Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzice z Oleśnicy: Straciliśmy dziecko, bo lekarz nie pomógł. Walczymy o sprawiedliwość

Katarzyna Kijakowska
Czy interwencja szpitala pomogłaby w uratowaniu życia dziecka?
Czy interwencja szpitala pomogłaby w uratowaniu życia dziecka? Grzegorz Jakubowski
Czy interwencja szpitala pomogłaby w uratowaniu życia dziecka? - Walczymy o sprawiedliwość, bo nie chcemy, by kogoś innego spotkała taka tragedia, jak nas - mówi pani Joanna, która w styczniu straciła syna. Ciąża przebiegała prawidłowo. - Dwoje dzieci urodziłam bez problemów. Nie przypuszczałam, że może wydarzyć się coś złego - mówi kobieta.

Przez cały czas trwania ciąży oleśniczanka była pod opieką jednego z wrocławskich ginekologów. Miała wykonywane wszystkie badania. - Ostatnie USG doktor zrobił mi w grudniu. Dziecko było już obrócone główką w dół, przygotowane do porodu. - Pan doktor stwierdził, że z synkiem wszystko w porządku.

Na kolejnej wizycie pani Joanna miała się pojawić na początku stycznia. Dzień przed nią zaczęła odczuwać mniejszą ruchliwość płodu. - Zaniepokoiło mnie to, a zapewniam, że nie jestem osobą przewrażliwioną - mówi. - Po prostu rodziłam już wcześniej i wiem, jak zachowuje się płód. Dzień wcześniej dziecko było bardzo ruchliwe. Nagrałam to nawet domową kamerą. Na filmie widać, jak synek się rusza a razem z nim mój brzuch.

Wizyta w szpitalu
Gdy mąż pani Joanny wrócił do domu po godzinie 18 zdecydowali o wizycie w oleśnickim szpitalu. - W izbie przyjęć podeszła do mnie pielęgniarka a może położna. Niestety nie znam jej danych. To jej opowiedziałam co mnie niepokoi. Kazała mi się położyć na kozetce. Zrobiła mi badanie polegające na osłuchaniu brzucha, puściła też na głośnik i stwierdziła, że serce mojego dziecka bije jak dzwon - opowiada kobieta. - Potem kazała wyjść na zewnątrz. Minęła dobra chwila, gdy mąż zapytał, co dalej. Ona stwierdziła, że wszystko jest dobrze. Ale mąż domagał się wizyty lekarza dyżurnego - kontynuuje. - Słyszeliśmy jak lekarka pytała, co się dzieje, a pielęgniarka odpowiedziała, że "przyszła kolejna, co to ruchów nie czuje".

Kto ma podjąć decyzję?
Lekarka wyszła na korytarz do pani Joanny i jej męża. - Pytała, jak się czuję, która to ciąża, kto ją prowadzi. Na wszystkie pytania odpowiedziałam - opowiada oleśniczanka. - Poinformowałam też, że na drugi dzień mam wizytę u swojego lekarza. Lekarka poradziła, żebym mu o tym powiedziała.

Mąż pani Joanny dodaje, że lekarka nie zleciła żadnych innych badań, choć się ich domagał. - Stwierdziła tylko, że jak coś żonę bardzo niepokoi, to może zostać na oddziale - mówi pan Marcin. - Usłyszeliśmy, że wprawdzie nie ma miejsc, ale może się coś znajdzie. Mąż pani Joanny zapytał, co jeśli jego żona pozostanie w szpitalu.

- Lekarka stwierdziła, że będą mnie obserwować, a gdy zapytaliśmy, co ona jako lekarz nam sugeruje, usłyszeliśmy, że ona niczego nie może zasugerować, ale że powinnam się uspokoić, że pogoda jest dzisiaj taka jaka jest, żebym pojechała do domu, zjadła kolację i dziecko na pewno się ożywi - opowiada wydarzenia tamtego styczniowego dnia oleśniczanka.

Pani Joanna i jej mąż wrócili do domu. - Uwierzyłam lekarce kiedy powiedziała, że wystarczy zjeść coś słodkiego, a kiedy po powrocie dostosowałam się do tego zalecenia, to istotnie poczułam ruchy i to mnie uspokoiło - relacjonuje kobieta. - W końcu lekarka wyglądała na osobę o dużym doświadczeniu. Zasnęłam i wyciszyłam się.

Niestety, następnego dnia od rana pani Joanna nie czuła już żadnych ruchów dziecka - Dlatego, jak tylko mąż wrócił z pracy, zaraz pojechaliśmy do naszego lekarza do Wrocławia - mówi. - Lekarz zrobił mi USG i stwierdził brak czynności serca płodu. Wystawił skierowanie do szpitala 40-lecia przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu.

Tam na izbie przyjęć zrobiono USG potwierdzającą diagnozę ginekologa i przyjęto panią Joannę na oddział ginekologiczno-położniczy. Pięć dni później, siłami natury, bo cesarskie cięcie zostało przez lekarzy wykluczone, oleśniczanka urodziła martwego synka.

To było zdrowe dziecko
Sekcja zwłok nie wykazała konkretnej przyczyny śmierci dziecka. - Mam żal do oleśnickiego szpitala - mówi pani Joanna. - Na izbie przyjęć można było przecież zrobić mi KTG i USG, jakieś podstawowe badania. Może dzięki nim udałoby się uratować naszego syna. A mnie nie poproszono nawet o żadne dokumenty, kartę ciąży. Nikt nie zapisał nawet mojego nazwiska.

Mąż pani Joanny już po porodzie spotkał się z ordynatorem oleśnickiej ginekologii. - Poszedłem tam po to, aby powiedzieć, co się dzieje na jego oddziale. Pan ordynator stwierdził tylko, że nie ma potrzeby zgłaszania sprawy policji, że możemy złożyć skargę do dyrekcji szpitala- mówi pan Marcin.

Rodzina jednak złożyła zawiadomienie na policję. W tej sprawie w prokuraturze toczy się postępowanie przygotowawcze. - Mam żal do lekarza, który był tego dnia na izbie przyjęć, że decyzję w sprawie pozostania na oddziale pozostawił nam - kończy pani Joanna.

Szpital odpowiada
Do sprawy ustosunkował się wicedyrektor oleśnickiego szpitala. Sławomir Jędruch stoi na stanowisku, że to pacjentka nie wyraziła zgody na hospitalizację. - Lekarz nie może przymusowo umieścić pacjenta w szpitalu - twierdzi. - Decyzji o wyrażeniu zgody na hospitalizację i badanie lekarz nie może podjąć za pacjenta. Pacjent ma też prawo wyboru szpitala. Jędruch utrzymuje też, że obowiązujące obecnie przepisy przewidują jedynie formę pisemną dla wyrażenia przez pacjenta zgody na hospitalizację, badania i zabiegi. Nie jest natomiast uregulowana forma odmowy zgody na przyjęcie do szpitala.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rodzice z Oleśnicy: Straciliśmy dziecko, bo lekarz nie pomógł. Walczymy o sprawiedliwość - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska