Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żużel. Konstanty Pociejkowicz: Na torze walczył jak lew

Tomasz Klauziński
Rok 1972, ostatni sezon startów Konstantego Pociejkowicza (z numerem 11) w plastronie Sparty Wrocław
Rok 1972, ostatni sezon startów Konstantego Pociejkowicza (z numerem 11) w plastronie Sparty Wrocław fot. archiwum prywatne Lucjana Korszeka
Każdy wyścig z jego udziałem elektryzował publiczność: wśród zawodników zaliczył najwięcej upadków i kontuzji. W jego słowniku nie istniało pojęcie "jakoś to będzie". Był zawsze perfekcyjnie przygotowany. To dla niego na Stadion Olimpijski przychodziły tłumy. O Konstantym Pociejkowiczu pisze Tomasz Klauziński

Konstanty Pociejkowicz swoją przygodę ze sportami motorowymi rozpoczął od udziału w rajdach motocyklowych, gdzie, przyznać trzeba, szło mu nad wyraz dobrze. W roku 1954 Pociejkowicz stanął na starcie VI Rajdu Sudeckiego, ze startem i metą w Polanicy-Zdroju. - Zaprezentował się całkiem nieźle i ostatecznie zajął 9. miejsce - wspomina Lucjan Korszek, prezes dolnośląskiego PZMotu, a w przeszłości działacz Sparty. - Rok później spisał się jeszcze lepiej, kończąc rywalizację na najniższym stopniu podium. Takie były właśnie początki przygody Kostka ze sportami motocyklowymi - dodaje.

Od rajdów motocyklowych był już tylko krok na tor żużlowy.

- Wtedy żużlowcem chciał być każdy, ale żeby dostąpić tego zaszczytu, to najpierw trzeba było osiągać dobre wyniki w sportach podobnych - wyjaśnia Lucjan Korszek. Konstanty Pociejkowicz pierwszy raz wystąpił w barwach Sparty w sezonie 1955 i startował w niej nieprzerwanie do roku 1972.

Już pierwszy sezon był niezwykle udany: wrocławski zespół z Pociejkowiczem w składzie zdobył brązowy medal (później jeszcze trzykrotnie zdobywał medale z tego kruszcu - 1963, 1967-68). Największym indywidualnym sukcesem Pociejkowicza było mistrzostwo Polski w 1960 roku, w medalowym dorobku miał też trzy wicemistrzostwa wywalczone w latach 1956-58.

Po odejściu ze Sparty Mieczysława Połukarda, a później Edwarda Kupczyńskiego, Pociejkowicz stał się pierwszoplanową postacią drużyny. Był prawdziwym liderem zespołu i ulubieńcem trybun Stadionu Olimpijskiego. - To był wyjątkowy zawodnik, z dużym talentem. Zawsze walczył do końca - wspomina Korszek. - Był zawodnikiem niezwykle odważnym i bystrym. Wystarczyło, że weszło mu przednie koło, to musiał już cały motocykl wejść - dodaje. - W jego słowniku nie istniało pojęcie "jakoś to będzie". Był zawsze perfekcyjnie przygotowany i fizycznie, i mentalnie. Każdy wyścig z jego udziałem elektryzował publiczność - dodaje Jan Chudzikowski, żużlowiec Sparty, dla którego Pociej-kowicz był I trenerem.

Walka na torze przez cztery okrążenia oraz chęć minięcia linii mety jako pierwszy doprowadzały często do niebezpiecznych sytuacji. - Nigdy nie przymykał gazu. Jego ręka nie kręciła się w prawo na zamknięcie, tylko zawsze w lewo na otwarcie - wyjaśnia Korszek. - Przez to, że zawsze walczył jak lew, był chyba zawodnikiem, który w swojej karierze zaliczył najwięcej upadków i kontuzji. Taki Edziu Kupczyński to był mistrz jazdy figurowej na żużlu, miał bardzo mało upadków. Zupełnie inaczej niż Kostek - dodaje.

Daleki był również od kalkulowania i odpuszczania. Zawsze jechał na maksimum swoich możliwości. Tak było na przykład w roku 1968.
- Wrocław miał wtedy organizować europejski finał, który był eliminacją do Indywidualnych Mistrzostw Świata na Żużlu i Kostek miał w tym turnieju wystartować. Dwa tygodnie wcześniej w Toruniu odbył się finał Złotego Kasku. Pociejkowicz wystąpił w nim, wiedząc, że niebawem czeka go turniej znacznie ważniejszy - wspomina Chudzikowski. - W Toruniu nie odpuszczał, jak zawsze jechał na pełen gaz. W jednym z biegów miał kolizję, na skutek której doznał urazu pęknięcia łopatki. Mimo to wystartował we Wrocławiu (ostatecznie zajął 16. miejsce - TK) - opowiada Chudzikowski.

Start we wrocławskim finale był dowodem na to, jak mocną psychikę miał ten żużlowiec.

- On był wręcz chory, jak nie mógł startować. Palił się do powrotu na tor, nawet nie będąc w pełni sił - przekonuje Chudzikowski. Był to również wyraz szacunku dla kibiców, których Pociejkowicz bardzo cenił. - Pamiętam, że uczył tego też nas, młodych zawodników. Mówił, że trzeba mieć charyzmę, walczyć sportowo, bo kibic właśnie po to przychodzi na stadion - wspomina Chudzikowski.

W roku 1959 w Finale Indywidualnych Mistrzostw Polski już w 3. biegu Pociejkowicz doznał poważnej kontuzji. - Miał wtedy połamane ręce i kości policzkowe. Rok później, na tym samym torze, niech sobie Pan wyobrazi, zdobywa tytuł mistrzowski i to w jakim stylu! - wspomina, nie kryjąc, emocji Chudzikowski. Faktycznie tytuł zdobył w wielkim stylu. Tego dnia był piekielnie szybki, wygrał wszystkie swoje wyścigi. Później po kraju krążyła taka oto anegdotka: "Pociejkowicz: Słyszał Pan ten świst? Zagadnięty: No! Pociejkowicz: To ja pędziłem!".

- Kostek udowodnił, że będąc zawodnikiem z drugiej ligi, też można być mistrzem Polski. Wtedy nie było wielkiej różnicy między pierwszą a drugą ligą. Bardziej liczył się zawodnik i umiejętności niż sprzęt - przekonuje Korszek.

Pociejkowicz nie tylko na żużlowym torze poczynał sobie bardzo dobrze. W czasie przerwy między sezonami, odczuwając głód sportowej rywalizacji, wystartował w... motoskiringu.

- Zimą 1962 albo 1963 roku studenci AWF-u zorganizowali na Polach Marsowych zawody dla motocyklistów. Startowały w nich pary motocyklista - narciarz. Ten drugi był ciągnięty przez motor i musiał utrzymać się na nartach przez kilka okrążeń - wyjaśnia zasady rywalizacji Lucjan Korszek. - Pociejkowicz jechał na motocyklu żużlowym i wygrałby, gdyby nie to, że spod koła leciały śnieg i błoto. On zasypał tego narciarza. Mój motor miał błotnik i dlatego wygrałem - tłumaczy Korszek. W nagrodę zwycięzca otrzymał wielki tort, który wręczali studenci w Pałacyku. - Kostek bardzo lubił torty. On chyba nawet kroił ten tort i dzięki temu do-staliśmy największe kawałki - wspomina Korszek.
Na torze poza wielkim sercem do walki i brawurową jazdą wyróżniał się niewielkim wzrostem.

- Myślę, że to był jego atut: nogami nie szurał po torze - mówi z uśmiechem Korszek. - Może nie był tak reprezentacyjny jak Edziu Kupczyński czy Tadziu Teodorowicz, ale klasę miał. Był zawodnikiem bardzo zdyscyplinowanym, uczynnym i mile widzianym w towarzystwie - wspomina Korszek. - Miał duże poczucie humoru, umiał żartować z samego siebie - dodaje Jan Chudzikowski. - Na zgrupowaniu potrafił przyjść wcześniej na obiad i zjeść koledze drugie danie. Ale to było wszystko w formie żartu, nikt się nie obrażał - mówi Korszek.

Miał też Pociejkowicz w swoim życiorysie krótki epizod trenerski. - Był szkoleniowcem bodajże w latach 1966-68. Równocześnie ścigając się jeszcze na torze - wspomina Chudzikowski. Korszek dodaje: - On był trenerem z prawdziwego zdarzenia, który wziął młodego człowieka, posadził na tylnym błotniku i zrobił z nim okrążenie z pełnym uślizgiem. Ten młodzian z tyłu o mało zawału nie doznał. I znowu Chudzikowski:

- Zawsze pytał, co u nas, jak leci w szkole. Bywało tak, że szedł do prezesa inżyniera Flasińskiego, mówił: "Panie prezesie, zawodnik ma maturę w szkole, trzeba mu jakoś pomóc". Dla mnie czasami świetlica w klubie była salą wykładową.

Po zakończeniu kariery pracował w CPN-ie na Swojcu. Zmarł na zawał serca w 2003 roku. Jest pochowany na cmentarzu Osobowickim.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska