Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak młodzieniec z Wrocławia wykiwał władze TVP

Marcin Rybak
Grzegorz Jakubowski
Jak młodzieniec z Wrocławia chciał zostać sławnym dziennikarzem i co z tego wynikło. O tym, jak łatwo wykiwać władze TVP, o fałszywych mejlach, próbach oszustwa, wyroku, studiach, których nie było, a które zostały ukończone w dwa miesiące. A także o tajemnicy pobicia, gróźb i złamanego zęba. Historię wrocławianina Pawła Mitera opowiada Marcin Rybak.

Wrocławianin podający się za protegowanego Prezydenta RP dostał kontrakt w telewizji publicznej - doniosła na początku marca "Rzeczpospolita".

W artykule czytamy, jak to 25-latek, absolwent politologii z Wrocławia, skonstruował fałszywy adres mejlowy szefa Kancelarii Prezydenta RP Jacka Michałowskiego. Wysłał z niego mejl do prezesa TVP z sugestią zatrudnienia w telewizji młodego wrocławskiego dziennikarza, który ma fajny pomysł na program publicystyczny.

W styczniu, po kilku tygodniach negocjacji - dostał kontrakt. Miesiąc później do TVP dotarła kopia aktu oskarżenia. Wynikało z niego, że w połowie 2010 Miter został skazany za próbę wyłudzenia 125 tysięcy złotych z wrocławskiej firmy, w której kiedyś pracował.

TVP zerwała kontakty z Miterem. Władze Telewizji zarzekają się, że pieniędzy nie wypłacili. Poza tym, że TVP najadła się wstydu, nic nie straciła. Tymczasem kilka dni temu media obiegła wieść, że autor prowokacji został pobity. Jakoby na wrocławskim Brochowie. Miał być straszony przez napastników.

Chcieliśmy z nim porozmawiać. Zapytać, jak to było. Mieliśmy do Mitera wiele innych pytań. Umówił się nawet na spotkanie, ale później odwołał je. Telefonów już nie odbierał.

Chłopak z marzeniami

- Uważałbym na każde jego słowo - ostrzega znajomy Pawła Mitera. Nie chce się nam przedstawić.

Wspomina, że Paweł bardzo chciał zostać dziennikarzem. Ale nie takim zwykłym. Nikomu nieznanym. Chciał pracować nad wielkimi projektami. Bardzo cieszył się na kontrakt z telewizją.

- Opowiadał panu, co się stało 8 marca 2010?
- Tak. Mówił, że miał tajniaków w domu. Że spędził noc na komisariacie policji.

Miał to być skutek jakiejś wielkiej afery, którą Miter rozpracowywał. Ktoś omyłkowo przysłał mu na konto 25 milionów złotych. Miter tropił "ktosia" i wpadł na megaskandal.

Tak przynajmniej relację Pawła opisuje jego kolega. Sam autor prowokacji mówi "Rzeczpospolitej" o tym, że został wciągnięty w próbę wyłudzenia pieniędzy i został skazany na grzywnę.

"Półtora roku temu byłem zamieszany w pewną sprawę, ale ostatecznie zostałem oczyszczony z tych zarzutów" - mówił portalowi "Moje Miasto Wrocław". Zdecydowanie zaprzeczył sugestiom, jakoby miał zostać skazany na więzienie w zawieszeniu.
Licencjat w dwa miesiące

Ale to nieprawda. Był wyrok skazujący na rok więzienia w zawieszeniu. A Paweł Miter sam przyznał się do winy.

Wbrew pozorom ta historia ma wiele wspólnego z prowokacją wobec TVP. Miter zastosował ten sam mechanizm. Wysłał fałszywego mejla.

Tak to więc na początku marca 2010 roku pracownica księgowości wrocławskiej firmy windykacyjnej dostała mejla podpisanego przez swoją szefową. Było w nim "polecenie służbowe" przesłania 125 tysięcy złotych za mercedesa kupionego jakoby przez firmę.

Windykatorzy zorientowali się, że ktoś chce wyłudzić pieniądze. Szybko odkryli coś, na co nie wpadli szefowie TVP: że nadawca mejla korzysta z brytyjskiego serwisu Sharpmail. Umożliwia on podszycie się pod dowolny adres poczty elektronicznej.

W porozumieniu z policją firma wciągnęła niedoszłego oszusta w grę. Pisali do niego mejle sugerujące, że pieniądze właśnie zostały przelane. Skonstruowali fikcyjny dowód przelewu 125 tysięcy złotych.

Oszust dostał na swoją skrzynkę pocztową informację, że w załączniku jest potwierdzenie przelewu. Kliknął, żeby zobaczyć dokument. W ten sposób policji udało się namierzyć, z jakiego komputera korzysta.

Kilka dni później Paweł Miter został zatrzymany przez funkcjonariuszy Wydziału Przestępstw Gospodarczych dolnośląskiej Komendy Wojewódzkiej.

"Przyznaję się w całości, będę składał wyjaśnienia" - powiedział na pierwszym przesłuchaniu. Był 9 marca 2010.

Pytany o wykształcenie Paweł Miter podał do protokołu: średnie. Przyznał, że jest bezrobotnym, nigdzie nie pracuje i utrzymuje się z oszczędności i pomocy rodziny.

Po dwóch miesiącach - na przesłuchaniu 7 maja 2010 - w rubryce wykształcenie podał: licencjat. Z zawodu miał być dziennikarzem zatrudnionym we wrocławskim ośrodku TVP jako prowadzący program "Dłużnicy".

- Był u nas pan Miter i proponował taki program - przyznaje Mirosław Spychalski, szef programowy wrocławskiego ośrodka Telewizji Polskiej. - Szczegółów nie pamiętam. Pomysł był niezły.
Ale program do produkcji nie wszedł, bo nie znalazł się sponsor, który mógłby go sfinansować. Paweł Miter przez jakiś czas miał tylko wejściówkę do gmachu wrocławskiej telewizji. Później mu ją anulowano.

A co do wykształcenia?

- Paweł Miter nie jest absolwentem politologii na Uniwersytecie Wrocławskim - mówi rzecznik prasowy uczelni dr Jacek Przygodzki.

Jak się dowiedzieliśmy, Paweł Miter rzeczywiście w 2009 roku zaczął studiować. Studiów jednak nie ukończył. Prawda jest taka, że w 2004 i 2005 roku Miter uczył się dziennikarstwa we wrocławskim Regionalnym Ośrodku Edukacji. Później przez kilka miesięcy pracował w redakcji talk-show "Cała Prawda" emitowanego w TV4.

Dokumenty z banku znalezione na ulicy

Pierwszy fałszywy mejl reklamujący Pawła Mitera jako protegowanego Prezydenta RP dotarł do prezesa TVP 27 listopada ubiegłego roku. Dwa dni później wrocławska prokuratura zawiesiła śledztwo prowadzone pod sygnaturą 1 Ds 1523/10.

Powód? Nie wiadomo, gdzie jest Paweł Miter, który w tej sprawie musi być przesłuchany jako świadek. Prokurator posłał policji pisemko z prośbą, by poszukano świadka, bo inaczej śledztwa nie da się posunąć do przodu. Sprawa jest zawieszona do dziś.

A rzecz dotyczy wrocławskiego Eurobanku. Paweł Miter jeszcze w 2009 roku pracował tam jako windykator.

- Chodzi o bankowe dokumenty wyniesione i pozostawione na placu Kościuszki - mówi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Małgorzata Klaus.

- Nie pamiętam, kiedy to było, ale w 2009 albo na początku 2010. Skontaktowała się ze mną dziennikarka i powiedziała o naszych dokumentach na ulicy. Informację dziennikarce przekazać miał oburzony przechodzień, klient banku - opowiada rzeczniczka Eurobanku Alina Stahl. - Natychmiast zabraliśmy te dokumenty. Poprosiłam o kontakt do oburzonego klienta. Chcieliśmy go dopytać o dodatkowe szczegóły.

Dziennikarka telefon dała. W banku zorientowali się, że numer należy do ich byłego pracownika.

- Zawiadomiliśmy prokuraturę - mówi Alina Stahl.
Jak się dowiedzieliśmy, pracownicy banku ustalili, że dokumenty pochodziły z działu windykacji. Czyli tego działu, w którym pracował Paweł Miter.

- Za mało dowodów, by uznać, że to on wyniósł dokumenty. Musimy go przesłuchać, żeby zdecydować, co dalej - mówi szef prokuratury Stare Miasto Jarosław Dorywała.

Negocjacje z TVP

Paweł Miter mógł nie wiedzieć o poszukującej go prokuraturze. Wezwania wysyłane były na adres, pod którym nie mieszka, choć jest zameldowany.

Tymczasem on miał na głowie poważniejsze problemy.

Zaczął prowadzić negocjacje z TVP o publicystycznym programie dla młodzieży "Rozmowy na krawędzi".

A z ramienia telewizji sprawą zajmował się ówczesny dyrektor biura zarządu Marian Kubalica. Jak dziś mówi, polecenie przekazał mu ówczesny prezes Witold Ławniczak. Dziś już nieżyjący.

Prezes miał wspomnieć o zainteresowaniu Kancelarii Prezydenta RP programem publicystycznym adresowanym do młodzieży. Były dyrektor biura TVP przekonuje, że to nie rzekome zainteresowanie prezydenta, a dobry pomysł spowodował rozmowy z Miterem. Stąd też umowa o dzieło z 4 stycznia. Autor - według Kubalicy - miał obiecane 39 tysięcy, o ile przygotuje "założenia programowe cyklu programów" i przykładowy scenariusz. Oraz o ile TVP projekt zaakceptuje.

Paweł Miter dzieła nie wykonał. Dlatego też pieniędzy nie dostał. Choć - jak twierdzi Kubalica - bardzo na to nalegał i wystawił nawet rachunek na pierwszą ratę.

W prasowych wywiadach Paweł Miter mówi co innego.

"Telewizja tłumaczy się, że nie wypłaciła mi pieniędzy, co jest manipulacją" - mówił w wywiadzie dla tygodnika "Nasza Polska" z 22 marca. Dodał, że jeden z dyrektorów TVP napisał mu SMS-a z informacją: "wypłata poszła". Ale później okazało się, że przelew został cofnięty z powodu pomyłki w numerze rachunku. "Wypłata formalnie została dla mnie uruchomiona" - mówił.

Dziesięć dni wcześniej - w rozmowie z portalem "Moje Miasto Wrocław" Paweł Miter powiedział, że to on specjalnie podał fałszywy numer. Po to, żeby pieniędzy nie dostać, by nie być posądzonym o wyłudzenie pieniędzy. Telewizja powiadomiła prokuraturę o próbie oszustwa.

Było pobicie

Kilka dni temu gruchnęła wieść o pobiciu Pawła Mitera. Miało to być w środę, 24 marca. Autem podjechało dwóch napastników. Miter mówił o złamanym zębie. Jeden z napastników miał go uderzyć i powiedzieć: "uważaj, z jakimi hienami z mediów rozmawiasz". Zarząd oddziału warszawskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zaapelował do ministra spraw wewnętrznych o "szczególny nadzór" nad wyjaśnianiem sprawy pobicia. Ale na razie nie ma czego wyjaśniać. Miter nie złożył formalnego zawiadomienia. Nie został przesłuchany. W notatce z rozmowy policjant zapisał, że Miter nie chce żadnych działań. Prokuratura - tylko na podstawie medialnych informacji - zaczęła badać sprawę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska