Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nocne godziny nadliczbowe w Sejmie, czyli strach przed zasiłkiem dla bezrobotnych

Grzegorz Chmielowski
Grzegorz Chmielowski, redaktor
Grzegorz Chmielowski, redaktor Paweł Relikowski
Nie ma nic bardziej mobilizującego dla polityków niż strach przedutratą posady, którą zdobyło się właśnie dzięki polityce. Czyli wyborczemu zwycięstwu. Bo żaden poseł, który jest z zawodu politykiem i tylko to potrafi, nie wyobraża sobie życia po przegranych wyborach na zasiłku dla bezrobotnych.

A tak może się zdarzyć, bo przecież nie dla wszystkich znajdą się dyrektorskie stołki u kolegów w samorządach czy firmach. Przypomnijmy zaś, że dla swoich rodaków posłowie ustalili prawo, na podstawie którego ten zasiłek wynosi 831 zł (lub 997 zł - podwyższony) miesięcznie. I to tylko przez rok. Trudne i niesprawiedliwe byłoby też zmaganie się z życiem za 1750 złotych brutto, zarabiane w jakiejś firmie na najniższej płacy. Jak to teraz jest w biznesowej modzie.

Po prostu poseł woli te 12 tysięcy złotych miesięcznie swojej parlamentarnej pensyjki plus 11 tys. zł na swoje biuro wyborcze. Choć i tak narzeka, że przy europośle, zarabiającym w Brukseli ok. 8 tys. euro (ponad 32 tys. zł), jest niedowartościowanym przez naród biedakiem.

Pod koniec kadencji poseł, zwłaszcza koalicji rządzącej, rzuca się więc w wir pracy, by przed kolejnymi wyborami pokazać efekty i prześlizgnąć się przez wyborcze sito na kadencję następną. Ale nie narzekajmy: dzięki temu i my coś z tego mamy. W tym tygodniu na przykład, szast-prast i Sejm uchwalił wreszcie ustawę o in vitro. Czego nie udawało się zrobić od lat, bo posłowie byli moralnie i światopoglądowo podzieleni. Ale to nie koniec. W trybie nocnym zmienili także ustawę o autostradach. W ten sposób, że w sytuacjach awaryjnych, kiedy utworzą się weekendowe korki przed bramkami, także na naszej autostradzie A4, operator drogi podniesie szlaban i pojedziemy za darmo. Bo do tej pory czy jechałeś, czy stałeś, opłata na odcinku z Wrocławia na wschód obowiązywała jak najbardziej. Za co?

W zagłębiu miedziowym mają nadzieję, że ta pracowita determinacja parlamentu nie skończy się na A4. Górnicy czekają, aż diabli (i Sejm) wezmą podatek od niektórych kopalin. Przynajmniej w jego obecnym kształcie, który kosztuje miedź już ponad 6 mld zł. Uchwalony w 2012 roku przez posłów haracz na KGHM miał zabrać bogatej firmie nadmiar pieniędzy. Ale strzyżenie też ma swoje granice, a w zagłębiu mówią, że od początku warszawkę poniosło. Najpierw zaalarmowali związkowcy, przestraszeni, że pracownicy będą dostawać mniejsze nagrody z zysku. Potem buntował się sejmik. Bo wbrew temu jak czarowało Ministerstwo Finansów, haracz uszczupla realnie kasę KGHM i nie może on już odprowadzać tyle co dotąd podatku na samorząd województwa. Zapowiadał działania w tej sprawie marszałek, obiecywali działacze PSL. Zero efektu.

A nasi posłowie z rządzącej siły unikali problemu jak mogli, bo obowiązuje ich przecież dyscyplina warszawska, a nie dolnośląska. Przejdą jednak test z lojalności, gdyż ich kolega z opozycji Ryszard Zbrzyzny składa projekt nowelizacji ustawy. Chce, żeby zmniejszyć podatek o połowę, bo zaczyna źle się dziać w kopalniach. Pod kreską jest już Lubin. Tak się składa, że zmniejszają tam teraz zatrudnienie o 70 osób: 20 ma iść na emeryturę, a pół setki do innej kopalni. Oficjalnie oczywiście jest to przegrupowanie sił. Ale związkowcy biją na alarm, że to początek zamykania kopalni. Co napisawszy, kończę, by pracujących w Sejmie nie rozpraszać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska