Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samosąd na złodzieju bmw. Rozpoczął się proces czterech wrocławian oskarżonych o lincz

Marcin Rybak
W piątek wrocławski sąd przesłuchał trzech z czterech oskarżonych o udział w linczu. Żaden nie przyznaje się do winy
W piątek wrocławski sąd przesłuchał trzech z czterech oskarżonych o udział w linczu. Żaden nie przyznaje się do winy Paweł Relikowski
Ruszył proces czterech wrocławian, którzy zostali oskarżeni o lincz na złodzieju samochodu. Prokuratura twierdzi, że bili swoją ofiarę, przypalali lutownicą, wiązali, zakładali worek na głowę. W piątek wrocławski sąd przesłuchał trzech z czterech oskarżonych o udział w linczu. Żaden nie przyznaje się do winy.

W piątek zaczął się proces czterech wrocławian oskarżonych o lincz na złodzieju samochodu. Do wydarzeń, które doprowadziły wrocławian przed sąd doszło w czerwcu ubiegłego roku. Dwaj złodzieje: Damian P. i jego bratanek, próbowali ukraść auto BMW X5 z warsztatu samochodowego. Rzecz w tym, ze samochód nie miał skrzyni biegów. Damian P. został złapany na gorącym uczynku. Drugiemu złodziejowi udało się uciec. Przez całą noc z 9 na 10 czerwca zatrzymany złodziej był przetrzymywany w pomieszczeniu na terenie warsztatu, z którego próbował ukraść samochód. Tu zorganizowano mu bardzo brutalne "przesłuchanie", żeby ujawnił wspólnika próby kradzieży.

Zdaniem wrocławskiej prokuratury, złodziej był "pozbawiony wolności ze szczególnym udręczeniem". Śledczy twierdzą, że czterech oprawców przez całą znęcało się nad nim. Bili go, kopali, straszyli wiatrówką, bili młotkiem po nogach, przypalali lutownicą. Związali, założyli worek na głowę. W międzyczasie w internetową wyszukiwarkę wpisywali hasła: "tortury" oraz "jak wymusić zeznania". Wreszcie jeden z nich wrzucił ofiarę do bagażnika i wywiózł "w ustronne miejsce". Tam najpierw powiedział "będziesz sobie kopał grób". A potem wypuścił wolno.

Złodziej nie poszedł na policję. Na trop tej historii policjanci wpadli zupełnie przypadkiem. Jak czytamy w akcie oskarżenia, funkcjonariusze przeglądali miejski monitoring w związku z wypadkiem drogowym, do jakiego doszło w okolicy. Zobaczyli scenę zatrzymywania Damiana i zainteresowali się sprawą.

O sprawie pisaliśmy na GazetaWroclawska.pl: Lincz na złodzieju bmw. Kazali mu kopać grób

- A gdyby pańska córka przyniosła do domu kotka i zamknęła go w łazience na 48 godzin, to nie zainteresowałby się pan jego losem? - grzmiał w piątek sędzia Marcin Sosiński, przesłuchując mężczyznę oskarżonego o udział w linczu na sprawcy kradzieży samochodu z warsztatu we Wrocławiu.
- Zainteresowałbym się - odpowiedział sędziemu oskarżony Tomasz G.
- To kotek jest dla pana ważniejszy niż człowiek? - dociskał sędzia.

Zdaniem oskarżenia, pokrzywdzony w tej sprawie - złapany chwilę po tym, jak wypchnął BMW z warsztatu na ulicę - był przez kilkadziesiąt godzin pozbawiony wolności w warsztacie. Bili go, straszyli, grozili wiatrówką, przypalali lutownicą. Sprawdzali w internecie jak torturować, by wymusić zeznania. Tomasz G., pracownik warsztatu, miał być jednym z oprawców.

Ale on nie przyznaje się do winy. Zeznał, że owszem, widział zatrzymanego mężczyznę. Zatrzymał go kolega, inny oskarżony. Było to 9 czerwca ubiegłego roku, wieczorem. Ten, który złapał - Maksymilian T. - zadzwonił po Tomasza G. Tomasz przyjechał i - jak mówił w piątek w sądzie oraz wcześniej w śledztwie - rozmawiał z zatrzymanym. Ale nie bił go, w ogóle go nie dotykał. Mówił tylko podniesionym głosem. Pytał, z kim próbował ukraść auto i dlaczego to robił. Jego zdaniem to nieprawda, że groził poszkodowanemu wiatrówką.

Tomasz G. przekonywał, że nie chciał się wtrącać w to, co będzie się działo z zatrzymanym. Niedoszły złodziej leżał związany na ziemi. Po półtorej godzinie Tomasz G. wrócił do domu. Gdy rano przyjechał do pracy, od kolegi Maksa dowiedział się, że zatrzymany wciąż jest w warsztacie. W składzie opon. Ale Tomasz nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał - jak mówił - mieć z tym nic wspólnego.

- Chciał pan być policjantem w dzieciństwie? - dopytywał sędzia Sosiński.
- Nie.
- A jakie ma pan zdanie o policji?

Tomasz G. opisał, jak kilka lat wcześniej do ich warsztatu było włamanie i policja nic nie zrobiła. Skradziono komputery do diagnostyki samochodów i sporo gotówki. Straty wyniosły 70 tysięcy złotych.
- Policjanci przyjechali, stwierdzili, że nie ma szans na pobranie odcisków palców z wybitej szyby. Po trzech tygodniach dostaliśmy decyzję o umorzeniu sprawy.

Tomasz G. mówił, że gdyby wiedział, że to się wszystko tak skończy - aresztem, a potem procesem i poważnymi zarzutami - ani chwili by się nie zastanawiał i zgłosił policji zatrzymanie mężczyzny.

Sąd przesłuchał jeszcze dwóch oskarżonych. Nie chcieli nic wyjaśniać. W śledztwie przekonywali, że nie bili złodzieja. Jeden z nich Paweł S. mówił, że dał mu wody i położył coś pod głowę, by nie leżał na podłodze. A w ogóle to nie jest kryminalistą tylko sportowcem i ma dobrą opinię.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Samosąd na złodzieju bmw. Rozpoczął się proces czterech wrocławian oskarżonych o lincz - Gazeta Wrocławska

Wróć na gazetawroclawska.pl Gazeta Wrocławska