Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie "czy Frasyniuk" tylko "dlaczego Frasyniuk dopiero teraz"?

Arkadiusz Franas
Paweł Relikowski
Szalenie popularny jeszcze niedawno w Polsce (a teraz też?) Gabriel García Márquez w "Jesieni patriarchy" napisał: "(...) ojczyzna bez bohaterów to jak dom bez drzwi (...)".

Faktycznie, u nas przeciąg. My nie kochamy bohaterów. Jakoś łatwiej przychodzi liderom naszego życia politycznego skopanie drugiego człowieka niż powiedzenie o nim kilku ciepłych słów. Dlatego tutaj nie chcę pisać o tych, którzy nie powinni zostać Honorowymi Obywatelami Wrocławia, a przytoczyć kilka argumentów mających udowodnić, dlaczego Władysław Frasyniuk powinien już dawno być w gronie Civitate Wratislaviensi Donatus - bo tak brzmi oficjalna nazwa tego tytułu.
Ale zanim przejdę do dowodów, kilka słów wstępu. Nie rozumiem, po co każdego roku przechodzimy to zamieszanie z potajemnym zgłaszaniem kandydatur i zawsze musimy liczyć, że będą przecieki. Przecież dla żyjących sama nominacja to już chyba zaszczyt, a dla tych, co odeszli, przegrana w głosowaniu nie musi być oznaką braku szacunku. Nie bójmy się dyskutować o tych, którzy zasługują na nasze uznanie. To kolejny element budowania naszej tożsamości. By być wspólnotą, musimy mieć i historię, i bohaterów.

Więc dlaczego Władysław Frasyniuk? Bo to lider przemian w naszym regionie i w naszym mieście. I pewnie znajdą się ludzie, którzy z łatwością mogą okrzyknąć go "łamistrajkiem" oraz wypomnieć mu, że nie był pierwszy na strajku. Bo faktycznie 26 sierpnia 1980 roku miał akurat wolne. I dopiero wyspany, przeciągając się na balkonie, zauważył, że chyba się zaczęło (bo tak naprawdę było). A IPN pewnie by jeszcze znalazł, że biegnąc do swej zajezdni przy ul. Krakowskiej na strajk, niezbyt się spieszył, bo zatrzymał się, by kupić papierosy. I możliwe, że nawet bez filtra. W IPN-ie nie takie "rewelacje" potrafią odkryć (choć na razie nic mi nie wiadomo, by odkryli).

Bo nie wiem, czy Państwo zauważyli, że teraz tak łatwo rzuca się oskarżenia. W myśl zasady, że każda prawda jest względna, a w końcu zbliża się czas wyborów i trzeba dać się zauważyć. Przykre to, bo wrocławscy politycy wszystkich opcji do tej pory znani byli raczej z umiaru w swych opiniach. I nawet, jak się jednemu czy drugiemu coś wyrwało, to nie mieli problemu z posługiwaniem się słowem przepraszam.

Dlaczego Frasyniuk? Bo w przeciwieństwie do tych, o których wspomniałem, On potrafi mówić inaczej. Na przykład: "Leszek Kaczyński to nie tylko moja młodość, ale również taki ciężki czas, gdy ludzi z odwagą nie było tak wielu, jak dzisiaj. Takie przyjaźnie długo się pamięta i trzeba naprawdę wiele zrobić w dalszym życiu, by taką przyjaźń zabić. Niezależnie od różnic i sporów, które toczyliśmy już nawet nie z Leszkiem, ale z prezydentem Lechem Kaczyńskim, spotkanie z nim było zawsze spotkaniem przyjaciół".

Choć oczywiście pamiętamy, że i w nerwach mu się wyrwało: "Jarek, pierdolisz, nie było cię tam". To po wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego na zjeździe "Solidarności" w 2010 r. w rocznicę Sierpnia.

Dlaczego więc Władysław Frasyniuk? Bo to nasz dolnośląski Lech Wałęsa. Dopóki świat nie usłyszał o Bogdanie Zdrojewskim czy Rafale Dutkiewiczu, to pierwszy przewodniczący zarządu Regionu Dolny Śląsk Solidarności był symbolem i twarzą naszej ziemi. Twarzą z brodą i wąsami, rozpoznawalną w każdym zakątku Polski. Był sławny, bo aktywnie uczestniczył w pracach tej jawnej, jak i podziemnej panny "S", za co na kilka lat trafił do więzienia. Stał się architektem sceny politycznej na Dolnym Śląsku pod 1989 roku. Trochę upraszczając można powiedzieć, że prawie wszystko tu się od niego zaczęło.

A IPN pewnie by mu jeszcze znalazł, że biegnąc na strajk do zajezdni przy Krakowskiej, niezbyt się spieszył, bo chyba zatrzymał się, by kupić w kiosku papierosy. I możliwe, że bez filtra...

I nie ma co się wstydzić tak wielkich słów, bo akurat do Niego one pasują. A że potem było różnie? To nie ma żadnego znaczenia, choć oczywiście wszyscy pamiętamy, że z jakichś powodów faktycznie nie udało się Frasyniukowi z Unią Wolności czy późniejszą Partią Demokratyczną. Tak samo jak i politycznie nie powiodło się Lechowi Wałęsie. No cóż, jest taka teoria, że są ludzie, którzy sprawdzają się w czasach wojen, a nie dają sobie rady, gdy przychodzi pokój. Może i tu mamy do czynienia z podobnym zjawiskiem. Tylko że obaj panowie nie muszą nam już niczego udowadniać. To, co zrobili do tej pory, w zupełności wystarczy, by uznać ich za bohaterów narodowych. Spokojnie mogą udać się do swojego Sulejówka i niczym marszałek przed wojną, tak oni teraz mają prawo do delektowania się swoimi osiągnięciami. Choć marszałek w Sulejówku nie wysiedział długo...

Wyszła laurka? Tak miało być. Naprawdę przestańmy doszukiwać się rys na naszych pomnikach. Każdy bohater miał swoje słabości. Tylko kto pamięta, ile Mieszko I miał żon, które musiał odprawić, gdy poślubił Dobrawę? Pamiętamy, że od niego Polska się zaczęła... A żon? Siedem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska