Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Daleka droga do... grobu

Janusz Pawul
Janusz Pawul
Janusz Skowroński: informatyk, przedsiębiorca, samorządowiec. I wielki pasjonat historii regionu. Ostatnio na tropie tajemnic pochówku niemieckiego pisarza noblisty Gerharta Hauptmanna. Rozmawia Janusz Pawul

Skąd u Pana zainteresowanie Gerhartem Hauptmannem?
Jeszcze jako dziecko jeździłem na kolonie do Zachełmia i pamiętam, że zapuszczaliśmy się w okolice jego domu w Jagniątkowie. To był wówczas dom wczasowy Warszawianka. Stawaliśmy przed zamkniętą bramą i docierały do nas jedynie zapachy z kuchni. To było intrygujące i takie tajemnicze.

Ale to chyba nie wtedy zdecydował się Pan zbierać nieznane dotąd fakty na temat noblisty i pisać o nim książkę?
To przyszło znacznie później. Najkrócej mówiąc, gdy obejrzałem w telewizji film dokumentalny Roberta Stando. Miałem po nim bardzo wiele pytań i wątpliwości. Postawił je zresztą sam autor filmu, a mnie zawsze interesowały takie tajemnicze historie. Zawsze też zajmowałem się trudnymi relacjami polsko-niemieckimi w następstwie II wojny światowej. Ten film wciągnął mnie także dlatego, że pokazał pierwsze dokumenty mówiące o Hauptmannie w 1945 i 1946 roku. Zacząłem się wtedy zastanawiać: Czy to już jest wszystko? Dlaczego wybitny pisarz noblista tak długo po śmierci pozostawał bez pochówku? Ciało leżało przecież w Polsce przez sześć tygodni. To jednak ustaliłem sam, dużo później. Wcześniej mówiono, że Hauptmann oczekiwał w Polsce na pochówek aż siedem i pół tygodnia.

Tak było w filmie?
Tak, ale na tamte czasy ten film był i tak jednym z najrzetelniej zrobionych materiałów na ten temat. Poznałem zresztą jego autora. Pokazał mi książkę w języku niemieckim pt. "Czy jestem jeszcze w swoim domu? Ostatnie dni Gerharta Hauptmanna", napisaną w 1953 roku przez Gerharta Pohla i wznowioną pod koniec lat 90. w Niemczech. Pomyślałem wtedy, że dobrze byłoby ją wydać także w Polsce. Próbowałem ustalić, kto posiada do niej prawa autorskie. Poznałem Petera Pohla, bratanka Gerharta Pohla. Okazało się też, że w Karpaczu żyła jeszcze jego macocha, do której należały te prawa. Ostatecznie książka ukazała w ubiegłym roku, w maju. Wtedy także zaczęły się urealniać moje własne plany książkowe.

Związane z Hauptmannem?
Tak. Już w 2006 roku powstał o nim mój pierwszy, dziennikarski tekst. Nosił tytuł "Uzupełniona biografia". I od razu został nominowany do Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej. Nie wygrałem wprawdzie, ale otworzyło się dla mnie sporo możliwości. Dowiedziałem się m.in., że Europejskie Kolegium Dziennikarskie przy Freien Universität w Berlinie organizuje stypendia dziennikarskie. Postanowiłem to wykorzystać. Wysłałem aplikację i wygrałem. Jury uznało, że mój temat jest bardzo ciekawy, że ciekawe jest już samo to, że ja - Polak interesuję się niemieckim noblistą i chcę zbadać zagadnienia związane z jego śmiercią i pochówkiem. Wyjechałem pod koniec września 2009 r. Stypendium obejmowało dwa semestry zajęć uniwersyteckich. W tym czasie mogłem także pracować nad przygotowaniem własnej publikacji, którą zapowiedziałem w aplikacji.
Do jakich materiałów udało się Panu dotrzeć?
Przede wszystkim nieznanych w Polsce. Udowodniłem m.in., że gubernator Hans Frank, kiedy uciekał z Krakowa, zatrzymał się w domu Hauptmanna. Był jego gościem i chciał wykorzystać sposobność, że w tym czasie pakowane i wywożone w głąb Rzeszy było archiwum pisarza. Frank chciał przy tej okazji wywieźć z Polski zagrabione rzeczy. Nikt tego wcześniej nie wiedział. Nikt nie wiedział nawet tego, że Frank był u Hauptmanna. To był też dowód na to, że sam Hauptmann w tamtych czasach zachowywał się trochę jak chorągiewka falująca na wietrze, która potrafi się nagiąć. Trochę do nazistów, ale potem także do Rosjan i Polaków.

I jak Niemcy odbierają to, co Pan odkrywa?
Będąc w Berlinie miałem okazję poznać profesora Petera Sprengela, chyba największego obecnie hauptmannologa w Niemczech, który napisał książkę pt. "Gerhart Hauptmann w czasach nazistowskich". I kiedy go spotkałem, powiedziałem: panie profesorze, przyjechałem tutaj napisać historię Hauptmanna od momentu, w którym pan ją skończył. Po 9 maja 1945 r. Hauptmann żyje jeszcze przecież 14 miesięcy już w Polsce. I jest jeszcze 15. miesiąc, kiedy już nie żyje, ale wciąż pozostaje w Jagniątkowie, a wokół niego toczą się polityczne gry dotyczące pochówku.

Czego jeszcze, dzięki Pana pracy, dowiemy się o Hauptmannie, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy?
Na pewno dowiemy się trochę o nas samych. Między innymi tego, że jako Polacy nie musimy się wstydzić pomocy, którą udzielaliśmy Hauptmannowi. Dotarłem do wielu świadków, wielu ludzi, którzy mu pomagali, włącznie z ówczesnym starostą jeleniogórskim Wojciechem Tabaką. Dowiemy się także, że były plany wystawienia głośnej sztuki Hauptmanna pt. "Tkacze" w zrujnowanej Warszawie i nawet sam autor wyrażał życzenie, żeby się tak stało i zadeklarował przyjazd do Warszawy. Wówczas jednak Arnold Szyfman, dyrektor Departamentu Teatralnego Ministerstwa Kultury i Sztuki, powiedział, że to jeszcze za wcześnie, żeby w zrujnowanym przez Niemców mieście wystawiać sztukę bądź co bądź niemieckiego autora.

A sama sprawa pogrzebu noblisty?
Nie wiedzieliśmy dotąd, że ostatni tydzień przed jego pochówkiem gry polityczne wokół jego trumny toczyły się już nie w Polsce, a na terenie Berlina. Wszyscy do tej pory myśleli, że jak trumna ze zwłokami wjechała do Niemiec, to od razu pojechał na północ, nad Bałtyk. A to nieprawda. Dotarłem do dzienników Margarity Hauptmann, żony pisarza. Pojechałem pod adresy wymienione w tych dziennikach. Dotarłem do ludzi, którzy pamiętali, jak z domu w dzielnicy Berlin-Muggelheim wysiedlono całą rodzinę z dziećmi i umieszczono w nim trumnę pisarza i jego żonę, i zaczęto ją zmiękczać, żeby się zgodziła pochować męża właśnie w Berlinie. W willi miało powstać muzeum, a sam Hauptmann miał spocząć w mauzoleum-ogrodzie. Ona jednak konsekwentnie mówiła nie.
Dlaczego?
Chciała pochować męża w ich posiadłości w miejscowości Kloster na wyspie Hiddensee na Bałtyku. Niemiecki Kulturbund i władza radziecka wolały, żeby to był Berlin.

Dlaczego władza chciała mieć Hauptmanna w Berlinie?
To była czysto polityczna gra. Pamiętajmy, że wszystko działo się w sowieckiej strefie wpływów i władzy zależało, żeby mieć po swojej stronie wybitnego Niemca, noblistę. Nawet jeśli już nie żył. Już wcześniej przyjeżdżali do niego i chcieli z niego zrobić honorowego prezesa Kulturbundu, czyli Związku Kultury Niemiec. On to rozważał, lawirował. Decyzji nie podjął. Umarł. Właśnie m.in. to opisuję w swojej książce pt. "Gerhart Hauptmann w Polsce 1945-1946. Zapomniana tajemnica". Poświęciłem temu rozdział pod tytułem: "Zapomniany przystanek Berlin-Muggelheim". Pisałem tę książkę równolegle po polsku i niemiecku, u nas będzie nosiła tytuł "Zapomniane tajemnice Karkonoszy."

Kiedy będzie ją można przeczytać?
Maszynopis złożyłem na uczelni i w tej chwili trwają poszukiwania niemieckiego wydawcy. W Polsce książka również zostanie najprawdopodobniej wydana. Dobrą sposobnością będzie przyszły rok, na który przypadają okrągłe rocznice związane z Gerhartem Hauptmannem, tj. 150-lecie urodzin i 100-lecie przyznania mu nagrody Nobla. Wciąż jednak na rynku jest książka Gerharta Pohla, o której już wcześniej wspominałem. Ma 80 stron, drugie 80 to moje posłowie. Dołączona jest do niej także płyta z moim wywiadem z Robertem Stando. Książka miała premierę 10 maja 2010 r. w Jagniątkowie. Wyszła w cyklu "Tajemnice II wojny światowej".

I to już jest koniec przygody z Gerhartem Hauptmannem?
Zdecydowanie nie. Jest jeszcze mnóstwo ciekawych wątków, które chciałbym sprawdzić i pogłębić. Jednym z nich jest sprawa domu po Hauptmannie w Jagniątkowie, który po wojnie miał zostać przekazany dla Leopolda Staffa. Trwały w tej sprawie rozmowy z poetą. Dotarłem m.in. do korespondencji Staffa i Juliana Tuwima, z których wynika, że może on w nim zamieszkać, że rozważa propozycję. Ostatecznie tak się jednak nie stało i dom został przekazany Towarzystwu Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Jest jeszcze inny ciekawy wątek związany z pewnym młodym dziennikarzem, który także zajmował się sprawą majątku po Hauptmannie, a potem został polskim premierem. Mowa o Janie Olszewskim, ale więcej na razie nie chciałbym ujawniać.

* * *

Zapraszamy wszystkich uczniów: gimnazjalistów i licealistów, choć i każdy inny autor będzie mile widziany, do tworzenia historii naszego regionu. Zostańcie historykami i dziennikarzami w jednym. Przeprowadźcie wywiad z babcią lub dziadkiem. Porozmawiajcie z Nimi, jak wyglądał Dolny Śląsk 20, 30 czy 50 lat temu. Najciekawsze historie wydrukujemy, a niektóre nagrodzimy laptopami.
Na prace czekamy pod adresem:"Gazeta Wrocławska", Wrocław, ul. św. Antoniego 2/4, lub mejl: [email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska