Ta historia to dramat. Niezależnie od tego czy rację ma prokuratura – stawiając zarzuty – czy Mariusz Z., i jego żona, odpierając je. W każdej z wersji cierpią dzieci. Bracia Tomasz i Bogdan. 12- i 14-latek zabrani przez policję z domu państwa Z. Wszystko zaczęło się 10 lutego. O tym, że u małżeństwa Z. dzieje się coś niepokojącego zawiadomiła psycholog szkoły specjalnej, do której chodzą chłopcy. U państwa Z. pojawili się pracownicy opieki społecznej z policjantami. Gdy weszli do domu chłopcy byli związani jakiś elementami ubrania.
Ze wstępnych ustaleń prokuratury i zeznań, jakie do śledczych dotarły wynikać ma, że do owego znęcania miało dochodzić od 2010 roku. Wiadomo, że w 2012 roku było śledztwo z doniesienia sądu rodzinnego. Ale zostało umorzone. Na przesłuchaniach w prokuraturze rodzice Z. nie przyznali się do postawionych im zarzutów i odmówili składania wyjaśnień. Bracia zostali zabrani - póki co – od rodziny zastępczej. Jak się dowiedzieliśmy w Prokuraturze Rejonowej w Środzie Śląskiej najszybciej jak się da mają być przesłuchani przez sąd w tzw. „niebieskim pokoju”.
Co na to państwo Z? Zastępczy ojciec Mariusz mówi, że jakby trzeba było, jeszcze raz by zrobił tak samo. Bo tu chodzi o bezpieczeństwo dziecka i innych.
- Od dziewięciu lat chłopcy są u nas jako w rodzinie zastępczej - mówi. - Nikogo poza nami nie mają. To dzieci specjalnej troski niepełnosprawne intelektualnie. Obydwaj wielokrotnie przebywali w szpitalach psychiatrycznych. Zdarzają się im przypadki agresji albo autoagresji. W takich sytuacjach trzeba reagować, bo dziecko może zrobić krzywdę sobie albo komuś. Musiałem unieruchomić chłopców. Zrobiłbym to samo. W szpitalu w takich sytuacjach dziecko jest zapinane w kaftan bezpieczeństwa. Unieruchomiłem ręce bawełnianą koszulą. Nie ma żadnych śladów. Zawsze otrzymywaliśmy bardzo dobre opinie jako rodzina zastępcza. Ostatnio w styczniu. Dostaliśmy najwyższą ocenę - tłumaczy mężczyzna.
Co więcej, zdaniem Mariusza Z., sama pracownica Centrum Pomocy Rodzinie z Kątów Wrocławskich proponowała by skierowali wniosek do sądu, aby w wypadku eskalującej agresji, móc unieruchamiać ręce dzieciom.
Dlaczego przedstawicielka szkoły specjalnej zawiadomiła policję? Mariusz Z. nie rozumie tego. Zastanawia się czy to z powodów "politycznych", bo jego żona kandydowała do Sejmiku Dolnośląskiego i nie wszystkim się to podobało. Również w środowisku nauczycielskim, z którego żona się wywodzi. A może to dlatego, że on i żona zwrócili niedawno uwagę na niewłaściwe zachowanie nauczycielek ze szkoły? - Niektóre nauczycielki oglądały w pracy filmy na smartfonach, a nasi wychowankowie skarżyli się, że panie nie pozwalają im oglądać filmów – opowiada.
A może dlatego, że - jego zdaniem - szkoły specjalne niechętnie przyznają czy potwierdzają sytuacje zdarzeń agresywnych czy autoagresywnych chłopców. Tak było przed trzema laty, kiedy jeden z braci nabił sobie guza w szkole, a potem - za pośrednictwem sądu - sprawa trafiła do prokuratury z sugestią przemocy w rodzinie. Została umorzona. - Tym dzieciom dzieje się teraz krzywda - mówi ojciec zastępczy. - One nikogo poza nami nie mają - dodaje.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?