Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Majewski: W życiu najważniejsze jest życie

Małgorzata Matuszewska
Janusz Majewski
Janusz Majewski Piotr Smoliński
Wydawnictwo Marginesy opublikowało kolejną powieść Janusza Majewskiego – reżysera filmowego. To "Glacier Express 9.15".

Pana powieść Glacier Express 9.15 toczy się w jednym z najsławniejszych pociągów świata, jadącym w pobliżu szwajcarskich lodowców. Jest Pan wielbicielem Alp szwajcarskich?
Nie, choć je podziwiam. Kiedyś leciałem samolotem, który wracał pusty z Majorki, bo przywiózł czarterem jakąś partię turystów. To był pierwszy czarter w sezonie, a ja byłem na Majorce dłuższy czas i dowiedziałem się, że będzie bezpośredni lot do Warszawy. Byłem jedynym pasażerem, wszystkie stewardesy skakały koło mnie, a potem pilot zaprosił mnie do kabiny. Lecieliśmy nad samymi szczytami, widziałem Alpy z góry: fascynujące! Ale to nie był żaden powód napisania książki. Przypadkiem dostałem bilet w prezencie dla siebie i żony. Ona nie mogła już pojechać, więc w podróż zabrałem przyjaciela. To jedyna prawda w tej książce. A reszta to różne pomieszane fakty i zmyślenia.

Bohater mówi: nienawidzę starości, pogardzam nią. Jaki Pan ma stosunek do starości?
Taki właśnie. Mam 83 lata.

Wcześniej Pan o tym nie myślał?
Oczywiście, że człowiek, dopóki jest młody, nie myśli o takich rzeczach. Potem zacząłem na to zwracać uwagę z własnej perspektywy i jakoś nie mogłem się rozkochać w starości własnej i wszystkich innych. Starość jest przykra, zwłaszcza, kiedy się zaczyna chorować. Czym można się ratować? Wyrażaniem nienawiści – to jest bezsilne, bo co z tego, że tego nie znoszę? Nic na to nie poradzę. Wyrażam swoją złość na to, co zostało wymyślone przez naturę. To przykre, ale nieuniknione. Ale z drugiej strony są sposoby, żeby się nie poddawać i ignorować i tak staram się żyć – żeby nie ugrzęznąć w pułapce starości, która wciąga większość ludzi. Zaczynają mieć pretensje do całego świata, skupiają się na chorobach.

Trzymają formę ci, którzy mają otwarte umysły.
Otwartość umysłu utrzymuje ich w lepszej formie, odmładza, zatrzymuje czas. Pomaga jakieś hobby, nawet błahe zainteresowania. Ktoś, kto ma rybki, karmi je, kocha, z kimś o nich rozmawia,(albo rozmawia z nimi), jest w lepszej sytuacji, niż ten, który idzie z naburmuszoną miną przez świat, roztrąca ludzi łokciami i bezgłośnie krzyczy: dlaczego jestem stary, a wy jesteście młodzi? Jesteście piękni, a ja obrzydliwy?. Zajęcie umysłu ratuje człowieka starego.

Wbrew pozorom Pana książka nie jest nostalgiczna.
To moja przewrotność, żeby się nie rozczulać, żeby to nie było sentymentalne, ale wciąż żywe – bohater wspomina swoją młodość, zakręty losu, rozmawia o tym z przyjacielem, z którym wspólnie przeżywali różne sprawy. Starzy chłopcy – bo tak bym ich nazwał - cieszą się swoją obecnością i szansą na to, że mogą porozmawiać. Zaletą podróży tym pociągiem jest fakt, że z niego nikt nie wysiada, a jedzie się osiem godzin. Widoki są dość monotonne – przepaść, szczyt, w każdym programie National Geographic są ładniejsze ujęcia. Im też by się nudziło, gdyby nie mieli wspólnej przeszłości, o której mogą rozmawiać, wspólnych poglądów na świat, które na szczęście czasem się różnią. Czas jest im darowany. Jadą pociągiem i wreszcie mogą się nagadać za wszystkie czasy. Tego im brakowało. Dorywczy kontakt mieli ze sobą przez lata. Max, emigrant, żyje sprawami kraju cały czas, śledzi uważnie prasę, czuje się dalej członkiem tej wspólnoty, która go wyrzuciła w obrzydliwy sposób. Nikt mu nie powiedział: pan jest Żydem, niech pan wyjeżdża, ale brzydziła go sytuacja, w której przyszło mu żyć, więc wyjechał.

Ustami bohatera stawia Pan podstawowe pytania egzystencjalne: nie rozumiem Pana Boga, dlaczego wystawia nas…?
Właśnie. To jest włożone w usta bohatera, ja sam na szczęście dawno przestałem się wadzić z Panem Bogiem, teraz mogę powiedzieć, że nie rozumiem Go, ale nie interesuje mnie, dlaczego tak sobie igra z losami ludzi, których rzekomo stworzył. To stara nuta, która pojawiła się w czasie Holocaustu – ludzie ginęli okrutnie mordowani i pytali: gdzie jest Bóg i dlaczego na to pozwala?.

Co jest w życiu najważniejsze?
Myślę, że w życiu najważniejsze jest życie. Właśnie przez to, że jest jedyne, może się powtarza, ale tego nie wiemy. To życie, które ogarniamy własną pamięcią, wyobraźnią, doświadczeniem – jest jedno, jedyne. Wierzący wierzą, że będzie trwało dalej. Może. Ale póki jesteśmy na ziemi, każdy dzień jest czymś fantastycznym, jest cudem istnienia, cudem życia. I to jest najważniejsze, byśmy o tym pamiętali i zdawali sobie sprawę z tego, że to wszystko jest niepowtarzalne. Że jesteśmy niepowtarzalni, że nie ma takiego drugiego człowieka na świecie, jak my. Chodzi o to, że nawet będąc szeregowym członkiem społeczeństwa, żołnierzem, analfabetą, człowiek powinien zdawać sobie sprawę z własnej niepowtarzalności. Ale życie musi być ciekawe, człowiek powinien pielęgnować w sobie ciekawość: innego człowieka, życia, zjawisk, problemów.

Po co ta ciekawość?
Dopóki człowiek jest ciekawy, dopóty żyje i przezwycięża nonsens, absurd życia, w gruncie rzeczy męczarnię egzystencji. Bo my się męczymy całe życie, a potem wpadamy w otchłań niebytu, która w moim przekonaniu jest po prostu końcem świadomości.

Myśli Pan o przeniesieniu Glacier Express 9.15 na ekran?
Nie, jakie wydarzenia można by tam pokazać?

Zrobiłby Pan piękny film.
Myślę, że wiele rzeczy umknęłoby, zamienionych w obrazy, sytuacje. Na przykład historia Japonki i Greka, której jedynym impulsem była obserwowana przeze mnie winda w Toruniu. W książce dwóch ludzi razem jedzie, gada – to nie jest do zniesienia, na dłuższą metę. Może mógłby powstać film o Japonce i Greku, czyli o jednej tylko historii z książki, ale kosztowało by to dużo pieniędzy, a tych na filmy jest coraz mniej. Od czterech lat próbuję zrobić film według powieści Włodzimierza Kowalewskiego pt. Ekscentrycy, w mojej adaptacji.

O czym to jest opowieść?
Właśnie zaczęło się rozjaśniać zachmurzone niebo nad scenariuszem. Włodzimierz Kowalewski jest trochę niedocenianym prozaikiem. To historia z epoki gomułkowskiej. Bohater wraca z wojny z Anglii, jedzie do siostry, do Ciechocinka, gdzie ona ocalała po przejściach wojennych. W domyśle jest Sybir. Bohater jest zawodowym muzykiem, postanawia w Ciechocinku stworzyć orkiestrę jazzową – big band. W miejscowym gimnazjum uczy anglistka, on zaczyna uczyć ją śpiewać. I mają romans. Ubecy myślą, że on jest emisariuszem z Londynu, więc podstawiają mu agentkę – tę właśnie anglistkę. Dziewczyna znika, nie może wytrzymać sytuacji. W międzyczasie orkiestra występuje z sukcesami, pięknie grają i śpiewają. Ten film to szansa pokazania muzyki, którą uwielbiam – swingu.

Za co polubił Pan swing?
Lubię evergreeny znane od lat, są ponadczasowe. A swing to muzyka mojej młodości, mojej ówczesnej tęsknoty za wolnością, nadziei, że kiedyś nadejdzie, więc teraz do tego wracam. Ma to być film muzyczno-polityczno-romantyczno-jazzowy - komediowy. I sensacyjny. I optymistyczny.
Rozmawiała Małgorzata Matuszewska
CZYTAJ
JANUSZ MAJEWSKI O "MAŁEJ MATURZE"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska