Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Robert Janson: Nigdy nie czułem się gwiazdą. Gwiazdy są na niebie

Robert Migdał
Marcin Cecko / Sony Music
Dlaczego Anita Lipnicka z pierwszego składu Varius Manx powróciła do współpracy z zespołem, czym zauroczyła ich nowa wokalistka - Anna Józefina Lubieniecka i ile jest prawdy w tym, że swoją ostatnią wokalistkę - Monikę Kuszyńską zostawili bez pomocy, na lodzie. Z Robertem Jansonem, liderem i kompozytorem zespołu Varius Manx, rozmawia Robert Migdał.

Emu, Elf, Ego, End... - wszystkie Wasze poprzednie płyty zaczynały się na "E". Tytuł Waszej najnowszej płyty się z tego nie wyłamuje. "Eli" - brzmi to trochę jak dedykacja. Dla Eli? Elżbiety?
Nie. To nie tak. "O, Ela, straciłaś przyjaciela" już było (śmiech). Eli - to bóg, to starożytne królestwo, Eli to pierwszy człon od "Eli lama sabachtani". Ale to też nie jest wyjaśnienie tego tytułu. Nas najbardziej zainteresował głos internautki, która zaproponowała słowo "Eli" - jako skrót angielskich słów "Evolution Love Inspiration" - ewolucja, miłość, inspiracja. Spodobało się nam, bo to wszystko jest na naszej płycie.

Natomiast "Przebudzenie" to tytuł Waszego pierwszego singla. Tytuł dość znaczący...
Na pewno znaczący. Nie ukrywam, że słowo "przebudzenie" bardzo wkomponowało się w moje życie i we wszystko to, co ostatnio dotyczyło naszego zespołu: powrót do grania koncertów, nowa płyta, nowa wokalistka. Varius Manx w nowej odsłonie.

Wasza nowa płyta jest bardzo liryczna, nastrojowa. Mam takie wrażenie, że ciągle idziecie swoją, wyznaczoną przed laty drogą. Nie ma u Was udziwnień.
Zamysłem było to, żebyśmy nie wariowali na nowej płycie. Żebyśmy nie robili nic, co jest odzwierciedleniem nowych czasów: nie ma "powykręcanych klawiszy", dziwnych dźwięków, barw. Staraliśmy się pójść w brzmienie, w nastrój. Chcemy dotrzeć do naszego starego, dobrego fana. Po siedmiu latach nieobecności na rynku płytowym chcieliśmy dać ludziom płytę szczerą aż do bólu - płytę, która będzie odzwierciedlała nasze emocje i fascynacje muzyczne. To powrót do tego, co robiliśmy w połowie lat 90. Ostatnie lata Variusa, 2000-2005, były etapem poszukiwań - jednym razem się to udawało, innym razem nie. I wreszcie doszliśmy do wniosku, że taneczność, sposób myślenia "pod publiczkę" jest nam obcy. Postanowiliśmy, że będziemy wierni sobie, swojej muzyce. I tak już zostanie.

Nie każdy artysta może sobie na to pozwolić. Robert Janson czuje się gwiazdą?
Nigdy nie czułem się gwiazdą. Gwiazdy są na niebie. Śmieszy mnie, jak kogoś się nazywa gwiazdą lub celebrytą.

W dzisiejszych czasach słowo "celebryta" brzmi przez to obraźliwie.
Zwłaszcza jak się ktoś cały czas pojawia w kolorowych pisemkach i opowiada tylko o swoich sprawach prywatnych. Ludzie w naszych czasach potrafią zrobić wiele, żeby być rozpoznawalnymi, zaistnieć w mediach, nawet jeśli talent ich jest przeciętny.

A moglibyście odcinać kupony, wydawać i sprzedawać kolejne płyty ze składankami piosenek Variusów i dobrze sobie z tego żyć. A do tego podbijać sprzedaż, opowiadając o swoim życiu.
Oj, z tą sprzedażą to nie jest już tak dobrze, jak kiedyś. Ale rzeczywiście: nie sprzedajemy tylko 500 sztuk naszych płyt.
Bez fałszywej skromności, proszę... Na koncie macie wiele platynowych płyt i miliony - co się rzadko zdarza - sprzedanych krążków.
Ale nie żyjemy przeszłością, swoimi dawnymi sukcesami. Wciąż próbujemy zrobić coś na nowo, lepiej. Jedyne, do czego warto wrócić, i to robimy, to powrót do naszego stylu grania, naszej muzyki z początków lat 90. On był bardzo wyrazisty. Tym razem styl naszego grania dostosowaliśmy pod naszą nową wokalistkę. Pod jej styl śpiewania, pod jej osobowość.

Nową wokalistkę - Annę Józefinę Lubieniecką...
Jest wielką osobowością. Ma swój sposób podejścia do muzyki, ma swoje ulubione płyty, które słucha. Przed nagraniem "Eli" bardzo dużo rozmawialiśmy z Józią i stwierdziliśmy, że zagramy tak, jak nam w duszy gra, nie patrząc na to, co może trafić na szczyty list przebojów, a co nie.

A Pana zafascynowanie muzyką filmową miało jakiś wpływ na tę płytę? Bo napisał Pan ostatnio i ścieżkę dźwiękową do "Wojny żeńsko-męskiej", i do "Świadectwa" - do którego muzykę zrobił Pan z Vangelisem.
Nie sądzę. Muzyka filmowa idzie innym torem. Gdybym przy płycie "Eli" myślał "filmem", to mielibyśmy na niej więcej brzmień orkiestry.

Płyta Varius Manx - symfonicznie, nagrana z nową wokalistką. To by była nie lada gratka dla fanów.
No chyba, żeby chodziło o jakąś płytę nagraną na żywo. Koncert zagrany w jakiejś pięknej auli - takie coś rzeczywiście mogłoby się odbyć. I muszę panu powiedzieć, że takie plany chodzą nam po głowie.

Wiele osób myślało, że Robert Janson porzuci Varius Manx na rzecz muzyki filmowej.
Nie ukrywam, że ten rodzaj muzyki bardzo mnie wciąga. Od pierwszej płyty Variusów, całej instrumentalnej, nagranej już 21 lat temu, miałem takie wrażenie, że chcę tworzyć muzykę pod kątem filmu, ilustracji teatru. I nie ukrywam, że teraz mam sporo takich propozycji. I bardzo mnie to cieszy. Myślę jednak, że będę łączył te dwie rzeczy: i Varius Manx, i pisanie muzyki do filmów, zwłaszcza, że teraz płyt się nie wydaje rok po roku. Myślę, że kolejny album Variusów powstanie za minimum trzy lata, więc będę miał sporo czasu, żeby robić też inne rzeczy.

Ale wróćmy do płyty. Zaskoczyło mnie, i to dosyć pozytywnie, że dwa teksty na nią napisała wasza pierwsza wokalistka - Anita Lipnicka. Jak do tego doszło?
Po prostu zadzwoniłem do Anity (śmiech).
Czemu?
Bo nasza nowa wokalistka jest zafascynowana tym, co i jak pisze Anita. Jest jej wielką fanką. Wcześniej rozmawiałem z Józią na temat tekstów na nową płytę, bo Józia dopiero raczkuje w pisaniu tekstów - choć muszę przyznać, że jej fajnie wychodzą. I zapytała mnie, czy Anita mogłaby napisać coś dla nas. Więc poprosiliśmy Anitę i się zgodziła. Dziękujemy, że stworzyła dla nas te dwa teksty, choć w planie były cztery, a nawet pięć, ale czas jej nie pozwalał na napisanie dla nas więcej.

Porozmawiajmy o Józi - jak Pan mówi o nowej dziewczynie w zespole. Czemu postawiliście akurat na nią? Skąd ją wzięliście? Skąd pomysł na Annę Józefinę Lubieniecką?
Wcześniej słyszałem trochę jak śpiewa - w "Szansie na sukces", na festiwalu w Opolu. Kiedy już wiedzieliśmy, że nie będziemy grać w starym składzie, doszło do naszego spotkania z Józią, przesłuchaliśmy płyty, na których śpiewała, w tym jej sztandarowe wykonanie "Eli lama sabachtani". Ale przede wszystkich chcieliśmy posłuchać, jak wyśpiewuje nasze piosenki. Jak podchodzi do kompozycji, ile emocji w nie wkłada, jakim tembrem głosu operuje. I nie ukrywam, że świetnie sobie poradziła. Cały zespół twierdził, że to jest to. Muszę powiedzieć, że to dzięki Józi zespół podjął decyzję o powrocie. Bo gdybyśmy nie znaleźli tak utalentowanej wokalistki, to zespół - podejrzewam - nie miałby ochoty ani większej motywacji do powrotu na scenę.

Ale zanim ją zaprosiliście na pierwsze spotkanie, to musiało Was coś w niej zaintrygować...
Jej śmiech, to na pewno. Bo się śmieje niesamowicie głośno, szczerze, tak że nas wszystkich zaraża optymizmem i zwala z nóg. Jest w niej wielka ikra młodzieńczości. Dziewczyny w jej wieku, lat dwudziestu kilku, starają się robić na "trzydziestki". A ona nie - od niej bije rezolutność, kipi w niej młodość.

Dodała Wam, "starszym panom", energii?
Oj, bardzo. Nam, czterem Panom, którzy są już po 35. roku życia (śmiech). I to jest duży plus. Ale takimi staruszkami jeszcze nie jesteśmy. Duchowo się nie starzejemy - w studiu jesteśmy wesołkami. Przy nagrywaniu tej płyty mieliśmy sporo zabawy i śmiechu. Nie było spinania się, jakiejś dyscypliny. Zrobiliśmy płytę od serca - nie myśląc, nie martwiąc się, czy się spodoba, czy nie... I jestem spokojny, że na tym dzisiejszym karnawałowym, tanecznym rynku polskiej muzyki poradzimy sobie, bo wierzę, że ludzie docenią naszą naturalność.

Przy nagrywaniu płyty radziliście się Józi, przedstawicielki młodego pokolenia, czy też ona Was - starszych, doświadczonych kolegów, od lat siedzących po uszy w branży muzycznej?
Bardzo dużo rozmawialiśmy. Józia ma swoje zapatrywania na muzykę. My swoje. W studiu dochodziło do sporów - jej się coś nie podobało, proponowała coś po swojemu. I dlatego z ponad 25 kompozycji przygotowanych na tę płytę, ostało się 11. To nasze spieranie się wyszło płycie na dobre.
Słyszałem, że Józia miała dziwny sposób śpiewania. I nie chodzi mi o głos, ale o całą otoczkę...
Wiele razy "wyganiała nas" ze studia nagraniowego, bo chciała śpiewać sama. Niekiedy przychodziła nagrywać w nocy. A dla klimatu zapalała sobie świeczki, paliła kadzidełka...

A propos kompozycji. Dotychczas, na poprzednich płytach, był Pan takim kompozytorskim monopolistą. Robił Pan wyjątki dla chłopaków z zespołu. Jednak wokalistki nigdy nie pisały piosenek, a tu niespodzianka - jeden z utworów to kompozycja Józefiny.
Bo poprzednie wokalistki nie wyrażały chęci napisania czegokolwiek. I to nie jest prawda, że nie dopuszczałem innych do pisania muzyki. Po prostu nie chcieli. Nie jestem zwolennikiem teorii: "że tylko ja i koniec". Bo czegoś takiego w muzyce nie ma. Kto tak myśli, to bardzo szybko w muzyce przegra.

A jak to było z Józią?
Miała kilka kompozycji przygotowanych na swój solowy album, bo się do niego szykowała, nie wiedząc, że trafi do nas. Przesłuchaliśmy te kompozycje i doszliśmy do wniosku, że piosenka, którą wybraliśmy, jest intrygująca i można ją "wstawić" na płytę.

Dzięki temu Józia pewniej się poczuła w zespole...
Oczywiście, że tak. Bardzo się ucieszyła, że oprócz jej tekstów i śpiewu na płytę trafiła też jej kompozycja.

Po latach wychodzicie z cienia, znów w światło reflektorów, gdzie czają się paparazzi, komentarze w internecie to śmietnik. Nie boicie się, że znów pojawią się pytania o wypadek sprzed pięciu lat koło Milicza, w którym członkowie zespołu zostali poważnie ranni, a po którym Monika Kuszyńska - wasza poprzednia wokalistka - wylądowała na wózku inwalidzkim?
Nie czytam tego i nie interesują mnie te tragikomiczne komentarze. Wiem, że życie jest jedno, a na dodatek krótkie - więc nie ma co sobie tymi komentarzami zawracać głowę. Dla mnie internet stał się dzisiaj miejscem, w które każdy może wrzucić swoje błoto. Ja na wszystkie pytania dotyczące wypadku, Moniki, w swoim czasie odpowiedziałem - i jeżeli ktoś chce słuchać, co mam do powiedzenia, to słucha. A jak ktoś jest głupi - to dla niego przez całe życie białe będzie czarne.

Co czuje Robert Janson, kiedy czyta, że zostawił Monikę Kuszyńską na lodzie, wziął nową wokalistkę, a poprzednią zostawił w chorobie?
Zastanawiam się, kto to pisze i czemu to pisze, skoro nie zna prawdy? Nigdy byśmy Moni nie zostawili samej sobie, bo jesteśmy ludźmi. Proszę sobie wyobrazić, że po takim wypadku zostawilibyśmy ją samej sobie. To byłyby niziny społeczeństwa. Ja takim człowiekiem nie jestem. Wspierałem Monikę, sama zresztą pisała o tym w swoim pierwszym otwartym liście do mediów. Każdy, kto mnie zna, wie, że ani ja, ani zespół nie moglibyśmy pozwolić na takie świństwo. Rozmawialiśmy z Moniką i to Monika powiedziała stanowcze "nie", jeżeli chodzi o powrót do zespołu, na scenę razem z nami. I dopiero wtedy Varius Manx zaczął się zastanawiać nad swoim "być czy nie być".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska