Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gollob, poszukiwacz złota i adrenaliny (HISTORIA, ZDJĘCIA)

Wojciech Koerber
Kiedy karierę skoczka kończył w Planicy stary wyga Małysz, zwyciężał młody wilczek Stoch. Czy w sobotni wieczór na Stadionie Narodowym też nastąpi symboliczne przekazanie zębatki? Czy Tomasz Gollob zjedzie po dwóch biegach do parkingu i założy swój plastron na barki rezerwowego Bartosza Zmarzlika, a młodzieniaszek uniesie ciężar?

Tomasz Gollob, lat 44. Mistrz świata. 21 września 2013 roku po raz ostatni ścigał się w zawodach z cyklu Grand Prix. W Sztokholmie. Potrącony przez Taia Woffindena uderzył głową o tor, długo dochodząc później do zdrowia. Ta sytuacja dała do myślenia – czy znów chcę wracać pośród tak niebezpieczne towarzystwo i wkładać głowę tam, gdzie nie ma nawet miejsca na paczkę krakersów? Czy nadal warto kłaść na szali życie, skoro marzenie spełniłem? Nie! Od teraz zaczynam się żużlem bawić.

Grand Prix Polski na Stadionie Narodowym to pożegnanie Golloba z cyklem IMŚ, lecz nie z torem. Wciąż się bawi, teraz w barwach GKM-u Grudziądz. Od dłuższego już czasu powtarzał, że chce był długowieczny. Że pragnie dożyć setki i być jeszcze w tym wieku sprawnym człowiekiem. Trzymamy kciuki, choć przypominamy, Tomku, że... kilka żyć już wykorzystałeś. Pamiętasz?

Dzieciństwo

W środowisku dostał przydomek Chudy, bo przemianę materii istotnie ma mistrzowską. Jako dziecko wychowywane na bydgoskim Londynku, trudnej poniemieckiej dzielnicy, był jednak Baryłą, grubaskiem z ciemnymi włosami. Część z nich wypadła w trakcie kariery, a część się przyprószyła. Był też Diabłem, bo pomysły miewał diabelskie. Pierwszy bonus od życia dostał wtedy, gdy wpadł rowerkiem pod autobus, a gipsu unikał też przy okazji wielu innych młodzieńczych wyskoków.

W żyłach nie od razu płynął metanol. Diabeł grał w hokeja, chodził na zajęcia z łyżwiarstwa figurowego, skoro świt pływał. Z prędkością oswajał się na nartach, wreszcie sześć lat kopał piłkę w koszulce Polonii Bydgoszcz, choć był to już okres fascynacji motorsportem. Miał to coś, piłka szukała go w polu karnym i strzelał jak na zawołanie, co dawało wewnętrzny spokój. Bo jeśli nie wyjdzie na motocyklu, miał gdzie wracać. Na motocyklu wychodziło jednak wszystko, ze starszym bratem Jackiem wygrywali na crossie i w wyścigach szosowych.

Teraz albo nigdy

Pierwszy kontakt ze speedwayem był traumatyczny. Tata Władysław zabrał dwójkę swoich dzieciaków na trening w Bydgoszczy, miało być miło, a wyszło paskudnie. Na tym właśnie treningu śmiertelnych obrażeń doznał Jerzy Kowalski. Papa rychło wyprowadził synów ze stadionu i na kilka lat temat żużla w rodzinie ucichł. W końcu jednak sukcesy osiągane w innych odmianach motorsportu zaowocowały zaproszeniem na trening Polonii. Już nie w roli widzów.

- Ojciec długo się zastanawiał, czy nam żużel w ogóle pokazywać. Być może chodziło o tamten wypadek. W końcu zdecydował, że pojedziemy i zobaczymy. Do dziś pamiętam tamten dzień. Mieliśmy pecha, bo zaczął padać deszcz, tor zrobił się za trudny. Ojciec porozmawiał z trenerem i oznajmił nam, że wracamy. Wtedy powiedziałem, że jeśli dzisiaj stąd odjedziemy, to już nigdy nie wrócimy. Albo teraz, albo nigdy. W treningach crossowych deszcz przecież nam nie przeszkadzał. Uparłem się na całego. Wreszcie otworzyli nam tor. Od razu weszliśmy w ślizg i… lufa. To była ogromna frajda, jeden wielki żywioł. Lepszego początku być nie mogło. Jeszcze przez rok jeździłem w crossie, w wyścigach drogowych i trenowałem piłkę. W końcu ojciec wziął mnie na poważną rozmowę i powiedział, że tak się dłużej nie da, że muszę coś wybrać – opowiadał Gollob w wywiadzie dla Playboya sprzed pięciu lat, już jako mistrz świata. Wtedy właśnie, w wieku 39 lat, zaczynał się bardziej otwierać na świat, zrzucać skorupę, która chroniła przed obcymi. Do dziś pozostał nieufny, a niekiedy szorstki dla otoczenia, co było zapewne efektem wychowania. Papa Władysław trzymał synów krótko i chyba wyznawał zasadę, że wróg czai się za rogiem.

W 1989 roku Tomek, osiemnastolatek, wywalczył w Lesznie brąz Indywidualnych Mistrzostw Polski. Ten dzieciak przegrał tylko z dwójką starych repów: Wojciechem Załuskim i Janem Krzystyniakiem. Był to czas, gdy familia Gollobów przemierzała jeszcze żużlową Polskę polonezem ciągnącym za sobą przyczepę z motocyklami, a wysłużony kombinezon Tomka wołał do sponsorów – zapełnijcie mnie, pomóżcie! I za chwilę ci sponsorzy się pojawili. Rośli Gollobowie, rósł cały polski speedway, ściągając do ligowych rozgrywek największe gwiazdy. Kończyła się era jednodniowych finałów IMŚ, które w 1995 roku zastąpił cykl Grand Prix. Pierwszy turniej, we Wrocławiu, wygrał przy pełnych trybunach Gollob. Ostro jeżdżący i nierzadko jeszcze falujący Polak, trzymający się z boku i nie pijący po zawodach piwa z rywalami, dodatkowo otoczony barierą językową, uchodził w towarzystwie za intruza. Również groźnego dla otoczenia w sensie czysto sportowym. Gdy więc na koniec cyklu, w Londynie, Polaka znokautował bokserskim ciosem Australijczyk Craig Boyce, nikt za Gollobem nie stanął. To był cios wymierzony przez większą część światowej czołówki. Zresztą nasz reprezentant dostał wtedy po głowie dwukrotnie. Cykl zaczął przecież od zwycięstwa, a w deszczowym Londynie wypadł poza pierwszą ósemkę, tracąc stałe miejsce w kolejnej edycji GP po przegranym barażu z Henką Gustafssonem.

Baba z siodła, motorom lżej

Wyliczanie wszystkich sukcesów Golloba w papierowym wydaniu gazety nie jest dobrym pomysłem. Trzeba jeszcze znaleźć miejsce na trochę polityki, kultury, piłkę nożną... Zatem w skrócie. Pięciokrotnie prowadził kolegów po Drużynowy Puchar Świata. Po medale IMŚ sięgał siedem razy, wpisując do CV cztery brązowe krążki, dwa srebrne i jedno wyśnione złoto z 2010 roku. Jedno tylko, choć talentem oraz umiejętnościami nie ustępował ani Tony'emu Rickardssonowi (sześć tytułów), ani też Jasonowi Crumpowi i Nickiemu Pedersenowi (po trzy tytuły). Na drodze do tytułu stawały m.in. kontuzje i to tuż przed metą. Jak w 1999 roku, kiedy prowadził przed ostatnią rundą w Vojens, lecz kilka dni wcześniej przeleciał przez bandę we Wrocławiu, tracąc kawałek palca i łamiąc obojczyk. Ledwo się trzymał na motorze, co wykorzystał Rickardsson, autor powiedzenia, że żużlem trzeba żyć, o żużlu trzeba śnić i żużlem trzeba srać.

W 2010 roku był Gollob w formie niebywałej. Dopiął celu jako 39-letni weteran, choć okoliczności przyrody też próbowały przeszkodzić. Tym razem spóźniły się jednak z interwencją. Bydgoszczanin złamał śródstopie na motorze crossowym przed ostatnią rundą w Bydgoszczy, lecz tytuł zapewnił sobie już wcześniej w Terenzano. Uff. Nie przeszkodziła też Brygida, z którą 15-letnie małżeństwo rozpadało się właśnie na najdrobniejsze grudki żużlowej materii. Pani Gollob, mająca też syna z poprzedniego małżeństwa, twierdziła głośno, że mąż straszył ją pistoletem na oczach nastoletniej córki Wiktorii, że sfałszował jej podpis i próbował wyłudzić kredyt w banku, czym zajęła się zresztą prokuratura. I tabloidy. Gollob okazał się niewinny i za kratki nie poszedł, a na najwyższym stopniu podium stanął z rzekomo dręczoną córeczką. Nie wiemy czy taki był faktycznie związek przyczynowo-skutkowy, lecz w ciągu 15-letniego pożycia małżeńskiego z Brygidą nie potrafił Gollob sięgnąć po złoto IMŚ. Uczynił to zaraz po rozstaniu. Baba z wozu, motorom lżej? Aha, w jednym trzeba się z Brygidą zgodzić. Miał jej były mąż epizod fascynacji kasynem, gdzie zostawił sporo grosza, lecz to odległe czasy.

Tanie linie Papy Golloba

Kiedy po sezonie 2003 odszedł Chudy z Bydgoszczy, do Tarnowa, zaczęły się chude lata tamtejszej Polonii. I nie miał już Tomasz stadionu pod nosem, co wiązało się z częstszymi podróżami. W 2007 roku na lotnisku sportowym w Tarnowie Tomasz i Rune Holta rozbili się awionetką pilotowaną przez 70-letniego Władysława Golloba. Zamiast na pasie, usiedli na drzewach. Bo tanie linie lotnicze Papy Golloba miały to do siebie, że gwarantowały bezpieczny start, ale już lądowanie niekoniecznie. Tomasz doznał kolejnego w karierze wstrząsu mózgu i przesunięcia jednego z kręgów. Papa odniósł poważniejsze obrażenia – złamał podudzie i obojczyk. Tomasz nie winił jednak ojca za ten wypadek. Ba! Zawsze podkreślał, że to ojciec ich uratował, będąc pilotem wszech czasów. Że nie spanikował i tak położył maszynę, że wszyscy przeżyli.

Kolejne życie dostał Gollob pod Pniewami, jadąc autem. Miał na zegarze setkę, gdy z podporządkowanej wyjechał mu inny samochód, też z setką na liczniku. Obaj kierowcy przeżyli, z samochodów nie zostało nic. Do dziś mieszkańcy nazywają to miejsce skrzyżowaniem Golloba. Całe szczęście, że imieniem Golloba nie została nazwana żadna... skocznia narciarska, bo i tam go ciągnęło. 15 lat temu chciał się sprawdzić w roli skoczka, ułożył w głowie plan treningowy, choć przekonywano go, że jest zbyt stary. Na szczęście koniec końców uwierzył. Postura i współczynnik BMI wciąż się jednak zgadzają. Jak u skoczka.

Sobowtór pił i wyrywał

Na torze potrafił zrobić wszystko, jest nie do podrobienia. Nie będzie zatem żadnego następcy ani sobowtóra. W życiu codziennym Bydgoszczy ktoś jednak na jego konto sporo piwa wypił. - Chłopak jest kapka w kapkę jak ja. Kiedyś, dawno temu, miałem przez niego problemy. Prezes Polonii wziął mnie na rozmowę: „Tomku, ja nie mam nic przeciwko temu, że zawodnicy trochę się pobawią w nocnych klubach po zawodach. Ale powiedz mi, jak to robisz, że do czwartej rano imprezujesz, a potem i tak ze wszystkimi wygrywasz?”. Zdębiałem. Powiedziałem, że nie wiem, o co chodzi. On na to, że dobra dobra i na tym stanęło. Po dwóch tygodniach znowu wezwali mnie do prezesa. Tym razem jednak nie było już tak przyjemnie. Powiedziałem więc, że jeśli mnie ktoś widzi pod wpływem alkoholu, niech mnie złapie za rękę. W krótkim czasie ludzie prezesa nakryli Golloba na kolejnej imprezie. Biedny chłopak nie wiedział, co się dzieje. Krzyczał, że nie nazywa się Gollob, ale nikt mu nie wierzył. Dopiero dowód osobisty wyratował go z opresji. Kiedyś się spotkaliśmy, bo przyjechał na Polonię. Głównie opowiadał o tym, jak to „wyrywał na Golloba”. Twierdził też, że na moje konto sporo wypił – opowiadał Tomasz we wspomnianym wywiadzie dla Playboya.

W cyklu Grand Prix rozbijał się Gollob przez 19 sezonów (1995-2013). Zaliczył 162 turnieje, 53 razy stał na podium, 22 razy na najwyższym stopniu. Siedmiokrotnie zwyciężał w rodzinnej Bydgoszczy. Potrafił wygrywać na 400-metrowym torze we włoskim Terenzano, ale i na 275-metrowym w Kopenhadze, mimo że te jednodniowe nawierzchnie nie były skrojone pod niego. Czy na krótkiej, technicznej agrafce (280 metrów) w stolicy Polski poczuje się komfortowo? Czy rzeczywiście odda plastron po dwóch, trzech biegach? A może raz jeszcze poczuje przypływ adrenaliny i zechce bawić siebie oraz nas aż do szczęśliwego finału? W końcu jest jeszcze jeden rekord do wyrównania – Crump wygrywał turnieje GP 23 razy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska