnych ludzi. Owa "erotyczna" pacha miała wśród kolekcjonerów różnych przekraczanych progów taki wymiar, jak Andrzeja Mleczki erotyczne zbliżenie nosorożca z żyrafą z propagandowym hasłem "Obywatelu! Nie pieprz bez sensu".
Geta plakat i plakietka nie potrzebowały słów. I to jest mistrzostwo świata na cieniutkiej linie nieprzyzwoitości i politycznej aluzji. Obaj panowie już za życia stali się klasykami.
Get polityczne aluzje wkładał do wielu plakatów i to przechodziło w większości przypadków. Były gorące czasy, pełne żarliwych dyskusji artystycznych. Także takich z politycznym podtekstem. Get brał w tym udział twórczo.

***
Wtedy cała "czwórka wrocławska" miała już ciągle powiększający się dorobek plakatowy, bo też byli najtańszymi najemnikami arty- stycznymi. Czasami honorarium stanowiło pół litra żytniej, zresztą najczęściej spitej razem z "pracodawcą".
Przełomem była wspomniana wystawa w Wilanowie. Nie był to przypadek. Krytycy już wtedy nazywali ich plakaty i grafiki - "świeżym powiewem", bo rzeczywiście prace Geta i reszty muszkieterów wyłamywały się ze wszystkich nurtów, mód, konwencji ówcześnie panujących.
- To, co zaprezentowała "wrocławska czwórka" w Wilanowie, było bardzo świeże intelektualnie - podkreśla Mariusz Hermansdorfer, dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu. - Oni inaczej myśleli o plakacie i innych formach graficznych. Nasze drogi z Getem rzeczywiście wiele razy się krzyżowały. Mamy w naszym Muzeum Narodowym ponad sto jego prac. Część ma Ossolineum i część wrocławska Akademia Sztuk Pięknych.

Mariusz Hermansdorfer jest przekonany, że uda nam się te wszystkie prace zebrać i pokazać na sumującej jego twórczość wystawie, ale perfekcyjnie przemyślanej.
- Myśląc realnie, nie uda się tego zrobić wcześniej niż za rok, a nawet może dwa lata, bo powinien temu towarzyszyć profesjonalny katalog wyczerpujący całą jego twórczość - przekonuje dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu i dodaje: - Aparat naukowy nie jest taki szybki, musi wszystko dokładnie zbadać i sprawdzić.
Get wiele swych prac oddał Muzeum Narodowemu w depozyt, bo nie miał pieniędzy, żeby je wykupić.

Teraz pewnie będzie trochę czasu, żeby te wszystkie sprawy uregulować prawnie. Już jest tysiąc różnych pomysłów, również taki, by Domek Miedziorytnika był swego rodzaju Muzeum Geta. Nie spieszmy się, to wszystko wymaga analizy i mądrych wyborów. Nie na łapu-capu. Domek ma wiele Geta śladów nawet na zewnątrz.

***
W życiu chyba dwa razy udało mi się Geta namówić na rozmowę do gazety. Unikał wszelkich kontaktów z mediami, jak święconej wody. Nie wiem, jak go namówił Jacek Szatkowski - poznaliśmy się wszyscy jeszcze za studenckich czasów - by zgodził się na rozmowę z jego córką Justysią, która pisze pracę dyplomową w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego na temat Geta Oszmiańskiej Szkoły Passe Partou.
Wybraliśmy maleńki, ale pikantny fragmencik ostatniego wywiadu, który udzielił Justynie

Szatkowskiej 3 marca 2011 roku:
- Ja nie robię grafik dla grafik. To są rzeczy, które powstają na zamówienie. To jest po coś. Jak ktoś zamawia u mnie grafikę erotyczną, na przykład taka jedna pani mówi:
- Mój syn kończy osiemnaście lat, bardzo proszę o grafikę erotyczną.
No to pytam: - Jaka ona ma być? Czy nie wystarczy kupić mu "Playboya" albo jakiś film?
- Nie, chcę, żeby to miało "artystyczną jakość".
- To niech pani idzie do kogoś innego, ja mogę zrobić tylko nieartystyczną.
- Ale ja zapłacę.
Wtedy się pytam: ile?
- Dużo.
- No, jak dużo, to spróbuję.

No i wtedy nie robię żadnej grafiki erotycznej, tylko po prostu próbuję sobie wyobrazić tego kogoś, tego osiemnastolatka, który ma w każdym komputerze tyle róż-nych możliwości oglądania obrazków, w Empiku i w innych kioskach ileś tych widoków erotycznych czy para-erotyczych.. I co ja mu tutaj mogę zaproponować? Ale coś tam zawsze wychodzi.
Potem przychodzi pani z dziękczynieniem. (…) Głupio bym się czuł, gdybym powiedział, że ja eksperymentuję.
Co to jest eksperymentowanie?
Czy to jest szukanie czegoś? Cały czas szukam, właściwie eksperymentem jest zejście po schodach również, zwłaszcza jak się wypije kieliszek, to można się zwalić i zniknąć, złamać sobie kręgosłup czy coś innego...

Nie zajmuję się takimi problemami, jak eksperyment w sztuce czy tam w mojej pracy. Jak robię dyplom, to wiem, jaki ma format, przyjmuję technologię wykonania. Za to mam dostać pieniądze i mam to zrobić w określonym czasie. Tak, a nie inaczej...

***
Get wyznawał zasadę, że artystą się tylko bywa, a rzetelnym i sprawnym rzemieślnikiem trzeba być zawsze. Bo z tego można uczciwie żyć. Myślę, że to nie koniec moich przypomnień Getowych...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska