Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janek z Sępolna najpierw grał na perkusji. Czy gwiazdor wróci do Wrocławia?

Robert Migdał
fot. Polska Press Grupa
Dzieciństwo i bardzo wczesną młodość - bo już jako nastolatek wyfrunął z gniazda w świat wielkiego show-biznesu - Jan Borysewicz spędził we Wrocławiu, na Sępolnie. Dziś, kiedy tylko może, przyjeżdża do stolicy Dolnego Śląska (tu mieszka jego wnuczka i starsza córka - Joanna) i odwiedza groby rodziców i brata, który pokazał mu pierwsze chwyty na gitarze.

W rozmowie z naszą gazetą wspomina, jak w dzieciństwie szalał z kumplami na Polach Marsowych (zimą jeździł na nartach, latem na skuterze), opowiada o ojcu, który grał na perkusji, o bracie i o pierwszych krokach, które stawiał na muzycznej scenie.
Zdradza nam też kulisy polskiego show-biznesu, opowiada o blaskach i cieniach życia muzyka rockowego i spokoju, którego szuka w domowym zaciszu.

W tym roku kończy 60 lat. I choć nadal czuje się młody duchem - koncertuje z zespołem Lady Pank, nagrywa kolejne płyty (też solowe), komponuje dla innych artystów - to przyznaje, że częściej niż zwykle... odwiedza lekarza (w końcu to już sześć dekad na karku).

Czy kiedyś - na starość, kiedy będzie już na emeryturze - wróci do Wrocławia, do swojego rodzinnego miasta? - Nie mówię "nie" - uśmiecha się tajemniczo Jan Borysewicz.

Oto cała rozmowa ze znanym gitarzystą

W tym roku, w kwietniu, kończy Pan 60 lat. Robi Pan już jakieś podsumowania?
Gdzie tam. Jest jeszcze za wcześnie na takie rzeczy (uśmiech). Nie czuję duchowo tej sześćdziesiątki na karku, ale - muszę się panu przyznać - jeśli chodzi o zdrowie, odczuwam ją bardziej. 60 lat to kawał czasu, a tryb życia, jaki my, muzycy rockowi, prowadzimy, nie służy zdrowiu. Mówię o całej otoczce: ciągłe wyjazdy, koncerty, stołowanie się w miejscach, które nie nadają się do tego, żeby w nich jeść. Teraz jest już trochę lepiej - przynajmniej można dostać jedzenie w hotelu, a kiedyś - to był dramat. Jedynym miejscem po koncercie, w którym można było coś zjeść, był dworzec kolejowy. A na tych dworcach było tak okropne jedzenie, że nawet dzisiaj, jak je wspominam, to mnie obrzydza. Chociaż i teraz niekiedy nam się zdarza, co jest nie-zbyt zdrowe, że zatrzymujemy się w trasie na jakiejś stacji benzynowej i jemy na szybko kanapkę.
Dziś czuję, że taki nieuporządkowany styl życia po latach odbija się czkawką: często więc zaglądam do lekarza, badam się regularnie. Dlatego teraz, po każdym koncercie, staramy się szybko wracać do domu: do swojego łóżka, na domowe je-dzenie.

Bo życie na walizkach, w hotelach, w tym wieku - to dość trudne.
Dlatego podjęliśmy w zespole decyzję, że nie zarzynamy się tak, jak kiedyś. Nie chcemy grać tyle koncertów, co dawniej. Chcemy troszeczkę więcej czasu mieć dla samych siebie, dla swoich rodzin. Balangowy styl życia - u mnie, u kolegów - bardzo ostatnio przycichł. Chcemy skupić się bardziej na pracy, niż na imprezowaniu - jak to było kiedyś.

Patrząc na Pana - to, co Pan robi - to energii życiowej mógłby Panu pozazdrościć niejeden dwudziestolatek.
Myślę, że ja chyba mam jakieś dobre geny. Czuję się cały czas bardzo młodo, ciągle mam dużo nowych pomysłów. Mam studio nagraniowe w domu i nagrywam strasznie dużo rzeczy - dla siebie, dla innych muzyków. Kocham to robić i sprawia mi to niesamowitą frajdę. Czasem, jak wchodzę o 10 rano do studia, to z małymi przerwami na jedzenie, wychodzę o 23. Muzyka, praca, pochłaniają mnie w 100 procentach. Myślę, że dobry sobie wybrałem zawód, choć nie liczyłem, nie myślałem, jakie będą straty.

Kiedy Pan słyszy słowo "Wrocław", to co pojawia się Panu przed oczami? O czym Pan myśli?
Przede wszystkim o rodzicach i moim bracie, którzy już nie żyją. Brat był moim najlepszym przyjacielem. Często staram się też odwiedzać ich groby. Myślę o Sępolnie - tam się wychowałem, tam są moje miejsca i kiedy mi tylko czas pozwala, to przyjeżdżam do Wrocławia odwiedzić starszą córkę i wnuczkę - które tu mieszkają. Lubię przechadzać się uliczkami Sępolna, spotykać znajomych. Niestety, odległość Wrocławia od Warszawy jest strasznie duża, dlatego nie jestem w rodzinnym mieście tak często, jakbym chciał.

Jak Pan wspomina ten czas spędzony na Sępolnie: kolegów, dzieciństwo?
Mieszkałem bardzo blisko Pól Marsowych - wystarczyło, że się przebiegło z kumplami przez tory i już byliśmy na górce. Chodziliśmy tam i zimą, i latem - jeździliśmy na skuterkach, w zimie - na nartach drewnianych. Te "narty drewniane" brzmią jak sprzed I wojny światowej (śmiech). Oj, sporo czasu minęło od tego mojego dzieciństwa, sporo... Ale powiem panu, ten czas bardzo szybko mi minął. Opowiem panu taką anegdotę, którą sprzedał mi Jacek Skubi-kowski. Jechał kiedyś samochodem i zatrzymał się z piskiem opon, bo przez ulicę przechodził starszy pan, koło 80. I ten mężczyzna szedł bardzo powoli. Zdenerwowany Jacek krzyknął do niego: "Szybciej, dziadzie", a on odwrócił się do niego i ze spokojem rzekł: "Ty też będziesz kiedyś dziadem". Jacka zatkało, poczuł się strasznie głupio, że się tak zachował wobec tego starszego pana. Warto pamiętać - każdy z nas kiedyś będzie "starym dziadem", wszystkich nas to czeka, choć ja się pocieszam, że będę dziadkiem rockowym, bo taki styl życia prowadzę (uśmiech). I mimo swojego wieku, umiem się dogadać z młodymi ludźmi, no, chyba że ktoś jest totalnym bałwanem.

Muzykę ma Pan w genach - tata grał na bębnach w zespole jazzowym. Dom był wypełniony muzyką.
Ojciec był bardzo uzdolniony muzycznie, ale muzykował zupełnie amatorsko. Był dyrektorem w szkole, w zakładzie pracy, skończył szkołę teatralną - łapał się za wszystko, szukał swojego miejsca. A ja to swoje miejsce w życiu znalazłem już w wieku 14 lat - wiedziałem, że będę grał. Zacząłem od perkusji, ale szybko z niej zrezygnowałem, bo strasznie hałasowała po uszach, głównie te blachy, w które się waliło. I mój brat - świętej pamięci Andrzej - grał parę akordów na gitarze i mnie nauczył. Pierwszy utwór, jaki zagrałem, to "Dom wschodzącego słońca".
Ojciec grał na akordeonie na przeróżnych imprezach rodzinnych, kiedy się wszyscy spotykaliśmy. Mieliśmy bardzo liczną rodzinę, która do nas przyjeżdżała na Sępolno, albo my jechaliśmy do nich, do centrum. To był fantastyczny czas - mnóstwo ludzi, gwarno, wesoło, z muzyką... Świetnie to wspominam. Dom był wtedy wypełniony życiem.

Teraz też prowadzi Pan otwarty dom - dużo gości, gwarno, tłoczno?
Już nie. Przez to, jaką mam pracę, że cały czas jest hałas, szum, pęd, to w domu szukam spokoju, wyciszenia. Muszę mieć chwilę, żeby złapać oddech, ten "power", energię z kosmosu. Dom to miejsce mojego relaksu. Oaza.

Powiedział Pan, że zaczął dość wcześnie grać i koncertować. Czytałem, że mógł Pan zrobić - w wieku 17 lat - międzynarodową karierę, ale rodzice nie wypuścili Pana w wielki świat.
To nie było tak do końca. Rodzice mnie nie hamowali, cały czas mnie wspierali we wszystkim, co robiłem. Ba, ojciec z wujkiem złożyli się nawet dla mnie na wzmacniacz do gitary, żebym mógł grać. Byli dumni, kiedy mnie zobaczyli w telewizorze, jak grałem z Jackiem Krzaklewskim w zespole Superpakt. I kiedy dostałem propozycję od pianisty Alexisa Kornera, to wtedy akurat grałem w Niemieckiej Republice Demokratycznej z Romkiem Runowiczem w zespole Katia&Roman. Byli w nim też inni wrocławscy muzycy - m.in. Jurek Kaczmarek.
W NRD grałem 9 miesięcy. Katia była Niemką, Romek - Polakiem. Katia była bardzo popularna, więc mieliśmy bardzo duże koncerty, występy w telewizji, co niedziela nas puszczali w wielkim show, w którym były największe gwiazdy. To było, chociaż w NRD, zrobione zawodowo, wszystko zapięte na ostatni guzik. Kiedy dostałem propozycję od Kornera z Anglii, miałem 17 lat i szczerze mówiąc, to nie rodzice mi zabronili wyjechać, ale ja sam się troszeczkę przestraszyłem. Uważałem, że jestem nieprzygotowany na to. Byłem za młody.
Drugim powodem, dlaczego nie pojechałem do Anglii, było to, że kiedy wróciłem z tego NRD, to poszedłem we Wrocławiu na koncert zespołu Apokalipsa, w którym grał - między innymi - Irek Dudek. To był zespół ze Śląska. I kiedy zobaczyłem, jak oni grają, we Wrocławiu, na dużym koncercie, na placu Wolności, gdzie teraz jest budowane Narodowe Forum Muzyki, to się nimi zachwyciłem. Po koncercie wszedłem do nich do garderoby i powiedziałem, że chcę z nimi występować. Byłem bardzo odważny. Dali mi gitarę i powiedzieli "No to zagraj coś". Gdy skończyłem - powiedzieli: "No to grasz w zespole". No i nie pojechałem na te pięć koncertów w Londynie, i pięć w RFN-ie, z Alexisem Kornerem. Zacząłem koncertować z Apokalipsą.

Nie żałował Pan później tej decyzji?

WIĘCEJ NA KOLEJNEJ STRONIE

Nie żałował Pan później tej decyzji?
(uśmiech) Nie żałowałem, chociaż przez kolejne dwa lata nie miałem normalnego mieszkania. Spałem w piwnicy, w której miałem rozwieszony hamak. Po dwóch latach grania bluesa za suchą bułkę, dostałem propozycję od Budki Suflera i przyjąłem ją. Chciałem się piąć w górę.

Młodość...
To były piękne czasy - pamiętam, jak kiedyś miałem zastępstwo za Alka Mrożka z zespołem NURT - wypiłem lampkę wina i zagrałem z nimi wszystkie piosenki. Wydaje mi się, że ja bardzo szybko trafiłem do obiegu muzycznego w całym kraju i dzięki temu bardzo szybko zacząłem dostawać propozycję wspólnego grania od bardzo dojrzałych artystów.

W muzyce lubi Pan improwizować.
Uwielbiam. W zasadzie do większości utworów, które nagrywam, nie przygotowuję żadnych solówek. Gram je w studiu, "na żywca", improwizuję. Tak samo na koncertach - moje solówki za każdym razem brzmią inaczej, świeżo, na nowo. Uważam, że nasza muzyka ma nieść radość - to mają być piosenki - i na koncertach trzeba tę radość ludziom dać. Nie wolno "przysmucać".
Gra Pan w Lady Pank, pisze dla innych artystów, robi solowe projekty pod marką Jan Bo...
Wyżywam się w różnych dziedzinach. Ostatnio w trio - razem z Wojtkiem Pilichowskim i Kubą Jabłońskim. Teraz szykuję materiał na nową płytę Jana Bo. Nie wiem, czy się ukaże w przyszłym roku, czy za dwa lata, ale to będzie płyta bardzo mocno gitarowa.

A śpiewanie? Nie pociąga Pana?
Mój wokal nie jest najlepszy (uśmiech). Być może na przyszłą płytę Jana Bo wezmę jakiegoś wokalistę - odciążyłoby mnie to bardzo. Szczerze panu powiem, że ja się krępuję śpiewać. Co innego z Lady Pank - kiedy podczas koncertu śpiewam dwa numery, to jeszcze jakoś ujdzie, bo to są piosenki bardzo znane: "Mała lady punk" czy "Wciąż bardziej obcy". Natomiast przy solowych projektach wolę grać i komponować. Gdyby Bozia dała mi jeszcze dobry głos, to nie wiem, co by to było. 24 godziny to z pewnością byłaby dla mnie za krótka doba. I myślę, że by mi tak po ludzku "odwaliło" (śmiech). Dobrze więc się stało, że razem z Andrzejem Mogielnickim, tworząc zespół Lady Pank, znaleźliśmy Janusza Panasewicza i jego "metalowe gardło" - bo on jest nie do zdarcia.

Jest Pan ponad 40 lat w show-biznesie. Kawał czasu.
Ten blichtr, splendor, show medialny to jest dla mnie coś obcego. Proszę zobaczyć, że ja bardzo rzadko się pojawiam w jakichś gazetach, kolorowych pismach. Dawno temu dałem się sfotografować z dzieckiem i żoną - to trafiło na okładkę jakieś 15 lat temu, ale byłem wtedy tak bardzo szczęśliwy, bo urodziło mi się cudowne dziecko, że się zgodziliśmy na sesję zdjęciową. Ale nie lubię się udzielać w mediach, nie lubię robienia zdjęć. Dla mnie zawsze najważniejsze było robienie muzyki, choć przy okazji niekiedy mi "odbijało" - zwłaszcza po jakichś imprezach, na których się nie kontrolowałem - chociaż myślę sobie dzisiaj, że to niekiedy przynosiło zespołowi dodatkową popularność (uśmiech).

A propos popularności - myślał Pan może, żeby wykorzystać swoją znaną twarz i wystartować w jakichś wyborach?
Mnie polityka bardzo mierzi. Uważam, że wejście w świat polityki grozi trwałym kalectwem umysłowym. Ja pokochałem muzykę w młodym wieku, to, co robię teraz, to sobie wymarzyłem, i na starość nic nie będę zmieniał, nie będę się w nic innego angażował. Wie pan - ja za każdym razem się cieszę jak dziecko, kiedy dotykam gitarę. Kiedy dostanę nowy instrument do ręki, to go całuję ze szczęścia. Najbardziej kocham oczywiście gitarę Alicji - mojej młodszej córki - czerwoną, na której białą farbą jest odciśnięta jej dłoń. Może to dzięki tej mojej pasji, od lat tej samej, mam w sobie wielką energię, taką samą, jaka była w czasie powstawania zespołu Lady Pank.

Pana kolega, Paweł Kukiz, mocno się zaangażował w politykę - dostał się do sejmiku województwa na Dolnym Śląsku, teraz chce startować na prezydenta.
Ja z Pawłem nie rozmawiam na tematy polityczne, gadamy tylko o muzyce. Teraz pracujemy razem nad nową płytą. Ludzie mnie pytają, jak to "z nami teraz będzie". Odpowiadam: "Będę miał nagraną płytę z prezydentem, a potem będziemy świętować i zagramy koncert w Belwederze" (uśmiech).

A 60. urodziny gdzie Pan będzie świętował?
Akurat wtedy mamy koncert w Dublinie. Toast wzniesiemy wodą mineralną, niegazowaną.

Ooo.
Postanowiliśmy z Januszem wziąć się za siebie od początku tego roku, i to bardzo poważnie. Mamy wspaniałe wspomnienia z wielu, wielu imprez, fajnych sytuacji, ale teraz z tym koniec. Uczulam młodych ludzi: kochani, nie podążajcie naszymi śladami!. Nie każdy bowiem da radę przejść taką nawałnicę, jaką my przeszliśmy.

To co? Tylko lampka wina, w domu, przy kominku?
Nawet nie. Ja już nawet taką abstynencję sobie narzuciłem, że w restauracji pytam czy żurek, który mi podają, jest na piwie, czy nie. Totalne zero alkoholu.

CIĄG DALSZY NA KOLEJNEJ STRONIE

Wróćmy na koniec do Wrocławia. To miasto żyjące muzyką? Tak je Pan wspomina?
We Wrocławiu było i jest wielu wspaniałych muzyków - zawsze to będę powtarzał. Wrocław jest wyjątkowy, chociażby właśnie pod tym względem. Z ludzi, których poznałem tutaj, każdy miał coś wspólnego z muzyką - albo ją kochał, albo na czymś grał. Bardzo bym chciał wsiąść w samochód, przyjechać spontanicznie do Wrocławia, "podżemowałbym" sobie z muzykami - było i jest to modne u was. W Warszawie tego nie ma. Nie mogę sobie wziąć gitary w miękki futerał i pojechać, ot tak, do klubu pograć.

To może na emeryturze, na starość, przeniesie się Pan do Wrocławia?
Aaaa, wszystko jest jeszcze możliwe. Nie mówię "nie".

Rozmawiał Robert Migdał

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Janek z Sępolna najpierw grał na perkusji. Czy gwiazdor wróci do Wrocławia? - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska