Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szefie, uważaj! Trafisz na czarną listę na FB. Na co skarżą się pracownicy?

Hanna Wieczorek
Jak grzyby po deszczu pojawiają się na Facebooku "czarne listy pracodawców". Z Poznania i okolic, z Warszawy i okolic, z Wrocławia i okolic, z Trójmiasta... Właściwie wszystkie największe polskie miasta są tam reprezentowane. I właściwie choć zmieniają się nazwy metropolii problemy zostają takie same: praca na czarno, mobbing, zaniżanie zarobków, łamanie na wszelkie możliwe sposoby kodeksu pracy. I bezradność pracowników. Bo: "jak ci się nie podoba, zmień pracę".

Założycielka strony "Czarna lista pracodawców z Wrocławia i okolic": - Pracowałam we Wrocławiu w kilku różnych miejscach, zobaczyłam, że inne miasta mają swoją listę, a Wrocław nie, więc założyłam stronę. Szybko zrobiła ona furorę. Wpisów jest dużo, sporo z nich wywołuje burzliwe dyskusje. I jeszcze jedno, jest kilku, którzy pojawiają się wielokrotnie. I zarzuty wobec nich powtarzają się z nużącą regularnością.

W tym tygodniu mamy promocję, przechodzimy na pracę ciągłą

Anna, niewysoka blondynka, śmieje się, że ma muskuły lepsze niż jej chłopak, który namiętnie trenuje walki wschodu. - No wiesz, nie zawsze tak było, ale popracuj w chłodni, to szybko kondycja ci się poprawi - mówi.

Bo Anna 10 miesięcy pracowała w chłodni, w jednym z ościennych województw. Dojeżdżała do pracy i cieszyła się, że zarabia, dopóki, po dokuczliwej anginie, nie dostała telefonu od brygadzistki. Usłyszała: "Nie musisz już przychodzić do pracy, nie potrzebujemy takich chorowitych pracowników".

Wróćmy jednak do początków. Do pracy w temperaturze -20 stopni C można się przyzwyczaić. Do noszenia ciężarów także. Gorzej było, kiedy przychodziły promocje na jakiś towar. Wtedy padało hasło: "praca ciągła" i faktycznie trzeba było harować w piątek i świątek. Bez dodatkowego wynagrodzenia czy dni wolnych od pracy. Zresztą z tym wolnym to też nie było wesoło. - O dłuższych urlopach wypoczynkowych, dwutygodniowych, zapomnij - wzdycha Ania. - Mieliśmy po dwa dni urlopu na miesiąc i to wszystko. Zresztą i te dwa dni czasem trudno było wyżebrać.

Kiedy mówię, że przecież prawo gwarantuje, kodeks pracy, Ania wybucha śmiechem. Jaki kodeks pracy? Jakie prawo? W szatniach są zamontowane kamery i ochrona widzi wszystko. Jedna z nich była wycelowana wprost na jej szafkę. - Kiedy się zorientowałam, że ochroniarze mogą mnie oglądać w każdej sytuacji, przestałam się przebierać - mówi. - Zakładałam tylko odzież roboczą na ciuchy, w których przychodziłam do pracy.

Na świętego Dygdy, co go nie ma nigdy, czyli jutro, jutro, jutro

Tomek niedawno skończył szkołę, gastronomika. Szukał pracy w zawodzie i w końcu znalazł. Firma kateringowa chwali się w internecie, że ma bogate tradycje, może zrobić wszystko - od przyjęcia weselnego po codzienne dowożenie posiłków do szpitala lub żłobka. - Poszedłem na rozmowę kwalifikacyjną - opowiada. - Zaproponowano mi niezłe, jak dla początkującego, warunki. Wszystko miało być zgodnie z prawem, a na dodatek mój pierwszy pracodawca zapewniał, że jeśli będę dobrze się sprawiał, szybko dostanę podwyżkę.

Przez pierwszy tydzień Tomek był zadowolony, bo co prawda menedżer kuchni był wymagający ponad miarę, ale w sumie pracowało się nieźle. - Schody zaczęły się, kiedy poprosiłem o umowę - wzdycha. - Szef rzucił tylko, żebym jutro pogadał z jego żoną, bo on dzisiaj nie ma czasu. Potem stało się to rytuałem, ja starałem się złapać szefa lub jego żonę, oni znikali na mój widok, albo mówili: jutro.

Tomek może popracowałby nieco dłużej w tej firmie. Kiedy ma się 20 lat, człowiek nie zaprząta sobie głowy ZUS-em, składkami i świadczeniami emerytalnymi. Szalę przeważył jednak menedżer kuchni. Okazało się, że wszyscy poza nim są idiotami, bezmózgimi robolami, itd., itp. Generalnie plebsem, którym można pomiatać, i na którym można się wyżyć za wszystkie życiowe niepowodzenia.

- Podobno wcześniej potrafił przyłożyć pracownikowi, ale nigdy nie byłem świadkiem takiej sytuacji, słyszałem o tym tylko od starszych pracowników - mówi Tomek. - Odszedłem po dwóch miesiącach i muszę tylko jedno na plus moich pracodawców zaliczyć: zawsze płacili na czas, chociaż to były psie pieniądze.

Nie taka umowa miała być, czyli dałam się nabrać jak żółtodziób

Postawna brunetka przyznaje, że lubi zmieniać pracę i dodaje, że ma dużo szczęścia. - Najczęściej nie mam problemu ze znalezieniem nowej i najczęściej dobrze trafiam - mówi. - Ale raz jeden trafiłam jak śliwka w kompot.

Było to tak. Iwona znalazła ofertę pracy, dla osoby z doświadczeniem w branży, hmm, gastronomicznej. Odpowiedziała, poszła na rozmowę kwalifikacyjną. - Warunki były bardzo dobre, a właścicielka firmy sprawiała bardzo dobre wrażenie - wspomina. - Nie obiecywała złotych gór, mówiła o problemach związanych z pracą, ale też zapewniła, ze warunki płacy będą przyzwoite.

Iwona zgodziła się bez dłuższego zastanawiania. - Ponad dwa tysiące złotych na okresie próbnym to dobra płaca i do tego miałam dostać umowę o pracę. Uprzedzono mnie co prawda, że rzadko będę mogła wyjść do domu po ośmiu godzinach, ale "jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję". Tyle że jedynie jedna obietnica okazała się prawdziwa. Dzień w dzień pracowało się po 10-11 godzin - Iwona wzdycha, że dała się nabrać jak jakiś żółtodziób. Bo zamiast umowy o pracę dostała umowę-zlecenie. Zamiast stałego wynagrodzenia, stawkę godzinową. Kiedy rozstawała się z ową firmą, po prawie miesiącu pracy wypłacono jej tysiąc złotych.

Co robią pracodawcy, którzy znaleźli się na liście? - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Założycielka strony "Czarna lista pracodawców z Wrocławia i okolic" przyznaje, że nie za bardzo ma możliwości weryfikacji wpisów. - Pracowałam w dwóch miejscach, które są tu dość mocno komentowane, więc nie muszę ich weryfikować. Znam je sama od podszewki - pisze. - Co do reszty firm, nie mam możliwości weryfikacji. Czasami mam ochotę nie wrzucać postów, które są po prostu żalami pracownika myślącego, że "wszystko mu się należy". Z drugiej strony, jeżeli komuś przeszkadza, że nie może pić soku w pracy, to lepiej dla niego i dla pracodawcy, że ta osoba nie złoży CV.

Pracodawcy za bardzo się nie przejmują tym, że trafiają na "czarną listę". - Piszą rzadko, czasami wysyłają "adwokatów" pierwszej wody, którzy straszą pozwami - opowiada założycielka strony. - Jednak nie przejmuję się tym, bo wklejam tu opinie ludzi i pracodawcy też mogliby się wypowiadać, ale nie chcą.

I dodaje, że raz ktoś próbował przejąć fanpage wysyłając linka z wirusem, który pozbawiłby ją prawdopodobnie konta na fb. - Ale znam się na tym na tyle, żeby nie klikać w co popadnie - dodaje.

Co na to dolnośląska Inspekcja Pracy? - CZYTAJ NA NASTĘPNEJ STRONIE

Oczywiście śledzimy uważnie "czarną listę pracodawców"

- Oczywiście znamy "czarną listę pracodawców - przyznaje Agata Kostyk-Lewandowska, młodszy inspektor pracy, a przy okazji rzecznik prasowy dolnośląskiej Inspekcji Pracy. - Moi szefowie zdecydowali, że będziemy śledzić wpisy na portalach społecznościowych.

Agata Kostyk-Lewandowska dodaje, że kilka firm wymienionych na liście zostanie skontrolowanych. - Trzeba jednak pamiętać, że co roku wpływa do nas kilka tysięcy skarg, te anonimowe są rozpatrywane na końcu, chyba że sprawa dotyczy bezpośredniego zagrożenia zdrowia lub życia ludzkiego. Normalnie najpierw zajmujemy się tymi, których autorzy podpisują się imieniem i nazwiskiem - wyjaśnia. - I od razu chciałam przypomnieć, że nie informujemy pracodawców, że kontrola jest spowodowana skargą. Tym bardziej nie ujawniamy żadnych nazwisk.

Na co najczęściej skarżą się pracownicy? Zwykle na to, że pracodawca nie wypłaca im poborów. - Od tego się zaczyna, potem wymieniane są inne nieprawidłowości - mówi Agata Kostyk-Lewandowska. - Z moich obserwacji wynika, że dopóki nie ma problemów z wypłatą, godzimy się na łamanie przepisów prawa pracy, przymykamy na nie oczy. Dopiero kiedy nie ma pieniędzy, albo pracownik rozstaje się z firmą, decyduje się na skargę. Szkoda, bo powinno się od razu reagować na łamanie przepisów.

W ubiegłym roku do dolnośląskiej Inspekcji Pracy wpłynęło 4200 skarg. I wbrew pozorom to wcale nie był rekordowy rok. Według sprawozdania przygotowanego przez inspektorów pracy 15 procent skarg okazało się w pełni zasadnych, 27 procent - częściowo, 21 procent - bezzasadnych, a w 35 procentach nie udało się ustalić zasadności. Z różnych powodów, choćby dlatego, że minęło zbyt wiele czasu, by inspektorzy mogli cokolwiek zrobić ze zgłoszonymi nieprawidłowościami.

Skargi poza polem rażenia Inspekcji Pracy

Agata Kostyk-Lewandowska podkreśla, że wiele skarg, które znalazły się na facebookowej "czarnej liście pracodawców", jest zupełnie poza polem działania PIP. Na przykład umowy o dzieło.

Państwowa Inspekcja Pracy ma też niewiele do powiedzenia w sprawach umowy zlecenia. Należy pamiętać, że umowy cywilnoprawne nie są umowami o pracę i nie stosuje się wobec nich przepisów kodeksu pracy. Osoby zatrudnione na takich warunkach mogą walczyć o swoje prawa jedynie w sądzie cywilnym. - Staramy się jednak pomóc pracownikom zatrudnionym na umowach cywilnoprawnych, ponieważ każda skarga jest przez nas odrębnie analizowana. I zachęcamy, aby osoby zatrudnione na takich umowach także się do nas zgłaszały - zapewnia Agata Kostyk-Lewandowska.

Często można znaleźć też informacje, że Inspekcja Pracy pojawia się na kontroli po uprzednim powiadomieniu pracodawcy. - To niezupełnie tak - uśmiecha się rzeczniczka prasowa Okręgowej Inspekcji Pracy we Wrocławiu. - Przepisy pozwalają nam na niezapowiedziane kontrole w przemyśle i handlu. Jedynie w usługach powinniśmy wcześniej informować o "wizytach", ale i tu mamy pewne dodatkowe możliwości. Jeżeli zachodzi podejrzenie wykroczenia, możemy pojawić się bez zapowiedzi.

Nie ma co ukrywać. Pracownicy uważają, że pracodawcy są zwykle bezkarni i trudno jest w Polsce dochodzić swoich praw. Bo oczywiście skarżyć się można, ale ciężko potem znaleźć pracę, jeśli do kogoś przylgnie opinia "rozrabiacza", "pieniacza" czy "donosiciela". Inna sprawa, że pracodawcy też nie zasypiają gruszek w popiele. W Wielkiej Brytanii powstaje lista... "złych pracowników". Mają być na niej publikowane nazwiska osób, które np. prowadziły służbowe samochody po pijaku. Podobną zamierza założyć jeden z łotewskich portali. Zastanawiające jest jednak to, że jeśli ktoś się znajdzie na "czarnej liście pracowników", będzie się z mógł z niej wykupić. Nie wiadomo jednak jeszcze, ile będzie kosztował taki okup.

Bohaterowie tekstu zastrzegli sobie anonimowość, a opisane w tekście historie rozegrały się nie tylko we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szefie, uważaj! Trafisz na czarną listę na FB. Na co skarżą się pracownicy? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska